EDGAR ALLAN POE


"UŚPIONA"


W gorącą północ lśni czerwcową
Mistyczny księżyc nad mą głową.
Usypiających mgieł wilgocie
Świat w widziadlanym kąpią złocie,
- Co, dystylując się kroplami,
Spływa nad cichych gór szczytami;
Ślizga się sennie falą siną
Nad tą powszechną łez Doliną.
Bluszcz wokół grobu się obwija -
Wśród fal kołysze się lilija;
Mgłą otuliwszy senne ciemię -
Ruina - w ukojeniu drzemie.
Właśnie jak Lete - patrz - jezioro
Świadomie śpi północną porą
I za nic w świecie się nie zbudzi.
Śpi wszystko Piękno. Patrz - wśród ludzi
Rozwarłszy okno na niebiosy -
Tu śpi Irena ze swymi losy.

O pani, jakaż tobie moc
Otwierać każe okno w noc?...
Swawolne wiatry z drzew i krzaków
Lecą tu - niby stada ptaków -
Magiczny - bezcielesny rój
Napełnia szmerem pokój twój -
I strasznie wokół ciebie pląsa
I białą twą kotarą wstrząsa,
Gdzie pod zwartymi już powieki
Twa dusza śpi - ach! śpi na wieki...
Patrz - cienie drżą jak sen cmentarza!
Nic cię to, pani, nie przeraża?
Czyś ty daleko stąd? Ach, czyż
Pojmujesz, jak i czemu śpisz?
Tyś pewnie gdzie w dalekich krajach,
Za sennym morzem, w złotych rajach...
Dziwna twa bladość - dziwny strój -
Przedziwny długi warkocz twój
I wielki ten milczenia zdrój...

O, pani śpi! Obyż jej spanie,
Co trwa, głębokie było! Panie,
Ty przyjmij ją pod swe czuwanie.
Gdy świętszym stało się to łoże,
Ściany tej izby bardziej boże,
Spraw, Panie, niechaj śpi przez wieki
Z nierozwartymi wciąż powieki,
Wśród widm schodzących z mgły dalekiej.

Śpi droga moja. Ach, jej spanie,
Co trwa, wieczystym niech się stanie!
Niech sen jej zawsze będzie taki -
Niech cicho pełzną w niej robaki!
Daleko w ciemnym, starym lesie -
Niech świat jej grób wysoki wzniesie,
Grób, co już nieraz czarne swoje
Zamykał drzwi żelaznych dwoje,
Z tryumfem kryjąc w swe żałoby
Rodzinnych herbów jej ozdoby.
Jaki samotny grób milczący,
W którego nieraz drzwi niechcący,
Rzucała niegdyś kamień drżący.
Grób, który z czarnej swej czeluści
Jej głosu nigdy nie przepuści,
Bo strach ogarnąłby dziecinę,
Że jęczą w grobach mary sine!

( przekład : Antoni Lange )


"ROBAK ZDOBYWCA"


Patrz! to świąteczna noc objaty
Powraca z wieku w wiek -
W teatrze zasiadł rój skrzydlaty
Aniołów w jasne strojnych szaty,
By śledzić sztuki bieg.
Patrzą anioły we łzach tonące
Na grę nadziei, trwogi, lęk.
Orkiestra sfer brzmi w tony drżące,
W dorywczy, krótki dźwięk.

Bogom podobne marionety,
Coś gwarzą, cichy tworząc szum,
Wśród ciągłej snują się podniety,
Nieszczęsnych lalek, rojny tłum.
Grą ich skrzydlate rządzą twory,
Scenerię w różny mieniąc wzór.
I krążą cicho jak upiory,
Ból z niewidzialnych sącząc piór.

Stubarwny dramat. - Rzecz niełatwa!
Zapomnieć, gdy się raz go zna.
W ciągłej pogoni tłum się gmatwa,
Za nieuchwytnym widmem gna.
Po jednym kole mknie w pośpiechu,
Prosto przed siebie pędząc wzdłuż.
Dużo szaleństwa! Więcej grzechu.
A motyw sztuki: "Groza dusz".

Lecz patrz! Z ciemnego kąta sceny
Krwawo czerwony wypełzł gad.
W sam środek wcisnął się areny,
Między wtłoczoną ciżbę wpadł.
Drżące od lęku marionety,
Pastwą się jego stają wraz.
Aniołów jasnych bledną Moce
Patrząc jak w skrzepłej krwi posoce
Ząb jadowity, topi płaz.

Gasną już światła, rzecz skończona.
I ponad Larw drgających wir
Z hukiem opuszcza się zasłona
I z wolna każdy kształt co kona,
W żałobny spowija kir.

Mówią anioły z bladych powiek
Łzy ocierając w czasie przerw,
Że sztuka ta ma tytuł Człowiek
Herosem jej: Zdobywca Czerw.

( przekład : Barbara Beaupre )


"ANNABEL LEE"


Niegdyś przed wielu, wielu laty
W królestwie nad mórz pianą,
Żyła dzieweczka którą znałem
Annabel Lee ją zwano.

Dzieweczka z kraju ponad morzem,
W królestwie nad mórz pianą,
Żyła tym tylko że mnie kocha
I tym że jest kochaną.

Byliśmy dziećmi ja i ona,
W onym królestwie nad mórz pianą
A miłowaliśmy się miłością
Nad miłość innym daną.

A miłowaliśmy się miłością,
Ja, z moją Annabel Lee,
O jakiej chyba, uskrzydlony
Rój Serafinów śni.

I z tej to właśnie, z tej przyczyny
W królestwie nad mórz pianą,
Wicher napędził kłąb chmur siny
W królestwie nad mórz pianą.

I jak Serafin lodowaty
W mroźne odziany mgły,
Do zimnej wtrącił ją mogiły
Ją! moją Annabel Lee.

Bo tam, w królestwie nad mórz pianą
Każde to dziecko wie,
Że zazdrościły Serafiny
Annabel Lee i mnie.

I że dlatego wichry mroźne
W chmurne odziane mgły
Zabiły ją
Zmroziły ją...
Piękną mą Annabel Lee.

Lecz w naszej miłości choć była dziecięcą
Tak silnych uroków moc tkwi
Żeśmy się kochali i lepiej i więcej
Niż starsi i mędrsi niż my...
Niż mędrsi i starsi niż my...

I nigdy anioły co w niebie królują
Ni czarnych demonów rój zły,
Nie mogły oderwać jej duszy od mojej
Ni mojej od Annabel Lee.

I dziś skoro drżąca srebrzystość miesiąca
I gwiazd pozłocistych rój lśni.
Śnię o niej i czuję na sobie płonące
Jej oczy. Mej Annabel Lee.

I co noc w snów bieli, wśród srebrnej topieli
Spoczywam z nią razem na zimnej pościeli
Tam w jej królestwie nad mórz pianą
Tam w jej mogile pod mórz pianą...

( przekład : Barbara Beaupre )


"TEJ, CO W RAJU"


O! byłaś ty mi wszystkim miła
Za czym się duch mój rwie z tęsknicą
Zieloną wyspą w morzu, Miła!
Źródłem, fontanną i świątnicą
Osnutą drzew owocnych cieniem.
Zdobną w ofiarnych kwiatów zwoje,
A wszystkie kwiaty były moje.

Ach! sen zbyt piękny, by trwał długo,
Zgasłaś mi gwiazdo bezpowrotnie;
Już przyszłość wartką mknąca strugą,
Rwie mnie, bym za nią spieszył lotnie
Lecz nad przepaści falą smętną
Duch mój, bez ruchu tkwi rozpięty
Wpatrzony w toń zatoki mętną,
Zmartwiały, bólem zdjęty.

Zgasła mi jasna światłość żywa
I nigdy, nigdy, nigdy już!
(Słowo to uroczyście wzywa
Zalewną falę na brzeg mórz)
Nigdy już pień rozdarty gromem,
Młodości wiosną nie odkwitnie,
Ni orzeł ranny nad skał złomem
Do lotu się nie zerwie szczytnie.

Więc, gdy mi wszystkie dni pobladły,
Pytam w noc każdą mgieł roztoczy
Gdzie? i na jakim cichym brzegu?
Płoną dziś, twoje czarne oczy?
Gdzie? i na jakim świata krańcu?
Nad jakich sennych wód topielą?
Śnieżne się twoje stopy bielą,
Rozchwiane w eterycznym tańcu.

Przekleństwo! srogim wichrom morza
Co cię z mojego brzegu zwiały.
Miłość prowadzi na bezdroża,
Do zbrodni wiedzie, lub do chwaty.
Mnie ach ku mglistej niosąc dali
Rzuciła w sennej mar krainie,
By słuchać szumu srebrnej fali
Co u stóp twoich szemrząc płynie.

( przekład : Barbara Beaupre )


"KRAINA SNU"


Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany -
Z krain, kędy Bóstwo - Noc
Samowładną dzierży moc
I, w gwiaździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie -
Świeżom wrócił w nasze światy,
Spoza Thule lodowatej -
Ze sfer - co we mgłach się promienia
Poza czasem i przestrzenią.

Tam doliny są bezdenne,
Tam urwiska są kamienne,
Tam są głazy fantastyczne -
Letargiczne - magnetyczne -
I otchłanie - i pieczary -
I olbrzymich lądów jary -
Niepojętych kształtów mary -
Wiekuistych mgieł opary.
Niebotyczne dzikie góry,
I bezbrzeżnych mórz lazury
Mórz, co dyszą bez wytchnienia,
Pod błękitem z krwi płomienia.
I jeziora nieskończone,
W martwą wodę skrysztalone,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilii strojne szatą.

U tych jezior nieskończonych
W martwą wodę skrysztalonych,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilii strojnych szatą -
U tych gór - i u tych rzek,
Które szumią z wieku w wiek -
U tych borów - u tych błot,
Gdzie jaszczurek żyje ród -
U tych mrocznych kałuż brzegu,
Przeraźliwych wiedźm noclegu,
I w wszetecznej każdej plamie -
I w rozpacznej każdej jamie -
Gdy tu błądzisz, wszędy ci,
Zapomniana, nikła lśni,
Jakaś mara przeszłych dni.
Zaczajone błędne twarze
Gdy wędrowiec się ukaże -
Nagle jawią się jak cienie,
Dreszcz w nim budzą i westchnienie.
Drogie widma w białych szatach,
Niecielesne w obu światach -
I na ziemi - i na niebie
Schodzą - niby mgła - do ciebie.

Bowiem sercom bolejącym
Kraj ten światem jest kojącym
Tym, co męką dyszą bladą -
Kraj ten jest - jak Eldorado.
Bo wędrowiec, co tu zboczy
Przez zamknięte widzi oczy.
Przed otwartą zaś źrenicą -
Świat ten - wieczną tajemnicą.
Tak chce Pan, co zakaz święty,
Dał powiece niezamkniętej.
Duch, co błądzi ziemią tą,
Przez zaćmione patrzy szkło.

Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy Bóstwo - Noc
Samowładną dzierży moc -
I, w gwiaździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie -
Świeżom wrócił w nasze światy
Spoza Thule lodowatej

( przekład : Antoni Lange )

>

"KRUK"


Raz w godzinie widm północnej
Rozważałem w ciszy nocnej
Mądrość dawnych ksiąg przesławnych
Zapomnianych dzisiaj już.
W tem znużoną chyląc głowę,
Na pożółkłe karty owe
Słyszę oto w nocną ciszę
Kołatanie do drzwi, tuż.
Gość to myślę, u podwoi,
Zapóźniony u drzwi stoi.
Pragnie wejść choć późno już.
Gość, lecz jaki? Któżby? Któż...?

Grudzień to był wichrem śpiewny,
Lampy mojej blask niepewny
Kładł u stóp mych cienie drżące
Jak gasnących płatki róż.
Chciałem nim dnia wróci białość
W starych księgach uśpić żałość,
Za promienną, rzadką dziewą
Gdzieś zniknioną w blaskach zórz.
Za straconą, opłakaną
Dziś Lenorą w Niebie zwaną
Co w dal senną, bezimienną
Poszła i nie wróci już.

Słyszę smętne snując mary
Purpurowej szum kotary.
Fantastycznym zdjęty lękiem
Nie wiem, co mam myśleć już.
Tłumiąc trwożne serca bicie
Chciałem lęk ów uśpić skrycie
Powtarzając: "U podwoi
Gość spóźniony jakiś stoi,
Pragnie wejść choć późno już
Cóż innego? Cóżby? Cóż?

Wreszcie płonnej zbywszy trwogi
Bez wahania szedłem w progi,
Gdzie u wniścia, mego przyjścia
Czeka gość wśród nocnych burz.
- Panie! - rzekłem - czy też Pani!
Wasze lekkie kołatanie
Tak ostrożne, ciche, trwożne,
Ledwie do mnie doszło już.
Byłem senny, śniłem może,
Raczcie wejść, wnet drzwi otworzę.
Otworzyłem, lecz na dworze
Nic, prócz nocnych wichrów, burz.

Nie śmiąc wejść w te pustki ciemne
Stałem długo... Sny tajemne...
Marząc jakich nikt śmiertelny...
W taką noc nie wyśni już.
A przede mną ciemność głucha,
Wicher tylko jeno z jękiem dmucha,
Niosąc tylko jedno imię smętne,
Tej, co zgasła w blaskach zórz.
Imię to Lenora! śpiewne,
Wyrzekł ktoś... To ja zapewne
Sam je rzekłem w tę noc burz
Bo któż inny? Któżby? Któż?

Więc na miejsce wracam dawne,
By znów badać księgi sławne
Lecz znów słyszę, w nocną cisze
Kołatanie, bliżej, tuż!
Czując żar płonący w łonie
Myślę: ... "chyba w nocnej toni
Wicher w szyby okien dzwoni,
Wicher co jęczy w tę noc burz.
Okno w ciemną noc otworzę
Wicher w szyby dzwoni może
Cóż innego! Cóżby? Cóż?

Otworzyłem. I wnet potem
Szumnym, pewnym, równym lotem
Czarnopióry kruk wspaniały
prosto ku mnie leciał już.
Ni się wstrzymał, ani zbaczał,
Ku drzwi moim lot zataczał
Gdzie u góry biust Pallady
Jak domowy świeci stróż.
Na Pallady posąg biały
Wzleciał czarny kruk wspaniały
Czarnopióry demon burz.

Nie chcąc by gość hebanowy
Przejrzał z marzeń mych osnowy
Nawał mętnych myśli smętnych
Co mój duch obległy już.
Rzekłem siląc się na żarty:
- Choć czub nosisz mocno zdarty,
Wiem, żeś nie jest zwykłym kurem
Co przy ziemi gdacze tuż.
Tyś wędrowny kruk prastary
Co piekielne rzucił mary
Z Plutonowych spiesząc wzgórz
Powiedz jak cię tam nazwano?
Jakie nosisz wśród nich miano
A kruk rzecze:
- Nigdy już!

Lęk ogarnął mnie bezradny,
Na ten dziw tak bezprzykładny,
Że się do mnie ten twór ptasi
Tak od razu ozwał już.
Bo pomyślcie tylko sami!
Jak to dziwnie!? gdzieś nad drzwiami
Kędy biały biust Pallady
Jak domowy świeci stróż
Widzieć taki twór ponury,
Wyschły, straszny, czarnopióry
Co się zowie:
- Nigdy już!

Na popiersiu cicho tkwiący
Siedział czarny kruk milczący
Jakby w słowie, które wyrzekł
Całą duszę zawarł już.
Więc ja w smętnej rzekłem mowie:
- Jak odbiegli mnie druhowie
Jak nadziei jasne gońce,
W zmierzch wieczornych zgasły zórz,
Tak nim ranny brzask zaświeci
Gość skrzydlaty mnie odleci!
A kruk rzecze:
- Nigdy już!

Słysząc znów tak trafna mowę,
Rzekłem wznosząc trwożnie głowę,
Gdzie nad cichą biel posągu
Wzleciał czarny demon wróż.
- Bez wątpienia, w słów twych treści
Co nad biustem siedząc tuż
Oczy we mnie wpił błyszczące,
Jako żagwie dwie płonące,
Paląc serce mego łona
Jak pożarnych ogniem zórz.
I tak w dziwnych mar osnowie
Czoło wsparłem o wezgłowie
Gdzie się kładły mętne blaski
Jak opadłych płatki róż.
Na wezgłowiu głowę kładę,
Gdzie Lenory czoło blade
Już nie spocznie nigdy już!

Naraz w nocnej ciszy łonie
Słodkie się rozeszły wonie,
Jakby miękko, cicho ręką
Ktoś wonności rozlał kruż,
Chłonąc wonnych dym kadzideł,
Usłyszałem jakby skrzydeł,
Jakby lekkich stóp anielskich
Cichy szelest blisko, tuż!
- Panie! - rzekłem - Ty łask zdroje
Przez anioły ślesz mi swoje,
Balsamicznych lek nektarów
Gdzieś z niebiańskich zsyłasz zórz.
Przychyl ustom wonnej czary,
Bym przepomniał smętnej mary
A ból we mnie zmilknie stary
A kruk rzecze:
- Nigdy już!

- Kruku! - rzekłem - Hej wróżbito!
Czarnych potęg zły najmito!
Powiedz czyś ty twór śmiertelny?
Czy piekielnych poseł burz?
Lecz na święte Niebios godło
Co z nicości nas wywiodło
Powiedz, błagam dziwny ptaku!
Z Plutonowych zwiany wzgórz
Mów! czy ból mój i tęsknota,
Za Edeńskie spłyną wrota,
Gdzie Lenory duch promienny
Wśród niebiańskich gości zórz
Czy w Edeński kraj daleki
Wnijdę złączon z nią na wieki?
A kruk rzecze:
- Nigdy już!

Więc gniew we mnie wezbrał mocny
I krzyknąłem: ptaku nocny!
Niech cię znów na zrąb piekielny
Grom niezlękłych niesie burz.
Zwiń te skrzydła co się ścielą
Nad posągu cichą bielą.
Zdejm mi z serca dziób twój ptasi
Co jak ostry razi nóż.
Niechaj kłamny byt twój zgaśnie
jak przebrzmiałych echo baśni,
Snem śmiertelnych cicho zaśnij!
W bezpamietnych toni mórz.
Precz ode mnie! W kraj daleki
Odejdź stąd, lub zgiń na wieki
A kruk rzecze:
- Nigdy już!

I wciąż siedzi cicho tkwiący
Czarnopióry kruk milczący
Kędy blady biust Pallady
Jak domowy świeci stróż.
A wzrok jego w snów pomroce
Błyskiem dziwnych skier migoce
Jak sennego wzrok demona,
Co z piekielnych spłynął wzgórz,
Lampy mojej światłość blada
Na twór ptasi cicho pada
Czarnopióre cienie drżące
U stóp moich kładąc tuż.
A z tych cieni co się włóczą
U stóp moich marą kruczą
Już mnie żadne moce władne
Nie wyzwolą
Nigdy już!

( przekład : Barbara Beaupre )



                                1830
 
                       ALONE
-
    From childhood's hour I have not been
    As others were; I have not seen
    As others saw; I could not bring
    My passions from a common spring.
    From the same source I have not taken
    My sorrow; I could not awaken
    My heart to joy at the same tone;
    And all I loved, I loved alone.
    Then- in my childhood, in the dawn
    Of a most stormy life- was drawn
    From every depth of good and ill
    The mystery which binds me still:
    From the torrent, or the fountain,
    From the red cliff of the mountain,
    From the sun that round me rolled
    In its autumn tint of gold,
    From the lightning in the sky
    As it passed me flying by,
    From the thunder and the storm,
    And the cloud that took the form
                                                                
    (When the rest of Heaven was blue)
    Of a demon in my view.
 

                              1844
 
               DREAMLAND
-
    By a route obscure and lonely,
    Haunted by ill angels only,
    Where an Eidolon, named NIGHT,
    On a black throne reigns upright,
    I have reached these lands but newly
    From an ultimate dim Thule-
    From a wild clime that lieth, sublime,
        Out of SPACE- out of TIME.
-
    Bottomless vales and boundless floods,
    And chasms, and caves, and Titan woods,
    With forms that no man can discover
    For the tears that drip all over;
    Mountains toppling evermore
    Into seas without a shore;
    Seas that restlessly aspire,
    Surging, unto skies of fire;
    Lakes that endlessly outspread
    Their lone waters- lone and dead,-
    Their still waters- still and chilly
                                                                 
    With the snows of the lolling lily.
-
    By the lakes that thus outspread
    Their lone waters, lone and dead,-
    Their sad waters, sad and chilly
    With the snows of the lolling lily,-
    By the mountains- near the river
    Murmuring lowly, murmuring ever,-
    By the grey woods,- by the swamp
    Where the toad and the newt encamp-
    By the dismal tarns and pools
        Where dwell the Ghouls,-
    By each spot the most unholy-
    In each nook most melancholy,-
    There the traveller meets aghast
    Sheeted Memories of the Past-
    Shrouded forms that start and sigh
    As they pass the wanderer by-
    White-robed forms of friends long given,
    In agony, to the Earth- and Heaven.
                                                                  
-
     For the heart whose woes are legion
     'Tis a peaceful, soothing region-
     For the spirit that walks in shadow
     'Tis- oh, 'tis an Eldorado!
     But the traveller, travelling through it,
     May not- dare not openly view it!
     Never its mysteries are exposed
     To the weak human eye unclosed;
     So wills its King, who hath forbid
     The uplifting of the fringed lid;
     And thus the sad Soul that here passes
     Beholds it but through darkened glasses.
-
     By a route obscure and lonely,
     Haunted by ill angels only,
     Where an Eidolon, named NIGHT,
     On a black throne reigns upright,
     I have wandered home but newly
     From this ultimate dim Thule.
 
					  


                                 1827

                                DREAMS


    Oh! that my young life were a lasting dream!
    My spirit not awakening, till the beam
    Of an Eternity should bring the morrow.
    Yes! tho' that long dream were of hopeless sorrow,
    'Twere better than the cold reality
    Of waking life, to him whose heart must be,
    And hath been still, upon the lovely earth,
    A chaos of deep passion, from his birth.
    But should it be- that dream eternally
    Continuing- as dreams have been to me
    In my young boyhood- should it thus be given,
    'Twere folly still to hope for higher Heaven.
    For I have revell'd, when the sun was bright
    I' the summer sky, in dreams of living light
    And loveliness,- have left my very heart
    In climes of my imagining, apart
    From mine own home, with beings that have been
    Of mine own thought- what more could I have seen?
    'Twas once- and only once- and the wild hour
    From my remembrance shall not pass- some power
                                                                 
    Or spell had bound me- 'twas the chilly wind
    Came o'er me in the night, and left behind
    Its image on my spirit- or the moon
    Shone on my slumbers in her lofty noon
    Too coldly- or the stars- howe'er it was
    That dream was as that night-wind- let it pass.
-
    I have been happy, tho' in a dream.
    I have been happy- and I love the theme:
    Dreams! in their vivid coloring of life,
    As in that fleeting, shadowy, misty strife
    Of semblance with reality, which brings
    To the delirious eye, more lovely things
    Of Paradise and Love- and all our own!
    Than young Hope in his sunniest hour hath known.
 


                                 1827

                         SPIRITS OF THE DEAD
 
    Thy soul shall find itself alone
    'Mid dark thoughts of the grey tomb-stone;
    Not one, of all the crowd, to pry
    Into thine hour of secrecy.
-
    Be silent in that solitude,
      Which is not loneliness- for then
    The spirits of the dead, who stood
      In life before thee, are again
    In death around thee, and their will
    Shall overshadow thee; be still.
-
    The night, though clear, shall frown,
    And the stars shall not look down
    From their high thrones in the Heaven
    With light like hope to mortals given,
    But their red orbs, without beam,
    To thy weariness shall seem
    As a burning and a fever
    Which would cling to thee for ever.
                                                               
-
    Now are thoughts thou shalt not banish,
    Now are visions ne'er to vanish;
    From thy spirit shall they pass
    No more, like dew-drop from the grass.
-
    The breeze, the breath of God, is still,
    And the mist upon the hill
    Shadowy, shadowy, yet unbroken,
    Is a symbol and a token.
    How it hangs upon the trees,
    A mystery of mysteries!
 
					 


  A DREAM WITHIN A DREAM
-
    Take this kiss upon the brow!
    And, in parting from you now,
    Thus much let me avow-
    You are not wrong, who deem
    That my days have been a dream;
    Yet if hope has flown away
    In a night, or in a day,
    In a vision, or in none,
    Is it therefore the less gone?
    All that we see or seem
    Is but a dream within a dream.
-
    I stand amid the roar
    Of a surf-tormented shore,
    And I hold within my hand
    Grains of the golden sand-
    How few! yet how they creep
    Through my fingers to the deep,
    While I weep- while I weep!
    O God! can I not grasp
                                                           
    Them with a tighter clasp?
    O God! can I not save
    One from the pitiless wave?
    Is all that we see or seem
    But a dream within a dream?