ŻYCIE NIE JEST SNEM

Esy - Floresy z mojego życia

("rysowane"   fragmentarycznie od 1956r. )
Zygmunt Ryznar
Opracowanie to nie jest kroniką życia rodzinnego lecz jedynie zbiorem luźnych zapisów.

Bronisław Chromy - fragment pomnika Chopina w Parku Decjusza (Kraków) - foto R.Z.
W parku tym odbywamy często spacery rodzinne.

Chromy Bronislaw-pomnik Chopina w Parku Decjusza Krakow

Spis treści

- rozmyślania noworoczne - powrotna fala (do Matki)
- dzieciństwo - studia w Warszawie
- studia w Moskwie
   seans hipnotyczny
- pobyt w Wielkiej Brytanii
   turystyka w Szkocji
- PRL - Wojna - Rosja napada na Ukrainę
- mądre cytaty - przemijanie
- wywiad ze mną - Osobista Kronika złodziejstwa
- Rozmaitości - sny - OSL-zawodowe sprawy
- o Nowym Jorku - Panama
- Koronawirus - Polska PIS-owa
- Epilog - zakończenie

"Nie bój się wrogów - w najgorszym razie zabiją cię,
Nie bój się przyjaciół - w najgorszym razie mogą cię jedynie zdradzić.
Obawiaj się obojętnych - nie zabijają oni i nie zdradzają,
ale tylko za ich milczącą zgodą rządzi światem mord i zdrada."

(Bruno Jasieński)

"Biegnę aby pojąć
aby życie objąć oburącz
oto dojrzały moje dłonie
w świetle opadających lat"
(Tadeusz Rózewicz)

 

 

 

 

 

 

Podsumowanie zamiast wstępu

Tak wygladałem w czasie studiów
   Każdy żyje i myśli na swój sposób
(przynajmniej we własnym mniemaniu).
Losy jednostki mają jednak szerszy wymiar, gdyż są świadectwem czasu. Czasu, w którym występują zwykle kryzysy wartościowania postaw i jedynym drogowskazem wydaje się być to, co pozostało w najgłębszych zakątkach świadomości i pozwala na dokonywanie wyboru w imieniu własnym.

To, co przedstawiam, jest zbiorem wspomnień, czasem luźnych uwag i refleksji, do wypowiedzenia których prowokuje chęć pozostawienia po sobie śladu. Niekiedy jest dziennikiem życia wewnętrznego z pytaniami, na które często (lub prawie zawsze albo prawie nigdy - w języku polskim na jedno wychodzi) nie ma odpowiedzi.

Na początek  -   rozmyślania w Nowym Roku 1965

"Człowiek jest jak owa rzeka dzieciństwa. Jak tam wciaż nowe wody płyną w tym samym łożysku, tak samo w nim nieustannie nowe - rzec można - duchy przepływają...Rzeka jest wciąż tą samą rzeką, lecz któż odnajdzie wody upłynione? Gdzie je odszukać? I jakie odnaleźć dokładne sformułowanie samego siebie?" (S.Żeromski)

Rzadki dzień zadumy nad dokonaniami. Próba wartościowania nawarstwionych zdarzeń. Spojrzenie przelotne poprzez ramię do tyłu na zachodzące mgłą dążenia. Może ocena zamiarów na siły ... Taki krótki przystanek tramwaju życia, uwalniający od stukotu codzienności. Chwila zadumy i powrotu do DNIA PIERWSZEGO.
......
Wyszedłem z łona matki, by karmić jej nadzieje, nadać życiu cel i przynosić radość. A jednak nie zdążyłem... Odeszła cicho, niespodziewanie, gdy salwy armatnie zwiastowały wyzwolenie. Miała trzyddziesci lat. Tylko. Tylko tyle, aby ledwo poczuć smak życia.

Czerwiec 1944 r.
Dosyć wcześnie rano. Puste miasto - nie ma jeszcze przechodniów chociaż to główna ulica spacerowa zwana "korso". Pochmurno, prawie cicho momentami. Jedynie bezładny, z lekka rytmiczny stukot maszerujących kolumn wojska, od czasu do czasu zagłuszany przez gruchotliwe wojskowe samochody ciężarowe.
Środkiem szerokiej jezdni toczy się furmanka zaprzężona w jednego konia. Na niej trumna, a raczej skrzynia ze świeżych desek, na której umocowano bukiety kwiatów. W skrzyni mój cały świat - matka. Koła na metalowych obręczach z trudem pokonują opór tzw. kocich łbów. W pochodzie żałobnym ojciec idzie ze mną sześcioletnim brzdącem i o rok starszą siostrzyczką. Ponadto grupka najbliższych sąsiadów oraz duża grupa na biało ubranych Franciszkanów lub Dominikanów, zaproszonych przez - pracującą tam- moją ciocię Franię siostrę Mamy.

Stuk
    szur
      stuk

Ja z siostrzyczką kroczymy (jak we śnie).
obok
stukot ostry żołnierskich butów
szelest ocieranych onuc
opadających rąk
i ciągle
Błysk
    błysk
     błysk
Spojrzenia kolejne (szeregów)
mijającej kompanii
Ostry flesz na oczy...
bijący do dzisiaj
Tyle
  aż
   tyle wrażeń
   już na początku życia.

To jeden z pierwszych dni po wyzwoleniu. Śmierć matki [na zawał serca] ceną tych czasów zapłaconą za lata niepokoju. Za noce spędzone w piwnicach i schronach podczas nalotów, za drzwi ryglowane i zasuwane story, za godziny policyjne i czekanie na niebezpiecznie spóźnionego ojca, za widoczne wszędzie sceny fizycznej przemocy zagrażające każdej polskiej rodzinie.
Potem radość wyzwolenia a teraz rozpacz bezmierna, smutek, za nim żal...

Powracająca fala

Smutek i żal zrodzone w dniach odejścia matki odtąd towarzyszyć będą memu życiu, tak jakby mogły mi JĄ zastąpić. Sprawy gwałtowne trwają krótko, lecz ich odgłosy powracają jak fale z bezkresnej dali. Uderzenia fal są tym mocniejsze in blizej jesteśmy DNIA OSTATNIEGO...


MATKO,
Chciałbym napisać do Ciebie
list
Wezwać z zaświata
Abyś mogła usłyszec szczebiot Twoich wnucząt
tęskniących do Ciebie.

Jeśli wyznam Ci wdzięczność
zabrzmi jak szmer liści
oczyszczanych przez deszcz jesienny

Jeśli wyrażę
zrozumienie Twojego losu
będzie to tchnienie
czyste przejrzyste i bez wyrazu

D l a t e g o wyrażam Ciebie
przez własne istnienie.

(Ilustracja Mileny Ryznar )



Dzieciństwo

..................
Dojrzewam jak owoc bezmyślnie ocieniony
tutaj dojrzały a tam zielony
przez wiatr rzucony...
..................

Jestem typowym dzieckiem tamtego trudnego okresu lat powojennych. Do powszechniaka - w którym w 1945 roku rozpocząłem naukę - chodziliśmy często "na bosaka", a ponieważ podłogi w szkole były impregnowane czymś "smołowatym", mieliśmy wieczorem w domu problem z domyciem nóg. Trampki były wówczas rewelacją na skalę zachwytu, dostępną tylko dla wybranych. Zabawy i sport - jako jedyne dostępne - były dla nas esencją życia.

Nie mieliśmy opieki rodzicielskiej i chyba jej w tym wieku nie potrzebowaliśmy. Pochodziliśmy z prostych ubogich rodzin. Nie byliśmy zepsuci - nie w głowie były nam występki. Cały czas wolny mieliśmy wypełniony przez siebie samych. Trzeba dodać - przez siebie chłopców, bo nikt się z "dziewczynami" nie bawił na ulicy, nawet jak miał siostry.
Nasze kontakty nie obejmowały wizyt domowych. Nigdy nie odwiedzaliśmy się wzajemnie. Nie było wtedy telefonów - sposobem zdalnego porozumiewania się było wołanie z ulicy lub podwórka po to aby np. wyjść pograć w piłkę. Chyba nie zawsze było to konieczne, bo zazwyczaj po szkole i obiedzie wychodziliśmy z domów.
Rodzice kontakt z nami nawiązywali podobnie, wołając z okien, balkonów lub ganków, że pora na obiad, kolację czy na spanie. Lekcje szkolne jakby same się odrabiały w wolnych chwilach. W niepogodę pożerało się [nie dosłownie oczywiście] książki, łatwo dostępne w szkolnych i publicznych bibliotekach. Mogę się pochwalić, że zasłynąłem w moim powiatowym mieście z tego, że dzierżyłem prymat w ilości przeczytanych książek w miejskiej bibliotece (zapewne kilkaset pozycji rocznie). W święta i niedziele służyło się do mszy, ale nie tylko.

Przy kościele parafialnym była ponad 100 osobowa rzesza ministrantów. Na boisku przykościelnym uprawialiśmy sporty(siatkówke, ping-pong- dwa ognie), śpiewaliśmy, uczyliśmy się jezyków obcych. Pomagaliśmy w nauce słabszym. Większość nas było prymusami w szkole. Ksiądz Prefekt był nam drugim ojcem.


Uroczystości domowych mieliśmy niewiele. Nie pamiętam uroczyście obchodzonych imienin, urodzin itp. Najbardziej utkwiły mi we wspomnieniach święta Bożego Narodzenia. Wtedy wszystkie podłogi były pokrywane grubą warstwą słomy, po niej się chodziło i na niej chyba się spało. Zmieniał się całkowicie wygląd i atmosfera mieszkania. Było też zdecydowanie cieplej co było ważne zważywszy na zimową porę.Trzeba było uważać aby nie zapruszyć ognia od kuchni opalanej drewnem i węglem oraz od choinki, na której wisiały nie tylko ozdoby lecz również świeczki na uchwytach choinkowych.



Życie uliczne było dla nas źródłem wielu radości. Wspólczuję tym, którzy jako dzieci nie mogli puszczać papierowych okrętów w rynsztokach w czasie ulewnego deszczu. Uliczki mieliśmy raczej pochyłe i nieźle trzeba się było nabiegać wzdłuż krawęzników, aby ratować stateczki, gdy się przypadkiem przechyliły i nabrały wody. Akcja ratunkowa była szczególnie potrzebna gdy na pokładzie znajdowały się jakieś nasze osobiste drobiazgi.

Miejsce urodzenia lub miasto dzieciństwa pozostaje zawsze w pamięci i jest celem do odwiedzenia - na jawie i we wspomnieniach. To tak jak dla dziecka adoptowanego nieznany rodzic jest celem poszukiwań - nawet jeśli go już nie ma. Każdy chce znać swoje korzenie i mieć je, nie 'wisieć' w nieokreślonej przestrzeni, być umocowanym do "twardego" podłoża i nie podlegać przypadkowym zawirowaniom. Chce mieć oparcie, które będzie go wspierać. Czasem jednak jedynym oparciem musi być on Sam. Oparcie to ma być najmocniejsze, bo nie ma wsporników.

      Na małej łączce blisko jezdni rozgrywaliśmy zacięte mecze w szmaciaka (omal nie napisałem - w piłkę nożną - taką prawdziwą piłkę futbolową kupiliśmy po jakimś czasie gdy uzbieraliśmy na polach sporo sporyszu, który sprzedaliśmy chyba w Herbapolu ) - oczywiście bez butów, w których głównie chodziło się do kościoła i były bardziej potrzebne w zimie. Mieszkaliśmy przy ul.Lubelskiej i takie były zwyczaje, że chłopcy każdej większej ulicy tworzyli zwartą zamkniętą grupę. Utworzyliśmy klub sportowy "Unia Lubelska" i każdy członek klubu miał tekturową legitymację, którą "produkowałem" (chyba jako prezes klubu). Legitymacja uprawniała do reprezentowania ulicy w zawodach między-ulicznych. Szmacianka - a potem piłka - często wlatywała nam na jezdnię, ale jakimś cudem uchroniliśmy się przed wypadkami (samochody i wozy konne jeździły wówczas rzadko). Na łące często było błotko lub kurz, wyglądaliśmy więc okropnie. Od uderzeń piłki (i zderzeń ciał) cierpiały najbardziej duże palce nóg i kolana (czego świadectwem są liczne ślady na nich do dzisiaj). Jak już mieliśmy prawdziwą piłkę, zazwyczaj twardo napompowaną, zdarzały się nokauty od uderzenia nią i trzeba było potem tamować krew cieknącą z nosów.

     "Karierę" piłkarską kontynuowałem potem jako junior w JKS Jarosław.To był klub miejski (Jarosławski Klub Sportowy) z sekcją piłkarską jako główną. W głównej grupie wojewódzkiej zajmował zwykle 3-4 miejsce po Stali Rzeszów, Czuwaju i Polonii Przemyśl, zaś niektórzy jego piłkarze jak "Czarny" (niewiele starszy ode mnie) uznawani byli za najlepszych.
Gspodarzem stadiomu był Sianko -były niegdyś popularny- piłkarz klubu. Chyba grał na obronie. Był sympatyczny, wydawał koszulki, buty, ochraniacze i spodenki. Potem dbał aby rzeczy te zostały wyprane i oczyszczone.
Juniorzy JKSu plasowali się wysoko i w rozgrywach o Puchar Polski dochodzili do szczebla wojewódzkiego dla dorosłych (wtedy w pucharze występowały dwie drużyny JKS). Pamiętam swój wyjazd do Lubaczowa (jako rezerwowy) na mecz pucharowy. Mój pierwszy występ na boisku nastąpił w Jarosławiu w meczu z RzKS (Rzemieślniczy Klub Sportowy) w grupie juniorskiej. To był nasz główny lokalny rywal, posiadający dużą grupę kibiców wrogich w stosunku do JKS. Początkowo byłem w rezerwie i w trakcie meczu wprowadzono mnie na boisko na pozycję pomocnika. Pamiętam, że byłem tak podekscytowany, że zaraz po wejściu powierzchnia boiska wydawała się tak ruchoma ("unosząca się raz w górę, raz w dół"), że z trudem utrzymywałem równowagę. To trwało jakiś czas, chyba do 1szej mojej udanej akcji przeciwko masywnemu obrońcy RzKSu.

Mam jeszcze inne wspomnienia związane z piłką nożną. Piłkarze i kibice jeździli na mecze wyjazdowe ciężarówkami, zwykle przykrytymi plandekami. W skrzyni pojazdu umocowane były rzędy ławek. Trzeba było uważać na zakrętach, bo nie było oparć. Podczas jazdy zwykle śpiewało się piosenki "klubowe". Nie piliśmy alkoholu podczas kibicowania i nie pamiętam abyśmy i kiedy indziej takowy pili.
Moja zawodnicza przygoda piłkarska nie trwała długo. Nie chwaliłem się w domu, że chodzę na treningi ale widocznie macocha zauważyła pogarszający się stan mojego zdrowia (często trenowałem bez obiadu, śniadanie składało się z chleba posmarowanego zwykle smalcem ze skwarkami - masła w domu nie było, nigdy nie miałem czegoś do popicia po treningu itp.) i w efekcie musiałem zrezygnować. Działacze klubu interweniowali u Hnatowa czyli dyrektora mojej szkoły średniej (nazwisko nieco rosyjskie ale Polak), który chyba był sympatykiem JKSu. Przeprowadził ze mną życzliwą rozmowę na temat mojej rezygnacji, ale na dożywianie nie było szans.


Na piłce nożnej nie kończyliśmy naszych własnych zmagań sportowych. Za kościołem parafialnym w miejscu niewidocznym od ulicy była łączka, na której toczyliśmy boje pięściarskie (na gołe pięści) o mistrzostwo szkolnej klasy. Można więc powiedzieć, że byliśmy poobijani od stóp do głów.

Wszędzie gdzie się dało graliśmy w tzw. kiczki (taki nasz odpowiednik palantu). Podobno gra w kiczki była popularna już w XIX wieku (w Wielkopolsce gra nazywała się "sztekle" - nazwa zapewne niemieckiego pochodzenia). Kijem podbijało się ułożony w dołku na podpórce krótki zaostrzony kawałek drewna zwany "kiczką", który należało w locie złapać. Wtedy chyba liczyły się punkty oraz następowała zmiana uderzającego. Nie można było stać za blisko leżącej kiczki, bo uderzenie nią w locie wznoszącym było niebezpieczne i należało ją łapac gdy opadała. Istniał też też taki wariant, że kiczki się nie chwytało tylko w locie uderzało ją w kierunku posyłającego. Ten przegrywał, komu kiczka upadła na ziemię.
W licznych gruzach staczaliśmy historyczne boje z "Niemcami" z pobliskiej ulicy, czasami do późnej nocy bawiliśmy się głodni (bo jeszcze bez kolacji) w tzw. żandarma i zbója. To były czasy ! To było prawdziwe swobodne dzieciństwo. Chciałoby się rzec: "Nie to co dzisiaj".

Wszystkie te nasze sportowe wydarzenia obywały się całkowicie bez dziewczyn.To był wtedy dla nas inny świat. Nie istniał w naszej świadomości, ani w myślach ani w rozmowach. Dziewczynki oraz ich szmatki i lalki były całkowicie poza naszymi zainteresowaniami. Nawet siostry własne nie przychodziły nam kibicować bo byłyby niepożądanymi widzami, nie majacymi pojęcia jakie były reguły gry. Ta obojętność wobec dziewczyn oczywiście powoli znikała wraz z przybywaniem lat.

O stronach rodzinnych - Wspomnienia z lat 50-tych XX wieku.

Siennów to wioska połozona kilkanaście km (w linii prostej) od Jarosławia, sąsiadująca z Pantalowicami - wioską w kórej urodził się mój ojciec Józef. Tak się złożyło, że nigdy nie byłem w Pantalowicach lecz odwiedzałem Siennów, w którym mieszkali bliscy krewni ojca: Anna (czy może Maria - nie pamiętam) i Paweł. Jako student pomieszkiwałem (kilkanaście dni) 2 razy podczas wakacji u cioci Marii, której mąż był wziętym skrzypkiem lokalnej orkiestry grającej na ślubach i zabawach ludowych. Posiadali dosyć duży areał ziemi, o wiele większy niż u sympatycznego uboższego wujka Pawła Ryznara, którego lubiłem bardzo, ale mieszkał on w mniejszym domu bez pokoju gościnnego i nie mógł mnie gościć. Wydaje mi się, że zgodnie z wiejskimi ówczesnymi obyczajami biedniejsi członkowie rodziny byli mniej poważani i jakby ignorowani (za moich pobytów nigdy nie Maria i Paweł nie gościli się wzajemnie ani nie wspomagali przy pracach polowych).
Pewnego lata przyjechał z "Ameryki" do Marii krewny Marian Ryznar. Chyba był już na emeryturze, miał bladą cerę, dosyć ponury i rzadko ze mną rozmawiał. Po jakimś czasie wrócił do Stanów.

Odwiedziny wiejskie na wakacjach to nie były "wczasy" bo wszyscy (łącznie ze mną) pracowali w polu (głównie przy żniwach) a jedzenie było marne bo głównie zsiadłe mleko i ziemniaki. Czasu na gotowanie gospodynie nie miały (bo oprócz pola było bydło, konie i świnie) a z powodu braku lodówek (jeszcze ich na wsiach nie było) brak dostępnego mięsa - sklepu mięsnego we wsi nie było. Rolę lodówek spełniały ziemne kopce i głębokie piwnice. Mięso się jadło z własnego albo sąsiedzkiego uboju swiń głównie na jesieni i w zimie, chyba że wypadały takie uroczystości rodzinne jak ślub lub chrzciny. Maszyn rolniczych było mało - sierpy i kosy były powszechnie używane, a w stodołach na klepiskach młócono cepami zboże. Głównym środkiem komunikacyjnym by rower, ale do oddalonego kościoła w niedziele i na śluby jeździło się wozem z zaprzęgiem konnym.

Skoro o komunikacji mowa, to do Jarosławia z Siennowa (i odwrotnie) nie było łatwo się dostać. Najpierw 6-7 km pieszo do Krzeczowic do kolejki wąskotorowej a potem koleją 15 km z Przeworska do Jarosławia. Na pociąg można było łatwo się spóźnić, bo nie stać nas było na zegarki, a upalna pogoda lub opady deszczu mogły przedłużyć przejście. Pamiętam, że kiedyś (gdy byłem małym chłopcem) szliśmy z ojcem do Krzeczowic i jeszcze kilkadziesiąt (a może nawet 100) metrów przed stacją zobaczyliśmy dojeżdżający pociąg. Zziajani w ostatniej chwili wpadliśmy do ruszającego pociągu bez biletów (kupowanych przedtem w kasie stacyjnej. W wagonie czekał na nas konduktor i chyba musieliśmy zapłacić coś dodatkowo jako karę za brak biletu. Można było wybrać podróż PKSem z Zarzecza oddalonego tyle samo co Krzeczowice. Ale w czasach kiedy nie było internetu trzeba było jakoś dowiedzieć się kiedy te autobusy kursują a kursowały rzadko. Z rozkładami PKP nie było takiego problemu bo były w sprzedaży na stacji w Jarosławiu.

Żałuję, że po ukończeniu studiów nie utrzymywałem z rodziną kontaktów. Tak się złożyło, że nie miałem adresów, oni nie mieli telefonów i nie było się jak skomunikować. Miałem ważniejsze sprawy na głowie, bo po studiach nie miałem stałego miejsca zamieszkania i były problemy z podjęciem pracy przez "bezdomnego". Pracowałem w oddalonej Warszawie. Teraz tam inne pokolenia.

Na koniec tego wspomnienia przypomniałem sobie, że kiedyś ktoś mi powiedział, że dom w Pawłosiowie został przywieziony furmanką z Pantalowic. Było to realne bo domek mały (chyba do 40 m.kw.), którego sciany składały się z belek drewnianych stawianych jedne na drugich i uszczelnianych byle czym. Podłogi nie było - wystarczało twarde klepisko. Duże pomieszczenie było zarówno pokojem jak i kuchnią. Okno bylo jedno duże a na parapecie zawsze stały słoiki z owocami (głównie malinami) zasypywanymi cukrem. Zupełnie małe pomieszczenie zajmowała sympatyczna kózka, która dostarczała mleko. Przed domem posadzono drzewo orzechowe, z którego zlatywały obficie orzechy włoskie. Po naszej przeprowadzce (chyba w 1940 roku) do Jarosławia w domku zamieszkała siostra mamy ciocia Frania z babcią czyli swoją mamą. Jak podrosłem i chodziłem do szkoły podstawowej to często odwiedzałem Ciocię i wtedy opijalem się (do granic możliwości) sokami oraz zbierałem orzechy. Z ulicy Lubelskiej w Jarosławiu do Pawłosiowa musiałem przejść dystans 4-5 km. Łatwo dawałem sobie z tym radę. Po pogrzebie Cioci pod koniec lat 60-tych, już nie przyjeżdżałem do Pawłosiowa. Nie wiem co stało się z domkiem, kto go przejął czy rozebrał. Prawdopodobnie stał na gruncie gminnym podarowanym czy dzierżawionym przez Ojca. W 2015 (lub 2016) roku przy okazji wizyty 1-szolistopadowej na grobach pojechałem z małzonką taksówką do Pawłosiowa. Wieś była stolicą gminy, ulice i domy wyglądały bardzo miejsko. Po "naszej chałupie" nie było śladu.


Lipiec 2004 - WIZYTA W JAROSŁAWIU

Po nie wiem już po ilu latach od ostatniej mojej wizyty wybrałem się z córą Mileną, by pokazać jej moje Miasto - Jarosław. Upalny dzień (chyba 30 st.C). Chcąc uniknąć trudów jazdy samochodem w taką pogodę na zatłoczonej trasie A4, jechaliśmy pociągiem.
Po drodze zwiedzanie zamku w Łańcucie: komnaty pałacowe typowe dla siedzib polskich rodów książęco-hrabiowskich (Lubomirscy, Potoccy, Czartoryscy itp.), stajnie cugowe i wyjątkowa kolekcja powozów: ozdobne i podróżne na każdą okazję (dla zakochanych, weselne, bagażowe, dla guwernantki z dziećmi, myśliwskie, zimowe (z podłogą podgrzewaną węglem drzewnym), do samotnej (bez stangreta i służących) przejażdżki księżnej Lubomirskiej, itp.). Poza tym park krajobrazowy o pow. 30 ha.

Potem docieramy do Jarosławia. Dworzec PKP ma niezbyt zachęcający widok (odłażące tynki i niezbyt czysto), ale ulice szerokie z odnowionymi jezdniami i chodnikami, ładnie oznakowane i wyposażone w działające (z sygnałem dźwiękowym) światła. Idziemy w stronę Rynku i tam na przeciwko zgrabnego Ratusza znajdujemy przytulny hotelik, w którym zostawiamy plecaki. Po obiedzie (prawie sami w restauracji, a pora obiadowa ok.16) udajemy się na zwiedzanie. Kamienica Orsettich, odnowiona cerkiew grecko-katolicka zamykająca jakby ulicę Sobieskiego, potem idziemy na Pl.Bóżnic. W Bóżnicy mieści się teraz Liceum Sztuk Plastycznych, a kiedyś podczas okupacji i zaraz po wojnie było miejscem naszych chłopięcych "poszukiwań".

Szukam "mojego" domu, w którym spędziłem dzieciństwo, a który posiadał aż trzy adresy (i każdy prawdziwy, gdyż dom stał na skrzyżowaniu 3 ulic): Lubelska 24, Swiętojańska 17 i Pl.Bóżnic 7). Po 50-latach te ulice znajdują się w zaniku (czasem zostało pare domów) i niestety nie ma "mojego" domu ani kamienic, w ktorych mieszkali moi rówieśnicy i sąsiedzi. Może widok znanych mi okien, dachów i ganków obudziłby we mnie wspomnienia i przywrócił zapomniane twarze. Teraz po latach widzę jak bardzo różni się odczucie przestrzenności i odległości u dziecka i u dorosłego człowieka. Te trasy, które przebywałem codziennie z domu do szkoły, kościoła i podwórka do gry w piłkę wydają mi się śmiesznie małe. Natomiast teraz doceniam ogrom kościołów i klasztorów jarosławskich (a jest ich kilka). Trudno tak duże spotkać w o wiele większych miastach czy nawet światowych metropoliach.
Szkodza, że tak mało turystów widać na ulicach. Spowodowane jest to zapewne brakiem jakiegoś znaczącego dużego obiektu historycznego w rodzaju zamku w Łańcucie czy Krasiczynie.

Następnie idziemy do kościoła pw.Bożego Ciała. To bardzo duzy kościół parafialny, w którym jako ministrant spędziłem ładnych parę lat i moim przewodnikiem duchowym ( po części zastepującym zmarłego ojca) był nieodżałowany Ks.Bronisław Fila. Wspaniały człowiek budzący w nas pragnienie wiedzy i poświęcający swój wolny czas (np. na naukę języków obcych), odpowiadający na każde pytanie (np. czy istnieje Bóg?), organizujący nam imprezy sportowe (mielismy boiska, salę do ping-ponga itp) i wspomagający w trudnych chwilach materialnych (karmił czasem, jak dowiedział się że nie dostaję kieszonkowego w domu załatwił mi udzielanie korepetycji w zamożnym domu). Umiał utworzyć wcale sporą (było nas kilkudziesięciu) społeczność chłopców ministrantów i nauczyć nas sztuki koleżeńskiej współpracy i obowiązku-punktualności (przy wykonywaniu posług ministranckich), sztuki radowania się w zabawach i satysfakcji z celujących cenzurek w szkołach.
Stosunkowo dużo czasu poświęciliśmy na odwiedzenie cmentarzy i grobów moich najbliższych, którzy wszyscy odeszli w moim dzieciństwie (Mama - 30 lat- zm.1944 wiersz o tym jak ja 6letni chłopiec ją żegnałem , siostra Danusia - 6 lat-zm.1946, ojciec Józef - 41 lat -zm.1951) w dużym stopniu jako pokłosie okrutnej wojny. Miałem tutaj parę spraw do załatwienia (m.i. opłata grobowa w Zarządzie Cmentarzy, remont nagrobka u kamieniarzy) poza zniczami i pokłonem u grobu.

Już wracając do hotelu, pomyśłałem sobie, że skoro nikt nie pozostał z moich nabliższych, może trzeba odszukać jedyny ślad jaki mnie wiąże z Jarosławiem, a mianowicie rodzinę Janka - mojego przyrodniego brata. Zachęcała mnie do tego bardzo córa Milena. Brat był starszy ode mnie prawie o 10 lat, nie wiedziałem czy żyje. Okazało się, że nie mieszka już w tym domu. A więc wydawało się, że i ta ostatnia pozostała nić wiążąca z dzisiejszym Jarosławiem została przerwana. Ale dobre duchy czuwały nade mną... Otóż starszy mężczyzna którego zobaczyłem przez uchylone drzwi piwnicy, i "zagadałem" o Janka, wiedział "wszystko". Okazało się, że ONI mieszkają w pobliskim domu. Okazało się, że Janek już nie żył od paru lat ale wizyta w tym domu była wzruszającym przeżyciem. Serdeczność od pierwszej chwili u wszystkich, którzy spontanicznie zjawili się z kilku siedzib w mieście by poznać tego, który "gdzieś tam" tkwił w odległych wspomnieniach starszych Bratanic i Bratanków i nie zadbał aby przez 30 lat przypomnieć o sobie, że istnieje.


"Odwiedzaj swoje wspomnienia,
Uszyj dla nich płócienne pokrowce.
Odsłoń okna i otwórz powietrze."
Adam Zagajewski

Samotny ale wierny (sobie)

To dziecinstwo narzuca nam -nawet po wielu latach- perspektywę widzenia. Nie możemy znieść widoku przedwcześnie dojrzałych bawidamków, podrywaczy oraz zalotnych panienek. Wypatrujemy postrzępionych krótkich spodenek, potarganych czupryn, poobijanych paluchów... Wychwytujemy rumience, zawstydzenia i szczere głośne śmiechy. Przypominają nam nas. Ci "nowi" są inną epoką, do której nie mamy dostepu, z którą nic nas nie łączy prócz trwania. Są dla nas zwiastunem takich nieznanych nam rzeczy w ich wieku jak nuda i samotność, symbolem łagodnego zakłamania. Samotność zaglądała nam w oczy potem, gdy każdy poszedł - jako młodzieniec - swoją drogą by wywalczyć sobie miejsce w życiu dorosłych mierząc siły na zamiary.

Po odejściu najbliższych (mamy, ojca, siostry) wkradła się niepewność o własny los. Czas pozamazywał ich we mgliste wspomnienia. Pozostał nieokreślony żal i tęsknota. Bojaźn, że te napisane strony będą łabędzim śpiewem. Obsesja strachu, niepokoju. Oczekiwanie, a nawet żądanie, szczęścia, a równocześnie brak umiejętności cieszenia się nim. Nigdy więcej wojny.

Wydawało się, że każdy może zostać geniuszem, sławnym wynalazcą, znakomitym pisarzem. Że trzeba tylko chciec...Chciałem i dlatego z kopyta ruszyłem do ataku. Sama kopia, nawet najpewniej trzymana, nie wystarczy do zwycięstwa. Walczy się przeważnie nie z pojedynczym wrogiem. Trzeba mieć za sobą wojsko.  "Pisarz potrzebuje trzech rzeczy: doświadczenia, obserwacji i wyobraźni. Dwa, nawet jeden z tych czynników mogą czasem wystarczyć. U mnie powieść zaczyna się od luźnej idei, wspomnienia, obrazu powstałego w myśli" (Faulkner)

Nie pomaga w tym nietolerancyjna postawa. Nie uznaję lekkomyślności, dyskwalifikuję ludzi nie dotrzymujących słowa, wytykam błędy... Nie mam czasu i pieniędzy na rozrywki. Nie tylko kosztują, ale też zbliżają ludzi. Chwile samotnosci są niezbędne człowiekowi. "A gdy na gwarnej io pełnej ruchu drodze, na jakiej stoisz, przyjdzie się posunąć krok dalej lub postępek jaki wykonać, szukaj wtedy chwili samotności, otrząśnij się z wpływu wrażeń i skupiwszy wszystką myśl swoją, pytaj jej usilnie, ku jakiemu celowi doprowadzi krok, który uczynić zamierzasz i jaką wartość moralną posiada postepek, którego jesteś bliską." (Eliza Orzeszkowa "Pamiętnik do Wacławy").

Swoje szanse widzę w nauce. Zasklepiony w uczeniu się nie zwracam uwagi na otoczenie. Robi się ze mnie mruk. Oto moje ideały:

  • szlachetny charakter
  • wiara katolicka
  • cnota i czystość duchowa
  • ukończenie studiow
  • silna wola, nieustępliwość w pokonywaniu przeszkód życiowych.
Jak się jest trochę samotnikiem, to równowagę łapie się chyba głównie poprzez marzenia. Marzę. Za dużo. O kochaniu [jako czymś nieokreślonym, bez tzw."konkretów"], o pięknych "aniołach", których może spotkam. Ale tak naprawdę nic nie robię aby kochać i być kochanym. Wystarczy mi chyba tylko spojrzenie w piękne oczy od czasu do czasu. Na razie żyję wyłącznie po to by uczyć się. Kobiety są dla mnie czarownym światem, do którego nie mam wstępu, bo oddałem klucze komuś na przechowanie. Potęsknić i zapomnieć. Nieładny [te pryszcze!] i małomowny prymus, w niemodnej koszuli i wytartym ubraniu mógł być przydatny chyba tylko w czasie pisania klasówek [ chodziłem do średniej szkoły koedukacyjnej].

Z żalem odbierałem świadectwo dojrzałości. Kontakt ze szkolnym otoczeniem został tak nagle przerwany, a tak przyjemnie zaczął się rozwijać w ostatniej klasie. Pozostałem bez kolegów szkolnych, którzy wyjechali w strony rodzinne. To niestety nie byli ci koledzy z lat szkoły podstawowej, z którymi bawiłem się na ulicy.

Studia stoją pod znakiem zapytania, ponieważ mnie [ sierocie pełnemu - bez środkow utrzymania] nie przyznano miejsca w domu akademickim!. Widoki na dobrze płatną posadę prawie żadne. Wszelkie dane ku temu, aby zgubić się w jakiejś "pipidówce". W szkole uczyłem się wszystkiego jednakowo [na piątki]. To bez sensu z punktu widzenia poszukiwania pracy. Muszę studiować . Muszę. Bez studiów jestem kimś godnym pożałowania (biednym, sierotą). Moge zaimponować jedynie świetnymi wynikami w nauce. Dzięki temu chwytam równowagę i znajduję swoje należne miejsce w społeczności lokalnej.


Na studiach w Warszawie (wrzesień 1956- czerwiec 1957)

"Oto bowiem człowiek i ostateczna definicja człowieka: mięśnie spragnione pracy, umysł pragnący tworzyć ponad zwykłe codzienne potrzeby" ("Grona gniewu" J.Steinbeck)

Poznaję Warszawę. Ruch, szum, neony, ładne witryny sklepowe, ładne zgrabne dziewczyny... Stare miasto i ruiny. To rzuca się w oczy przybyszowi z prowincji. Jestem na studiach. Mam już miejsce w domu akademickim. Muszę ułożyc sobie budżet miesięczny. Zasiłek studencki: 260 zł (z tego połowa na akademik). Pomocy znikąd.

Niedziela. Zimno, pada deszczyk. Na razie mało wykładów. Brak podręczników i skryptów. W pokoju pietrowe łóżka. Mieszka nas pięciu. Z mego wydziału ja sam. Dziwny jest ten los. Oddziela mnie od tych, z którymi powinienem współpracowac.

W kraju odwilż polityczna. Rosną nadzieje na zmiany. Z więzienia wychodzą przywódcy przeciwnych obozów: prymas Stefan Wyszyński i Wiesław Gomułka !. Obaj witani entuzjastycznie. Uczestniczę w nich [o tym później], a więc udaje mi się być świadkiem historycznych wydarzeń. W Auli A odbył się pod hasłem "popieramy sojusz z ZSRR, ale mamy prawo żądać własnej drogi do socjalizmu" wiec studentów. W KC PZPR i Rządzie toczy się walka o kierownicze stanowiska. Zrehabilitowani dawni kierownicy ruchu partyjnego: Gomółka, Spychalski i inni z powrotem zostają przyjęci do Komitetu Centralnego. Gomułka zostaje 1 sekretarzem. Na obrady VIII plenum KC przybyła nieoczekiwanie bez zaproszenia delegacja radziecka z Chruszczowem na czele. O wynikach rozmów nie poinformowano, ale delegacja wkrótce odjechała. Może dzięki tym rozmowom nie doszło do interwencji wojsk radzieckich, skoncentrowanych chyba dookoła Warszawy.

Chodzi o to, by uniknąć takich wydarzeń jak na Wegrzech. W Budapeszcie trwa powstanie ludności przeciwko reżymowi. Giną tysiące ludzi. Przeciwko powstańcom walczą wojska radzieckie z użyciem czołgów i artylerii.

Byłem w kościele św.Jakuba, gdzie wieczorem o 7mej kardynał Wyszyński wygłosił przemówienie do młodzieży akademickiej. Poruszał sprawę wiary w Boga, apelował do młodzieży o optymistyczne spojrzenie na przyszłośc. Udzielił błogosławienstwa. Wnętrze katedry i dziedziniec wypełnione były szczelnie młodzieżą. Panował entuzjazm i podniosły nastrój.

Na Placu Defilad przed PKiN odbywało się powitanie Gomułki. Tłumy ludzi, niektórzy wiszą na słupach oświetleniowych. Oklaskami przerywano przemówienie.

Nie uwielbiam jednak wiecy politycznych. Staram się uzupełnić swoje luki w kulturze. Po raz pierwszy w życiu byłem na operze ("Dama Pikowa" Czajkowskiego), odwiedziłem teatr (3 godzinny spektakl "Niewiele brakowało") i kino ("Wiosna Budapeszteńska", "Krzyż walecznych"). Ten pierwszy ("Wiosna..")- to piękny film o wydartej, zastrzelonej miłości. Bohaterka tego filmu Judka skojarzyła mi się potem (1959 r) z pewną piękną Ryżanką na zabawie studenckiej w Rydze (z którą nie umówiłem się "na randkę" ze względu na mój niemodny przydługi szary płaszcz). "Krzyż walecznych" Andrzeja Wajdy pokazuje heroiczne wysiłki polskiego żołnierza. Podczas jego oglądania wzruszony do łez czułem jak bardzo kocham Polskę. Byłem na koncercie niewidomego pianisty Edwina Kowalika (laureata konkursu szopenowskiego w Bukareszcie).

Uczestniczyłem [tak, uczestniczyłem a nie wybierałem, bo była tylko jedna lista - Frontu Jedności Narodowej] w wyborach do sejmu. Nie byłem tym zbytnio wzruszony. Nie znam machiny politycznej swojego kraju ani tych ludzi na listach. Tak jak inni mam nadzieję, że będzie lepiej.

Jak wspomniałem udało mi się wywalczyć miejsce w akademiku. Moi współpokojowcy są nastepujący.
-Józio uprawia boks w "Wierzbiance". Nie wiemy czy w boksie czyni takie same postępy jak w jedzeniu potwornie dużej ilości chleba w stołówce studenckiej.
-Aleksandra interesują rzeczy mniej twarde od boksu. Na przykład koszykówka. Mimo niskiego wzrostu, był tak zwinny i skoczny, że był dla nas klasą nie do pobicia. Przede wszystkim był jednak poetą, bardziej niż studentem. Studia traktował jako odrabianie pańszczyzny. Późnym wieczorem w takt muzyki szukał poetyckich rytmów, sam nieco komponował do własnych wierszy i oddawał się malarstwu.
-Piotruś (na prawdę na imię ma Janek) pochodzi z Białostoczcyzny. Nadużywa słów "cósik", "cóś", "charatać". Jest na statystyce, a interesuje go ...elektrotechnika.
-Drugi Janek to wielki pesymista i wróżbita. Mądry, oczytany, ale skłonny do rozczarowań. Jego namiętnością jest palenie papierosów. Potrafi godzinami siedzieć nieruchomy, wpatrzony w kręgi dymu. Stąd przezwisko "myśliciel". Jego hobby to kalendarze.
Chłopcy są nieźle oblatani w domowej łacinie i często się raczą "wiązankami". Głupie przyzwyczajenie.

Chodzę do Muzeum Narodowego przy moście Poniatowskiego na wykłady prof. Michałowskiego z czyklu "Od piramid do Picassa". Skromny hall nie może pomieścić wszystkich chętnych. Wiele osób stoi przed bramą na długo przed otwarciem. Po otwarciu bramy szczęśliwcy dostają się do środka, a mnóstwo ludzi stoi na schodach ciasno obok siebie, tylko niewielu na krzesłach. W ciemnościach wpatrujemy się w przeźrocza i łapczywie chwytamy słowa profesora. Dowiedziałem się, m.i. że faraonowie tworzyli świątynie w okresie wylewu Nilu, aby dać ludności pracę a więc i utrzymanie.

Od 1 stycznia podrożały wyroby oparte na drewnie. Prasa podskoczyła o 150%, podobnie wyroby papiernicze i meble. Nie wiem czy będę mógł sobie pozwolić na zakup czasopism.

Zbliża się sesja egzaminacyjna. Pora zaliczeń, prace audytoryjne i obawa przed oblaniem. Brak czasu. Żebym miał mniejsze ambicje.
Wczoraj małe pożegnanie. Janek został oblany, a Piotruś przenosi się na Politechnikę Krakowską. Dla mnie specjalnie kupiono wino. Pozostali raczyli się wódką.

Już od połowy miesiąca jestem bez pieniędzy. Co prawda przed studiami pracowałem przez wakacje [ciężko -przy pracach drogowych - ale niewiele zarobiłem -płacono po 18 zł dziennie]. Pozyczyłem 30 zł i zniknęło. Prawie na nic nie wydaję - musi mi wystarczyć jedzenie stołówkowe, nie chodzę nawet do kina. Czekam na zasiłek [na 1m roku nie ma stypendium], aby z niego wygospodarować pieniądze na powrót do domu.

1 kwietnia. Uciekliśmy z matematyki, ale to raczej wskutek nieprzygotowania niz prili aprilis. Nikt jakoś nie wspomniał o osobliwościach tego dnia.
Na repetytorium ze statystyki bardzo lubiany i szanowany profesor K. pochwalił mnie wobec wszystkich mówiąc, że wśród nas znajduje się jeden student wybijający się o jeden stopień przed innymi. Student ten nazywa się R..... Dla mnie, prowincjonalnego chłopaka, to duże wyróżnienie. Widocznie stale się rozwijam, pilność rodzi zdolności, nauka staje się przyjemnością i przyzwyczajeniem.

Samokształcenie odgrywa chyba decydującą rolę w kształtowaniu człowieka "prawdziwego". "Prawdziwy" człowiek rozwija się nie kosztem innych, stosuje zasady nie na zasadzie przeczytania ich lecz odkrywania dla siebie jako konieczności postępowania. Żeby postępować wg swoich zasad trzeba je posiadać. Zasady postepowania wynikają z kryteriów oceny wartości człowieka i obranej strategii życiowej. Inaczej mówiąc, należy często zastanawiać się po co żyjemy i w jaki sposób to coś realizować. Szczęściem jest być zadowolonym z samego siebie, z pozostawania sobą, z konsekwentnego dążenia do celu. Ci co nie mają celu, nie czują sensu życia, nie znają szczęścia. Po prostu żyją. Jedzą, piją, śpią, płodzą dzieci i umierają. Żyją odruchami. Ich życiem kieruje przypadek. Szczęście wynika z uświadomionej akceptacji samego siebie. Stan szczęśliwości wynika nie ze skutkow (radosnych, smutnych), ale z wierności sobie.

Ostatnio krucho jest u mnie z forsą. Wybieram się na studenckie wczasy wędrowne. Baza początkowa mieści się w Kudowie. Nie miałem za co tam pojechać. Z trudem [ po niełatwej rozmowie z dziekanem - który chyba nie uwierzył że jako jedyny dochód mam zasiłek studencki, nie wypłacany podczas wakacji] uzyskałem zasiłek 160 zł na koszta podróży. Dzisiaj nie miałem już kolacji na stołówce. Zjadłem posny chleb i napiłem się czarnej kawy zbożowej. Chce mi się płakać, a chyba mam w oczach łzy. Buntuję się przeciwko niezaspokojeniu moich elementarnych potrzeb. Pracowałem ciężko na studiach, uzyskałem jeden z najlepszych wyników na roku. I cóz z tego ....nawet nie mogę kupic sobie lodów w nagrodę. Obracam się wśród osób, które nie mogą narzekać na kłopoty materialne. Ja nie mam środków na uczestniczenie w ich imprezach i eskapadach. Dlatego nie dziwię się, że nie mam kolegów.

Ostatnio wzburzył mnie idiotyczny tryb rozdzielania zasiłków wakacyjnych. Po 1300 zł pobrali Ci, którzy przebywali w domach dziecka. Mogą posiadać rodzinę (pomagającą), ale to nie odgrywa roli. Pulchniutki i wiecznie zadowolony Józio M. kupił sobie z zasiłku włoskie drogie okulary i zegarek. Ja w nagrodę za to, że jestem sierotą (utrzymującym się wyłącznie ze stypendium), że pełnię obowiązki starosty roku, w nagrodę za piątki i czwórki, będę musiał co najmniej miesiąc wakacji poświęcić na ciężką pracę, aby móc z czego żyć. I studiuj. Taki system zadowalania potrzeb jest "najwspanialszym" bodźcem do nauki, mobilizuje - ale do zamiaru porzucenia studiów.

Na szczęście są jeszcze przeciwbodźce takiego myślenia: satysfakcja ze wspinania się w życiu i żądza wiedzy. Nie wolno mi się załamać. Wyjadę na studia do Związku Radzieckiego. Tam powinno byc lepiej. Muszę byc taki jak bohaterzy filmu "Rzym, godzina jedeneasta". Oni chcą żyć. Wskutek bezrobocia nie mają godziwej egzystencji. Mimo to nie załamują się, nie wybierają samobójstwa, nie tracą swych uczuć. Per aspera ad astra. "Śmiech jest radością, a więc jest sam w sobie dobrem" (Spinoza). Śmiejmy się więc z losu, do życia podchodźmy jednak poważnie. Lećmy w przyszłość nie zważając na powiedzenie: "Kto nie ma miedzi ten na tyłku siedzi".

"Na ogół głowa ludzka nie jest do tego, żeby nią bić o mur, ale żeby szukać wyjścia. A jeśli nawet zdarzy się wypadek, że uderzywszy głową o mur przebije się go, to na pewno nie dlatego, że głowa była taka silna, ale że ściana była w tym miejscu taka słaba i spróchniała i tylko tynk ją maskował." (Irena Pannankowa)


Na studiach w Moskwie (1957 - 1962 )

Przez 2 dni biegałem jak opętany za załącznikami potrzebnymi do uzyskania prawa wyjazdu na studia zagraniczne. Przebrnąłem przez selekcję, w czym pomogły mi b.dobre wyniki sesji [jedno z czołowych miejsc na roku]. Wreszcie spełni się ukryte marzenie - dłuższy pobyt za granicą. Pojechałbym dokądkolwiek, byle nabrać nowych wrażeń i dowiedzieć się więcej o świecie. Niebagatelna tez jest sprawa materialna. Nie będę się zapewne martwił jak przeżyć miesiąc do następnego zasiłku.

Dlaczego wyjeżdżam do Rosji w okresie niepewnej sytuacji politycznej i ciekawych przemian w u nas kraju? Jestem za młody, aby obawiać się nieznanego. Jest ono zbyt frapujące, by tak łatwo z niego rezygnować. Jak wygląda społeczeństwo radzieckie, jakie jest życie w kraju rozwiniętego socjalizmu? - oto pytania, na które chciałbym znaleźć odpowiedź.

Jestem w Moskwie. Mam studiować zastosowanie maszyn liczących [czyli po dzisiejszemu - informatykę]. Mam nieco czarnych myśli. Studia mają profil inżynieryjno-ekonomiczny [przedmioty:materiałoznawstwo, metaloznawstwo, fizyka, optyka (2 semestry), geometria wykreślna, chemia, budowa maszyn liczących, programowanie...], a ja przecież kończyłem technikum handlowe. Trochę zapewne pomoże mi wiedza jaką zdobyłem ucząc się do egzaminu z medycyny na WAM [Wojskową Akademię Medyczną], na który to egzamin nie zostałem zresztą dopuszczony z powodu niewłaściwego profilu wykształcenia średniego. Poza przedmiotami inżynieryjnymi na tych studiach mamy historię KPZR [Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego], ekonomię polityczną [z wykładnią słynnych psedopraw ekonomicznych: upadek kapitalizmu jest nieunikniony z powodu hamowania rozwoju sił wytwórczych przez stosunki produkcyjne, w socjalizmie rządzi prawo zaspokajania stale rosnących potrzeb mas pracujących], filozofię marksistowską (materializm dialektyczny), geografię [głównie polityczną]...A więc "od sasa do lasa", większość bez żadnego związku z maszynami liczącymi. Trzeba to traktować chyba jako trening mózgu. Gdyby uczono wtedy więcej w zakresie systemów operacyjnych i języków programowania [ z szerszym spojrzeniem na świat, a nie tylko komputery produkcji radzieckiej BESM,URAL,ERA ] byłaby z tego korzyść nieporównywalnie większa. Uczelni wyższych mają tysiące, ileż więc tysięcy profesorów musi być zatrudnionych do wykładania przedmiotów ideologiczno-politycznych.

Ponadto obawiam się na studiach poniżeń związanych z zacinaniem się. [Dolegliwość tę pokonałem chyba juz w trakcie pierwszego roku studiów w Moskwie po zdobyciu ciekawego poradnika jak z tym walczyć - były to długie godziny samotnych spacerów po parku Sokolniki wypełnione ćwiczeniami oddechowymi i ćwiczeniem mięśni uczestniczących w mowie. Sądzę, żewtedy również udało mi się usunąć z siebie urazy psychiczne związane z tą dolegliwością.]

Na pewno to jest inne społeczeństwo. Inaczej wychowane i o innej mentalności [zapewne euroazjatyckiej].

Imię Stalina zachowało tu pełne prawo bytu. Pozostały nazwy ulic, przedsiębiorstw [np. ZIS - Zawod Imieni Stalina], portrety w salach i na ulicach (!), pomniki, obeliski. Wina Stalina w odczuciu ogólnym przerzucana jest na Mołotowa, Szepiłowa, Kaganowicza i Maleńkowa (usuniętych ostatnio z Komitetu Centralnego KPZR - Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego]. Dowiedziałem się, że dowódcy Rokossowski i Wasilewski byli bardzo lubianymi dowódcami w czasie ostatniej wojny, dzięki temu iż nie szafowali siłą żywą.

Jak doskonały był system zastraszania za czasów Stalina świadczy fakt, że podczas moich studiów mimo licznych spotkań różnego typu [też przy wódce] nikt nie wygadał się o Gułagach [w których ginęły miliony ludzi], ani o innych represjach w okresie stalinowskim. Zapewne byli bardzo ostrożni pomiędzy sobą [powszechne donosicielstwo - podobno w każdym pokoju akademika - na pewno jeśli tam mieszkał cudzoziemiec - jeden z jego lokatorów miał zadania w tym zakresie, być może pod tym warunkiem był przyjęty na studia] szczególnie w stosunku do Polaków, których tutaj uważano za "rewizjonistów" marksizmu i socjalizmu [prywatne rolnictwo] i niepewnych sojuszników. Bardzo pamięta się tutaj porazkę wojenną z Polską w 1920 roku ["polskije pany"!].

[dopisek 20 sierpnia 2016 r.]
Porażkę z Polska pamięta się i oficjalnie i prywatnie. Ale np. nie docenia się wkładu i ofiar polskiego narodu podczas II wojny światowej. Czytam teraz tom IX (prawie 800 stron) dzienników znanego pisarza radzieckiego Ilji Erenburga "Ljudi, gody, żiźn" wydany w 1967 r. a więc juz wiele lat po czasie stalinowskim. Poświęcony jest latom 30-40 XX wieku. Szeroko o wojnie domowej w Hiszpanii i potem II wojnie światowej. O układzie Ribbentrop-Mołotow jako odpowiedzi na wredne zachowanie się Francji i W.Brytanii, które grały nieczystego pokera przeciwko Rosji[s.233]. Ale ani słowa o wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski we wrześniu 1939 roku, ani o tym co się w Polsce działo podczas okupacji niemieckiej oraz o udziale Polaków w walce z Niemcami. Mimo, iż sprawy polskie nie były mu całkiem obce, gdyż wspomina, że w 1928 r poznał Boya-Żeleńskiego, spotykał się w latach 40-tych z Wandą Wasilewską a po wojnie z Tuwimem i Iwaszkiewiczem. Po podróży po PRL w 1947 roku (przy okazji udziału we wrocławskim Kongresie Pokoju) sympatycznie stwierdził, ze Polacy są "narodem poetów" [za Bablem] związanym z poezją od Mickiewicza-Słowackiego do Tuwima-Gałczyńskiego, pasjonatami i mają w sobie wrodzone poczucie sztuki. Na str.560 wypowiada ciekawe zdanie przy okazji przemian w Polsce: "charakter narodu się nie zmienia - zmienia się życie."

Życie w Moskwie [nie wiem jak na prowincji] jest chyba łatwiejsze niż w Polsce. Towarów na ogół nie brakuje. Artykuły przemysłowe są o wiele tańsze od naszych, a ceny na żywność znośne. Natomiast odzież jest stosunkowo droga i sprzedawana w bardzo małym asortymencie. Napojów wyskokowych nie brakuje, natomiast zamiast naszej lemoniady jest tzw.kriuszon (woda sodowa z syfonu plus sok] oraz kwas chlebowy. Piwo jest stosunkowo drogie. Rosjanie preferują picie czystej wódki. Wszędzie na ulicach zatrzęsienie lodów - od mrożonych moszczy owocowych do lodów czekoladowych, orzechowych itp. Prawie codziennie - idąc na piechotę ze stacji metra do akademika - zjadałem po parę porcji lodów. Działało to chyba dobrze na gardło, bo nie pamiętam żadnych zapaleń i angin. Często są też stoiska z gorącymi pierożkami (np. z kapustą). Ksiązki i albumy są tanie. Kieszonkowy (ale kilkuset stronicowy) słownik języka obcego kosztuje tyle ile zeszyt stukartkowy.

Komunikacja w Moskwie opiera się głównie na metrze. Eleganckie stacje i pociągi kursujące co 2-3 minuty. W metrze opłata jest stała, natomiast w tramwajach, autobusach i trolejbusach płaci się za ilość przystanków. Ludzi dużo, ale siedzący zwykle pochłonięci są lekturą gazet i książek, albo drzemią zmęczeni po pracy. Gwarno więc raczej nie jest.

Ciekawostka. Nikt nie chodzi w krótkich spodniach, mimo że upał niemiłosierny. Popularne są natomiast długie dresy wśród młodzieży. Chodzi się w nich nawet na wykłady. Krótkie spodenki są podobno nieestetyczne. Zapewne to wpływ wschodnich obyczajow. Przywiosłem ze sobą dwie pary krótkich spodenek. Będę je musiał chyba "zakonserwować" i odstawić. Większość nosi bardzo długie i strasznie szerokie spodnie (30-40 cm), zakrywające niemal całkowicie buty. Moje wąskie 22 cm spodnie wzbudzają małą sensację. Pewien chłopczyk na mój widok krzyknął do idącej obok mamy: "mama smotri, stilaga [bikiniarz] idiot !". Jeszcze większe emocje wzbudzają moje czerwone spodnie, które kiedyś ubrałem. Padały pod moim adresem epitety w typie "urwał się z cyrku".

Ludzie ubierają się więc standardowo i nieciekawie. Przeważają kolory ciemne i szare. Tak widocznie mają wyglądać "masy pracujące".

Wśród braci studenckiej jest dużo Wietnamczyków, Chińczyków i Mongołów. Studenci dwóch pierwszych narodowości słyną z ogromnej pracowitości. Przesiadują nad książkami nieraz po 20 godz. dziennie. Aż wierzyć się nie chce, że organizm może wytrzymać taką harówkę. Niewątpliwie zasadniczą przeszkodą dla nich są trudności językowe, jednakże być może pracowitość jest ich cechą narodową.

Zakupy utrudnione są przez długie kolejki - czasem najpierw płaci się w kasie (!), potem stoi się przed ladą po odbiór towaru - najlepiej więc jest robić zalupy w zespole dwuosobowym.
Istnieją kioski uliczne, ale bardzo wyspecjalizowane (albo lody, albo papierosy albo gazety). Tęsknimy do naszego "Ruchu" gdzie można za jednym zamachem kupić sporty [papierosy], dziennik, pastę do zębów, bilet do tramwaju, znaczki pocztowe i atrament. Do kupowania drobiazgów nadają się tylko "uniwermagi" (domy towarowe).

Zjeść można w restauracji, ale popularniejsze są skromne jadłodajnie ["stołowyje"], a czasem napotkać można bary mleczne ("mołocznyje"). Ulubione zupy to "szczi" (kapuśniak ze słodkiej kapusty plus dodatki - czasem mięsne), "borszcz" (barszcz) i solanka (słona tłusta mięsna zupa chyba paprykowa - zastępująca 1-sze i drugie danie).

Światło w pokojach akademika gaszone jest centralnie o północy. Kto chce się uczyć może to robić potem na korytarzu wynosząc krzesło z pokoju. Ci co chcą spać nie muszą wykłócać się ze współlokatorami [a czasem jest ich 5-6] o gaszenie świateł.

Instytut nasz [uczelnie nieuniwersyteckie nazywane są instytutami] mieści się w adaptowanym budynku i raczej podobny jest do tradycyjnej szkoły, niż nowoczesnej uczelni. Wszystkie zajęcia są obowiązkowe. Wykłady sprowadzają się często do dyktowania. Zajęcia odbywają się w małych salach wyposażonych w szkolne ławy.

Rosjanie są w stosunku do nas życzliwi. Okazują duże zainteresowanie przemianami w naszym kraju. Nie zawsze mamy jednakowe poglądy. Gwoździem rozmów jest rewizjonizm [którego wylęgarnią są wg nich Polska i Jugosławia], a głównym źródłem kontrowersji powstanie węgierskie w 1956 roku.

Byłem w polskim kościele. Znajduje się w centrum miasta, lecz długo szukałem tej świątyni. Przechodnie nie orientowali się w ogóle, że coś takiego istnieje w Moskwie. Informacji udzielono mi dopiero w punkcie Biura Informacyjnego [Sprawocznoje Biuro]. Punkty te znajdują się niemal na każdej większej ulicy. Chyba zastępują one książki telefoniczne, których nigdzie nie spotkałem. Można się tam spytać o nr telefonu, ale chyba stosowana jest selekcja odpowiedzi bo niektóre numery są zastrzeżone [chyba nie dano mi numeru do Polskiej Ambasady jak się zapytałem]. Przed kościołem ekskluzywne samochody ze znakami rejestracyjnymi [głównie dyplomatycznymi] obcych państw. Widac cudzoziemcy katolicy korzystają z tego jedynego kościoła katolickiego w Moskwie. Ewangelię ksiądz wygłosił na końcu Mszy po polsku i po rosyjsku, a następnie kazanie tylko po polsku.

Próbujemy dyskutowac z kolegami radzieckimi na tematy polityczne i ekonomiczne. Jednakże mózgi mają tak "wyprane", że dyskusja jest wykluczona. Głoszą "jedynie słuszne poglądy" poglądy typu: w Boga mogą wierzyć tylko wstecznicy i głupcy (bo nauka wyklucza wiarę), kapitalizm skazany jest na zagładę (bo siły wytwórcze są hamowane przez niewłaściwe stosunki produkcyjne czyli niewłaściwy ustrój), partia i rząd nie mogą podejmowac niesłusznych decyzji, ponieważ reprezentują wyłącznie interesy narodu.

Nie można powiedzieć, że ludzie ubierają się tutaj elegancko. Rzadko widuje się porządne garnitury, motylek budzi małą sensację. Elegancko ubierający się ludzie kiedyś byli posądzani o "burżuazyjność".

Wróciłem przed chwilą z zebrania grupy polskich studentów, mieszkających w tym akademiku. Zaproszono na nie przedstawicieli Rady Domu Studenta. Chcieliśmy im wytłumaczyć, że nie można w stosunku do nas stosować tych samych zakazów, jakie obowiązują komsomolców. Chodzi o to, że polskim studentom udzielono nagany za grę w bridża, a studentkom wytknięto noszenie spodni. Podobno bridż i wąskie spodnie [szczególnie u kobiet] nie mieszczą się w pojęciu "moralności komunistycznej". Podstawą do udzielenia nagany był statut komsomołu, który zabrania uprawiania gier hazardowych (za taką został uznany bridż). Uznajemy, że jako obcokrajowcy powinniśmy szanować tutejsze obyczaje (dlatego na przykład nie chodzimy w krótkich spodenkach), chcielibyśmy jednak, by zapewniono nam jakąś swobodę w zachowaniu naszego polskiego stylu bycia.

Od czasu do czasu zwiedzam tutejsze zabytkowe miejsca. Nalezy do nich niewątpliwie nowodziewiczy monastyr (klasztor], zbudowany w XVI wieku. Jego wysokie 30 metrowe mury pamiętają najazd polskiej szlachty. Jeszcze bardziej pamiętają Rosjanie i nie darują nam tych polskich ponad dwuletnich rządów w Moskwie - 4 lipca 1610 r. Żółkiewski zwyciężył pod Kłuszynem a 7 listopada 1612 r. wypędzono Polaków z Kremla. [O tym, jak mocny to był cios dla Rosji, świadczy fakt, że Duma ustanowiła chyba w 2002 roku dzień wypędzenia Polaków świętem narodowym. Nikt tak nie poniżył Rosjan - Napoleonowi udało się tylko wejść w 1812 roku do Moskwy opuszczonej i spalonej przez samych Rosjan, dlatego nie uważają tego za porażkę].

Wnętrza klasztoru obfitują w bezcenne freski, ikony i ikonostasy [ołtarze z ikonami]. Freski zachowały się bardzo dobrze. Użyto do nich naturalnych farb zbieranych z mułu rzek i jezior.

Piękny olbrzymi ikonostas stworzony został przez rzeżbiarzy carskiego kremlowskiego dworu. Było ich podobno 50-ciu. Pracowali dzień i noc, nie wychodząc poza mury klasztoru. Za taką "dniówkę" otrzymywali po 1 kopiejce [koń w tym czasie kosztował 20 rubli]. Nie byli to pańszczyźniani wyrobnicy, lecz rzemieślnicy z wolnego najmu. Ikony umieszczone w ikonostasie są darem cara Borysa Godunowa na okoliczność pomyślnych wydarzeń jakie go spotkały w klasztorze.

Z tym monastyrem ścisle związana jest historia carycy Sofii, siostry Piotra Wielkiego. To ona zorganizowała słynny bunt sztrzelców przeciwko Piotrowi, gdy ten przejął rzady znajdujące się do tej pory w jej ręku. Bunt został krwawo stłumiony. 203 strzelców zostało powieszonych (w tym 3-ch w klasztorze obok okien pokoju Sofii), a sama Sofia została skazana na dożywotni pobyt w klasztorze. Carycę pochowano dziwnie. Jej grób znajduje się w stropie pomiędzy dwoma kondygnacjami.

Tuz obok klasztoru znajduje się słynny cmentarz zasłużonych. Tutaj spoczywają m.i. prochy pisarzy Iwana Turgieniewa, Mikołaja Gogola, Antona Czechowa (z płaskorzeźbą przedstawiającą przydrożny krzyż), Dawydowa (poety opromienionego sława z czasów wojen napoleonowskich), Majakowskiego, Furmanowa (przyjaciela Czapajewa), Fadiejewa (niedawno tragicznie zmarłego) ...Pochowany jest tutaj brat Lenina. Uwagę zwraca biała kolumna zakończona głową kobiety - to grób żony Stalina. Grób słynnego śpiewaka Sobinowa zdobi łabędź (dzieło znanej rzeźbiarki Muchiny). Obok siebie prawie lezą słynni reżyserzy teatralni: Stanisławski i Niemirowicz-Danczenko. Na tym cmentarzu spoczywa też konstruktor słynnych z II wojny światowej katiuszy - gen.Kostikow oraz bohaterka tej wojny komsomołka Zoja Kosmodielanska. Ciągle poszerzany jest plac cmentarzowy (dla tych co odchodzą teraz).

Chodzę posród pomników, obelisków i reliefów zadumany, nawet przejęty. Tyle epok, tyle sławnych nazwisk w przeciągu kilku godzin. Jakiś odcień osobistego kontaktu z ludźmi, którzy są obecni w świadomości naszej a już fizycznie ich nie ma. Groby różnego rodzaju, zależnie od pamięci: dosłownie oblepione kwiatami i zarośnięte zielskiem, wspaniałe pomniki i zapadnięte nagrobki, złote litery i zatarte napisy. Ileż przypadkowości w tych wyróżnieniach, czasem smutku i goryczy...

Nastrój zaczyna mi się poprawiać. Już nie odczuwam stresu i nadążam z nauką. Na początku trochę chyba nam, cudzoziemcom, pomagają profesorowie. Chciano mi postawić bardzo dobrze z geografii, ale nie zgodziłem się, poinieważ nie na wszystkie pytania odpowiedziałem prawidłowo.

Często chodzę do opery. Niedawno bardzo podobał mi się liryczny sopran Sorokiny w roli Trawiaty. Dzisiaj podziwiałem słynnego basa Bułgara Giaurowa w roli Mefistofelesa (to nie tylko zmakomity głos ale i wysmienity aktor).

Być może czekają mnie jakieś przeżycia związane z płcią odmienną. Przychodzą do nas na bridge'a nasze wspólrodaczki (też studentki). Koledzy usiłują we we mnie wmówic, że P. zagięła na mnie parol. Cała heca w tym, że ona rzecywiście mi się podoba. Z jej zachowania trudno jest jednak coś wnioskować: raz udaje "zaangażowaną" a innym razem obojętną. Obawiam się, że cała zabawa polega na robieniu ze mnie balona. Najgorsze, że ona (czy tez jej zagadkowość) zaczyna mi się podobać!

Nadarzyła się okazja wykazania przeze zainteresowania. Nieco wzruszony złozyłem jej życzenia imieninowe, do których dołączyłem oryginalną statuetkę przedstawiajacą parę gimnastyków (podobno ćwiczyła w sekcji gimnastycznej). Statuetka nie była tania: wywaliłem na nią swoje kilkumiesięczne oszczędnosci (stypendium było w sam raz ale tylko na biezące wydatki).
Z przejęciem przygotowywałem się do wygłoszenia "mowy" - dobierałem słowa żeby najwięcej poetyckich zwrotów, troszkę aluzji o uczuciach... Już teraz nie pamiętam, ale nie zdobyła się nawet na imitację wzruszenia, na kilka słów, które mogły w porę rozwiać wiele mgły w moich domniemaniach. Kończę na tym ten wątek o tej dziewczynie utrzymującej w niepewności młodzieńca dziwnymi uśmiechami i półsłówkami. Dodam, że potem rozwiało się to wszystko i dobrze, bo z tego pieca można było wyciągnąć tylko zakalec a nie smaczny chleb.

Odświętny widok przybrała Moskwa na obchód rocznicy rewolucji październikowej. Główne [i nie tylko] ulice stanowią istny potok światła, czerwieni transparentów i portretów Lenina, Marksa., Engelsa oraz aktualnych przywódców partyjnych. Na placach zabawy i występy artystyczne. Morza głów przelewają się z jednego miejsca na drugie.

W naszym akademiku odbywają się w sali kinowej od czasu do czasu wieczory studenckie, na którym poszczególne narodowości coś tam powinny zaprezentować. W imieniu "Polskoj Narodnoj Respubliki" zaśpiewałem "Piosenkę za dwa soldy", "Apasjonatę" i "Cichą wodę" (ta ostatnia cieszy się tutaj dużą popularnością).

Ostatni przystanek metra. Tłum wyciskający się z trudem z zatłoczonych wagonów nie wzbudzał mojego zaciekawienia. Zmęczony zajęciami na uczelni szedłem zatopiony w sobie, sam ze swoimi myślami a może tylko nastrojem... Nagle zobaczyłem twarz. Dziwnie znajomą...Przypomniało mi się piękne lico aktorki z warszawskiego przedstawienia "Jak się wam podoba?". Pamiętam, że patrzyłem wtedy na nią urzeczony jak na objawienie z innego świata - widziałem tylko oczy i uśmiech - nie było ważne dla mnie o co w tej komedii Szekspirowi chodziło. Zauważyłem po chwili, że ta nieznajoma u wyjścia z metra zwróciła uwagę na moją skromną postać - czyżby moje oczy miały moc rozkazywania? [parę lat potem pomyślałem, że może to ONA mnie "ściągnęła" w swoim kierunku?]. Umyślnie zacząłem głośno rozmawiać z kolegami. Zauważyłem ukradkową obserwację z jej strony. Od czasu do czasu zdobywałem się na odwagę by na moment popatrzyć na jej dumny profil, zaczerwienione policzki, zgrabne nogi ... Poczucie piękna zaczęło się łączyć ze zmysłowością. Powodowani jakąś koniecznością spojrzeliśmy jednocześnie na siebie. Oczy nasze starły się niby błyskawice...Zadrżałem. Coś nas w tym momencie złączyło. Na przeciwległej stronie ulicy stał trolejbus. Zawahałem się...z żalem patrzyłem na oddalającą się postać. "Wot, balszoj durak" powiedziałem w duchu do siebie. Dlaczego stchórzyłem i nie poszedłem w jej stronę? Może bałem się, że rozwieje się wszystko gdy padną z jej ust pierwsze słowa i wolałem zachować wspomnienia?
"Jałza - matroskij most" - zabrzmiał głos konduktorki trolejbusu. Trzeba było wysiadać. Obok tego przystanku stał mój akademik.
[Tej twarzy niestety już nigdy nie spotkałem. Czasem życie nam daje tylko jedną jedyną szansę.]

Oglądałem naszą przegraną (0:2) ze Związkiem Radzieckim w meczu piłki nożnej w eliminacjach do mistrzostw świata. Nasza prasa i trenerzy narobili duzo hałasu na temat świetnej formy naszej drużyny. Nie mieliśmy jednak w tym meczu nic do powiedzenia. Nie pomogła ofiarność Stefaniszyna [bramkarza] i obrońców. Nasz atak nie istniał. Silny jak tur i niesłychanie przebojowy Strelcow strzelił pierwszą bramkę, a następnie wypracował drugą. Żal mi było kilkutysięcznej rzeszy polskich kibiców przybyłych na ten mecz nawet z własną orkiestrą! Nie pomogły gromkie huralne okrzyki: "Nasza wola, chcemy gola!".


GRUZJA - dopisek z maja 2017 r.
1960 - 57 lat temu byłem w Gruzji w autonomicznej republice Adżaria. Wyjazd krótki ale na tyle ciekawy, że postanowiłem wykrzesać wspomnienia z resztek pamięci.

Jechałem pociagiem do Batumi (stolicy Adżarii). Przedtem powinienen uzyskać z Wydziału Obsługi Cudzoziemcow zezwolenie wyjazdu z Moskwy - nie pamiętam czy go miałem, ale wydaje mi się, że uzyskałem go (w odróznieniu od przypadku kiedy parę lat wcześniej odmówiono mi wyjazdu do Tarnopola, gdzie mieszkała moja Ciocia - siostra mamy - zatrzymana tam po najeździe Armii Radzieckiej na Polskę we wrześniu 1939 r.)
W pociągu wagony ogólne bez przedziałów (Obszczije) z kuszetkami, a więc rozmowy non-stop, picie herbaty lub wrzątku (na peronach stacji samowary) albo jeszcze czegoś innego ...Przejazd trwał ponad dobę.
Jechałem na zaproszenie Gruzina - kolegi z akademika, który niespodziewanie ... wyjechał z rodzinnego domu (zapewne był to turystyczny wakacyjny wyjazd) przed moim przyjazdem. Na dworcu kolejowym nikt mnie nie oczekiwał, dotarłem pod posiadany adres i zostałem przyjęty w jego domu bez oznak nieprzyjaźni ale z obojętnością. Do towarzyszenia mi namówiono sympatycznego młodzieńca z pobliskiego domu, zapewne kolegi mojego kolegi. Mieszkał tylko z mamą - ojciec podobno w więzieniu czy na zsyłce.
Po przyjeździe chciałem zarejestrować przyjazd w MSW republiki Adżarskiej, ale po wielogodzinnym oczekiwaniu w kolejce miejscowych interesantów zrezygnowałem z tego.
To był krótki (chyba tygodniowy) pobyt - nie mogłem nadużywać gościnności w sytuacji gdy byłem niby zaproszony ale jakby nieproszony (z powodu nieobecnosci zapraszającego, który nie zjawił się w ogóle do końca mojej obecności) - ale pamiętam wycieczkę w góry (pasmo Mały Kaukaz) do wioski w której mieszkali krewni "zastępczego" kolegi. Wsiedliśmy do pociągu jadącego w kierunku miasta Macharadze (od nazwiska znanego gruzińskiego komunisty - teraz miasto nazywa się Ozurgeti - podobno podupada z powodu wysokiego bezrobocia i wiele jest ruin budynków) i tutaj zaskoczenie - pani konduktorka nie dała biletu a pieniążki schowała do kieszeni (tak samo było w kinie). To region Guria - centrum uprawy herbaty i cytrusów przewożonych do Rosji też prywatnie w pociagach i sprzedawanych m.i. na bazarach w Moskwie. W mieście było sporo drzew owocowych - pamiętam, że na podwórku "opiekującego" się mną chłopca wdrapałem się na drzewo figowe i zjadłem ogromną figę [bez porównania większą od tych ktore w latach 90-tych zbierałem pod drzewem figowym na Majorce].
We wiosce na zboczach domy na palach a dookoło drzewa oblepione winoroślą. W lesie pełno orzeszków laskowych - chodziło się w nich po kolana. Z domu widziałem "bezkresny" obszar zielonych "parasoli" (krzewów) herbacianych szczelnie zakrywających górzysty teren i tylko głosy nawołujących się zbieraczy herbacianych liści. Chodząc po górach zauważyłem bezpański lasek pomarańczowy (samosiew?) z dojrzewającymi owocami na odludziu. Odkryłem też cmentarz na szczycie góry (zapewne zgodnie że zwyczajem miejscowym) do którego prowadziła wąska kręta ścieżka!
Dużą atrakcją dla mnie był wiejski obiad - jedzenie bez sztućców - rolę łyżki pełniła kromka chleba. Przed obiadem obowiązkowe mycie rąk, pod bieżącą wodą z rury prawdopodobnie z miejscowego strumyka.

Największą atrakcją była niewątpliwie wycieczka nocą do Soczi przez morze czarne dużym (mieszczącym ponad 1000 pasażerów) statkiem Admiral Nachimow, który ZSRR otrzymał od Niemców w ramach kontrybucji wojennych. [potem dowiedziałem się, że 31 sierpnia 1986 roku Admirał Nachimow zderzył się w pobliżu portu w Noworosyjsku z dużym masowcem Piotr Wasiow i szybko (w ciągu 7 minut) zatonął. Śmierć poniosły 423 osoby z 1234 osób znajdujących się na pokładzie]. Na statku był basen, boisko do piłki siatkowej, chyba kino ...) Wyjście w morze było rano, wysiadłem potem w Soczi na parę godzin, a powrót nastąpił w nocy ze snem na pokładzie (na kajutę nie było mnie stać).


Jestem na seansie hipnotycznym . Za chwilę zobaczę rzeczy, o których przeciętny śmiertelnik nie ma zielonego pojęcia. Na wstępie hipnotyzer uświadamia kilkusetosobowe audytorium: medium może być każda osoba, z tym tylko, że musi chcieć być zahipnotyzowaną; hipnotyzer nie musi być fenomenem natury, wystarczy, że medium wierzy w jego umiejętności, a on zaś posiada znajomość fizjologii, anatomii i psychologii; hipnotyzować można też zwierzęta.

Rozpoczyna się część praktyczna. Widownia proszona jest o zajęcie wygodnych pozycji i zachowanie ciszy. ON powoli, monotonnym głosem, liczy: "raz...dwa...trzy...powieki są cięzkie...cztery ... pięc...powieki są coraz cięższe...szesc.. i tak dalej. Wpatrujemy się w lśniącą kulę trzymaną przez niego, poddając się melodii jego głosu. "...trzydzieści..." - zupełna cisza, przyjemne ciepło rozlewa się po całym ciele ..."trzydzieści siedem... spać ... spać ... czterdzieści". Potem 2 minuty ciszy dla utrwalenia snu.

"Nieuśpieni kładą dłonie na głowy uspionych ... uśpieni do mnie".

Jestem w sennym nastroju. Podrywam się z miejsca i wchodzę na estradę. Nazbierało się na niej kilkanaście osób. ON sprawdza, czy nie ma symulantów. Po chwili nie ma już tam mnie i paru innych osób [chyba udawałem skoro udało mi się zapamiętać wszystkie szczegóły usypiania oraz eksperymentów i po seansie je zanotować.]

Wreszcie czas na eksperymenty. "Znajdujemy się w łódce. Mamy przed sobą wiosła i wiosłujemy; raz, dwa, raz, dwa ...". Chłopaki rzeczywiście zaczynają wiosłować jak opętani. Na sali salwy śmiechu, których najwidoczniej nie słyszą gdyż na twarzach brak jakichkolwiek reakcji.

Potem indywidualne pytania:
"Jaki napój najlepiej lubisz?
- kompot
- jaki?
- z wiśnie."
ON podaje szklankę czystej wody "pij". Facet po wypiciu wody nagle pcha palce do szklanki i "wybiera" z niej "owoce wisni" (nie istniejące - przecież tam była sama woda!) i pakuje do ust. Jesteśmy oszołomieni.

Następne pytanie: "- Jak się nazywasz?"
- Boria [to imię męskie]
- Pamiętaj, nazywasz się Katia! [to imię damskie]
Po czym po chwili ON pyta:
"- Jak się nazywasz?
- Katia
- Zdarza Ci się Katia, że przychodzisz późno do domu?
- Tak
- Co robisz jak drzwi są zamkniete?"
Chłopak zapukał palcem w "drzwi" raz i drugi. Poczekał chwilę. Wreszcie zaczął walić butem przed siebie (w "drzwi"). Salwy śmiechu.

"Zapalić papierosy!"
Wyciagają z kieszeni papierosy. ON słuzy im ogniem.
"Słuchajcie! Ani dzis ! ani jutro! nigdy! nie będziecie palić papierosów. Nawet jeśli będą was koledzy częstować... Na zapach dymu będziecie się dusić."
Pogłaskał ich lekko po krtani.
Potem budzi ich i prosi o zapalenie papierosów. Zapalili i zaczęli się dusić. Hipnotyzer też zapalił i z uśmiechem puszcza na nich kłęby dymu.

Duże wrażenie wywarł na nas eksperyment z młodym chłopcem, którego ON zamienił w "drewniany pomost". Chłopcu podniesiono ręce do poziomu i ten nie był w stanie ich opuścić [był jakby drewniany]. W końcu sztywne ciało położono na dwa krzesła w ten sposób, że na jednym oparto nogi a na drugim kark.
Ku naszemu przerażeniu hipnotyzer następnie przeszedł przez ten "żywy most". Chłopak nawet nie drgnął. Po eksperymencie obudził się wesoły i rześki.

Po seansie zadawano hipnotyzerowi pytania: "- Czy może Pan [po rosyjsku oczywiscie uzywa się zwrotu "Wy"] zrobić tak, aby moja dziewczyna mnie pokochała?
- Owszem, ale ta miłosć będzie obowiązywała tylko podczas seansu
- Co to jest jasnowidztwo?
- Szalbierstwo!
- Ile czasu trwać może sen letargiczny?
- Sen letargiczny nie ma nic wspólnego ze snem hipnotycznym. Występuje przeważnie u osób starszych z nadszarpniętym systemem nerwowym. Zanotowano kilkanaście przypadków, kiedy sen letargiczny trwał rok lub nawet dochodził do 3 lat. Pawłow [słynny fizjolog rosyjski] miał pod opieką pacjenta, którego sen trwał 20 lat. Naturalnie w czasie tego okresu delikwent był karmiony i poddawany odpowiednim ćwiczeniom fizycznym celem zachowania sprawności mięśni. Chory miewał okresy przytomności i wtedy odwiedzała go rodzina. Jednak jego pamięć była niewydolna. Gdy obudził się jako 60-letni mężczyna, to z minionych 20 lat pamiętał tylko twarze personelu lekarskiego, który się nim opiekował."

Nie sami dajemy sobie życie, dlatego nie wolno nam go sobie samym odbierać. Czasem los każe przeżyć człowiekowi największe upokorzenie, największe inwalidztwo... i to bynajmniej nie dla zbawienia wiekuistego. Nic co ludzkie, nie powinno byc obce człowiekowi. Dlatego dane jest nam poznać i ludzką szlachetność, i ludzką podłość, i ludzką radość. Unicestwiając się, nie poznamy już nigdy niczego. .........


Wspomnienie z Płocka 1962-1966

[pisane w październiku 2017]
Nie jest to zapis "historii" mego pobytu w tym mieście a jedynie migawka. W Płocku poznałem moją jedyną ukochaną Ludmiłę i tutaj narodziła się moja pierwsza córeczka Edytta. W 1968 roku przeprowadziliśmy się do Krakowa po półtorarocznym oczekiwaniu na mieszkanie. Może kiedyś wrócę do obszerniejszych wspomnień z tego okresu.

Na początku lat 60-tych w Płocku rozpoczęto budowę Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych (MZRiP potem przemianowane na "Petrochemię"). Rownież i ja się tam zjawiłem w 1962 roku z misją utworzenia ośrodka obliczeniowego (dostępne wtedy były na rynku jedynie maszyny licząco-analityczne - produkcję większych elektronicznych maszyn cyfrowych rozpoczęto dopiero w połowie lat 60-tych w Elwro Wrocław). Ale nie będę się tutaj tą tematyką zajmować, lecz chciałbym opowiedzieć o mojej incydentalnej przygodzie z filmem a dokładniej z DKF czyli dyskusyjnym klubem filmowym. Otóż istniał w tym mieście taki klub w siedzibie kina "Mazur" [o ile dobrze pamiętam nazwę - dzisiaj juz tego kina nie ma]. Mogłem przy okazji uczestnictwa wykorzystać swoje hobbystyczne zainteresowanie filmem (posiadałem dosyć obszerną biblioteczkę z kilkutomową "Historią Sztuki Filmowej" Jerzego Toeplitza na czele). Zabierałem głos podczas dyskusji po prelekcji filmu albo wtedy gdy nie przyjechał z prelekcją prof.Leon Bukowiecki, który opiekowal się tym klubem. Wiedziałem jaki film będzie prezentowany i na wszelki wypadek zawsze przygotowywałem się do zastępstwa, aby wygłosić prelekcję i poprowadzić dyskusję po filmie. Czasem były to wyzwania jak np. "Viridiana" - mocny film Bunuela z 1961 r. Spełniałem się w takich rolach - widocznie lubiłem spotykać się z szerszym audytorium (potwierdziło się to później w Krakowie gdy prezesowałem Małopolskiej Akademii Aktywnego Seniora).


W Wielkiej Brytanii (październik 1970 - kwiecień 1971 )

[ Wykorzystałem szansę wyjazdu stypendialnego (ONZ-UNIDO) do Edinburgh College of Commerce na studium podyplomowe w zakresie projektowania systemów informatycznych. Pracowałem na stanowisku kierownika Zakładu Projektowania ZETO (Zakład Elektronicznej Techniki Obliczeniowej) Kraków i od strony zawodowej nie było problemu. Może był mały problem "polityczny", gdyż nie byłem partyjny, a wyjazdy służbowe zdaje się wymagały zgody Komitetu Wojewódzkiego PZPR [wydaje się być to pewne, gdyż druga osoba - z Wrocławia - zakwalifikowana na staż była członkiem partii]. Uratowało mnie to, że mój dyrektor zaręczył za mnie (nadmienił mi o tym kiedyś później), co było dla niego łatwiejsze, gdyż sam nie był członkiem PZPR lecz działaczem- chyba viceprzewodniczącym - komitetu wojewódzkiego) Stronnictwa Demokratycznego.

Musiałem się przyłozyć do nauki języka angielskiego, gdyż warunkiem wyjazdu było zdanie egzaminu w British Council w Warszawie. Uczyłem się więc z płyt (magnetofony wtedy były rzadkością). Czytałem materiały po angielsku jakie wpadły mi pod rękę i trenowałem wymowę. Jadąc na egzamin tremę miałem wielką, bo jeszcze do tej pory nigdy nie rozmawiałem z Anglikami w ich języku. Nie miałem okazji. Za granicę wyjechać było trudno (o każdy wyjazd pisało się podanie do MO o wydanie paszportu, którego b.często nie wydawano) i za kosztownie (przy ówczesnych zarobkach kilkudziesięciu dolarów miesięcznie). Egzamin składał się z kilku części (pisemna z gramatyki, słuchanie nagrania, rozmowa) i ku mojej radości zdałem go! ]

Najpierw lot do Londynu. Pierwszy wieczór nie był zachęcający. Mieszkałem w hotelu chyba przy Kensington Road. Dookoła puste ulice. Wszystkie okna w domach pozasłaniane. Duży ruch samochodowy i bardzo ostre zapachy spalin. Dosłownie można się było udusić. Ze spacerów nic nie wyszło - musiałem zawrócić do hotelu. No, ale to był tylko "przystanek" na drodze do Edynburga. Potem jeszcze był Londyn przy powrocie. Już przyjemniejszy, gdyż połączony z oglądaniem muzeum figur woskowych i wizytą w parlamencie brytyjskim (peruki na głowach w czasie obrad, ale nogi na stołach czy też ławach; zauważyłem że dosyć mało było posłów w czasie dyskusji o zabezpieczeniach socjalnych].

W kulturze tutejszej nie ma zbyt wielu polskich elementów. Chlubnym wyjątkiem jest muzyka - słuchałem przez radio Chopina i Szymanowskiego oraz rosyjskich kompozytorów. Jeden z programów radiowych poświęcony jest kulturze (głównie muzyce poważnej i malarstwu), ale jest też inny prawie całkowicie przeznaczony tylko na big-beat. W TV są od czasu do czasu dobre sztuki i cykle popularno-naukowe (np. o historii cywilizacji). Dużo jest audycji religijnych (w TV wykłady etyki chrześcijańskiej a w radiu przed północą wygłaszane jest kazanie). Bardzo dużo było w TV o Polsce w grudniu 1970 roku, kiedy zmieniły się władze w Polsce (Gomułkę zastąpił Gierek). Nadawane były nawet fragmenty przemówien Gierka oraz oficjalne oświadczenia polskich władz. Dużo komentarzy polityków angielskich i dziennikarzy oraz naocznych świadków (głównie z krajów skandynawskich, którzy akurat byli na wybrzeżu). Czasem prawie połowa dziennika TV poświęcona była sprawom polskim.Tutejsze gazety jakby ze zdziwieniem przyjmują ustępstwa nowych polskich władz wobec robotników. Cofnięcie podwyżki cen i podwyżki płac zostały przyjęte jako zagrożenie dla ekonomiki. Tutaj władze nie bawią się w sentymenty. Po miesiącu stajku pocztowcom zaproponowano tylko 1% podwyżki płac i to obwarowane zwolnieniami (redukcja etatów). Są to oczywiste kpiny, na które oni nie mogli się zgodzić. Dalej strajkowali tylko dzięki temu, że dostali 100 tys. funtów od związku zawodowego kolejarzy.

Od czasu do czasu chodzę do kina, ale inna jest atmosfera niz u nas. Cały czas rozmawiają, rozwijają cukierki z szeleszczących papierków (które rzucają na podłoge) oraz palą papierosy (które po wypaleniu też rzucają na podłogę i gaszą butami). Mimo to warto iść aby oglądnąć filmy u nas niedostępne (np. Dr Żywago). My Polacy nie mamy jednak czego się wstydzić. W Edynburgu - stolicy kulturalnej Szkocji - są zaledwie 3 teatry (z nieregularnymi spektaklami), nie ma opery... Porównanie z Krakowem jest więc tragiczne dla tego porównywalnego wielkością miasta.

Książek o Polsce w księgarniach nie widziałem. Za to sporo było wydawnictw, szczególnie przewodników, o Czechosłowacji i Jugosławii oraz Rumunii. W popularnej encyklopedii 1970 toku tak scharakteryzowano nasz klimat: chmurne i deszczowe lato, mroźne i długie zimy. I to tak napisano o naszym kraju w Anglii, która ma najgorszy chyba klimat w Europie. Chyba komuś musiało zależec na tej antyreklamie.

Z poziomem wykształcenia jest różnie. Może swoje imperium brytyjskie znają jako tako, ale innych chyba wcale. Moja gospodyni pytała sie mnie np. czy Polska ma dostęp do morza. Czasem inni pytają czy w Polsce są kościoły, czy obchodzone jest święto Bożego Narodzenia.

Jedzenie jest trochę inne niż u nas i inaczej przyrządzane. Gospodyni robi obiady, w których tylko ziemniaki są ciepłe. Reszta jest zimna (też mięso) i popija się zimną wodą. Nie ma naszych zup - to co nazywa się zupa jest polewką lub przecierem (nigdy nie ma w nich makaronu lub ziemniaków czy kapusty albo grochu). Na śniadanie dostaję "eggs on bacon" (tym razem gorące! prosto z patelni), herbatę, bułkę, masło i "corn flakes" z zimnym mlekiem. Nie są znane tutaj ogórki kiszone, tylko konserwowe (w occie), natomiast pewnego dnia gospodyni przygotowała mięso wołowe z gotowaną kapustą kiszoną (wygladała za biało - bez marchewki i była bez smaku i twarda (za krótko gotowana chyba z oszczędności szkockiej). W domu nie przygowuje się zadnych warzyw - wszystko z importu (głównie Holandia, Dania) w słoikach. Nawet ziemniaki widziałem w puszkach. Chleb tutejszy przypomina watę.

Większość wolnego czasu starsze osoby spędzają w ogródku przydomowym, sadząc różnego rodzaju kwiatki (szczególnie skalne - alpejskie) i strzygąc trawki (idealnie przycięta trawa stanowi wizytówkę domu) oraz chodząc na zebrania towarzystw ogródkowych.


Zaletą tego Zachodniego kraju w stosunku do Polski, gdzie w kolejce spędza się kto wie czy nie "pół życia", jest to, że nie ma kolejek w sklepach. Nawet zachęcają do kupowania. W jednym ze sklepów widziałem rozdawanie (dosłownie) towarów (zapewne niechodliwych, a jednak) np. temu kto na sygnał pierwszy podniesie rękę lub odgadnie jakąś zagadkę. Nawet w kioskach z gazetami wiszą duże plakaty zachęcające do kupowania np."Evening News - MAN DIED IN ABERDEEN" [reklama bzdurna - ale chodzi o to, by klient zatrzymał się i kupił gazetę].


Edinburgh College of Commerce jest uczelnią odpowiadającą naszej WSE (Wyższej Szkole Ekonomiocznej). Zakres nauczania jest jednak bardzo szeroki. Jest też tzw. Wydział Ogólny, gdzie można uczyć się rysunku, śpiewu, rzeźby itp. Oprócz studiów uczelnia prowadzi mnóstwo kursów-kursików i posiada zapewne poważne dochody z tego tytułu. Zresztą uczelnie ma też inne źródła dochodów np. Uniwersytet w Edynburgu [to największa uczelnia w tym mieście] posiada znaczącą ilość akcji (1/2 ml funtów) w kopalniach Południowej Afryki.

Tutaj jest łatwiej być wykładowcą niż u nas. Teksty lekcji są kserowane i rozdawane studentom. Czasem do ćwiczeń dawane są nawet odpowiedzi. Wykładowcy są bardzo wygodni. Jak nie potrafią odpowiedziec na pytanie, to po prostu odpowiadają "nie wiem", zamiast obiecać, że postarają się odpowiedzieć na następnych zajęciach. Nie wdają się w dyskusję ze studentami, tak jakby odwalali rzemieślniczą robotę wg z góry opracowanego schematu [jest to o tyle usprawiedliwione, że program pochodzi z NCC - National Computing Centre - który przyznaje licencje projektowe].
Niektórzy z wykładowców zbierają znaczki. Dla lepszego kontaktu podarowywuję im znaczki z kopert moich listów (proszę żonę aby kupowała bardziej atrakcyjne).
Na weekend życzą nam dobrego wypoczynku i często dają tzw. projekty do opracowania. Teksty materiałów projektowych liczą niekiedy po kilkadziesiąt stron, zaś pracochłonność zrobienia projektu to akuratnie oba dni "wypoczynku". Mówią z uśmiechem "nie piszcie za wiele", ale dają tyle zagadnień do opisania, że szlag chce trafić. Projekty są oceniane punktowo i mają być brane pod uwagę na państwowym egzaminie końcowym, dającym uprawnienia projektowe w UK. Nie da się ukryć, że mam korzyści językowe z tego czytania i pisania, ale żal części czasu, który można byłoby poświecić na zwiedzanie i odpoczynek. Dobrze, że kupiłem sobie maszynę do pisania [szkoda, ze wtedy nie było jeszcze komputerów osobistych]. Mimo, iż jest to maszyna walizkowa przebija bez trudu 7 kopii. Miałbym problemy z moim mało czytelnym pismem, ponadto jeśli maszynopis mego opracowania liczy 30 stron to rękopis musiałby wynosić ponad 1oo.

Chciałbym zaznaczyć, że w trakcie tych studiów piszę na tej maszynie książkę "Zarys historii komputerów", którą mam dostarczyć niedługo po moim powrocie do kraju. Czas mam więc wypełniony "po brzegi".

W pracowni języków obcych wisi mapa Niemiec sprzed 1929 r.! Ziemie zachodnie w naszym posiadaniu zaznaczone zostały "znajdujące się pod polską administracją". [Oni zadecydowali o granicach Polski, a teraz pokazują nas tak jakby sami byli Niemcami.]

Sposób nauczania jest nieco odmienny niz u nas. Bardzo często [wg mnie za często] stosowane są testy punktowane na specjalnych formularzach. Rodzi to rywalizację pomiędzy studentami i nerwowość. To może jest przygotowanie do tzw. "wyścigu szczurów" w robieniu kariery zawodowej. Nie wiem czy sprzyja koleżeństwu. Od razu daje każdemu miejsce w szyku - Ci najzdolniejsi mogą wypinać pierś, a inni nabawić się kompleksów zanim zaczną się poprawiać . Ja wypadam nieźle. Np. ze statystyki uzyskałem 46 pktów na 50 maks, podczas gdy mój kolega niedawno po studiach WSE dostał tylko 25. Czas testu jest limitowany (np.10, 20 minut). W grupie jest nas tylko 5 osób, dlatego wykładowca od razu szybko sprawdza i komentuje wyniki, podaje liczbę punktów lub procent od maksymalnej liczby punktów. Tutaj certyfikaty obowiązują też dzieci. Jeśli 11-letnie dziecko nie zdobędzie określonej liczby punktów na egzaminie GCE (General Certificate of Education) to nie będzie mogło iść do szkół, dających uprawnienia studiowania.

Byłem na przyjęciu u burmistrza (provosta) Edynburga wydanego dla studentów zagranicznych. Było to przyjęcie w "stylu dworskim" - zaproszeni ustawieni zostali w rząd i indywidualnie przedstawiani byli przez mistrza ceremonii burmistrzowi i jego żonie. Rada miejska i burmistrz ubrani byli w uroczyste historyczne stroje "królewskie". Każdy miał przypiętą plakietkę z nazwiskiem, imieniem i krajem. W częsci artystycznej prezentowane były oczywiście szkockie tańce ludowe (tancerze w spódniczkach w kratę). Na stołach jedzenie i wiele słodkich smakołyków. Siedziałem przy stoliku z dwoma małżeństwami studenckimi (niemieckim i hiszpańskim). Zwiedzili już całą Europę, łącznie ze Związkiem Radzieckim. Mieliśmy więc o czym rozmawiać.


Pogoda-przyroda-turystyka

Wolę naszą polską pogodę od wiecznej jesieni tutaj. Tej zimy ani razu nie było mrozu, ale cały czas jest jednakowo chłodno 2-6 stopni, deszczowo i wietrznie [Edynburg znaczy podobno "miasto wiatrów"]. Miasto jest połozone pośród wzgórz. Na jednym z nich znajduje się zamek królewski Hollyrood Palace, w którym mieszkała Maria Stuart. Była w pałacu ciekawa galeria, niestety oświetlenie było tak marne (skąpstwo szkockie zapewne), że niewiele było widać. Wstęp był płatny, a więc chyba do oświetlenia nie dopłacali.

Stale tutaj wieje wiatr - albo od morza (wschodu) albo od zachodu. Powoduje to ciągłe zmiany ciśnienia, co u mnie [niskociśnieniowca] powoduje zmiany nastroju. Generalną zaletą tego stanu rzeczy jest czyste powietrze. Momentami jest słonecznie, ale trwa to krótko (np. godzinę). Mimo to Szkocja jest turystycznie - przynajmniej wizualnie - atrakcyjnym krajem. Jest bardzo zielono, nawet w zimie. Góry są łagodne na ogół i nie pokryte lasami tylko krzewami o różnorodnych kolorach. Daje to rozległą ciekawą perspektywę i stwarza wrażenie obfitej przyrody. Jest dużo jezior, przez co uwydatnia się kolor niebieski. Skały, krzewy i trawy dają wiele odcieni brązu, żółci i zieleni... Szczególne efekty kolorów powstają na wodach jezior. Przejeżdżałem raz samochodem [wycieczkę fundnęła mi moja gospodyni - pokrywałem tylko cześć benzyny] obok jeziora St.Mary's Loch [Loch znaczy jezioro]. Na tafli jeziora odbijał się kolor czarny [od czarnej wypalanej trawy na zboczach gór], brązowy, ceglasty, żółtawy - bo ziemia tutaj ma takie kolory, zielony - od drzew i zielonych traw. Trawy mają często intensywny ciemno-zielony kolor, bo nie spala je słońce a jest ciepło prawie cały rok. Przy domach i na tzw. recreation area jest oczywiście często przycinana i jest tak gruba, że chodzi się po niej jak po gąbce. Niebo ma wspaniałe wyraziste chmury. Na zboczach wzgórz często widać włochate krowy, które pozostają na pastwiskach też na noc. Sporo kamienistych ogrodzeń [zwykle kamienie kładzione na siebie bez spoiny cementowej], zapewne na wypasach dla owiec. Czasem można oglądać sprzęt pozostawiany w czasie prac polowych. Wszędzie pustawo - bez ludzi i domów.

W muzeach malarstwa bardzo licznie reprezentowani są impresjoniści (Degas, Pisarro, Renoir), szkoła holenderska i flamandzka. Polskiego nic nie ma.

Turystyka w Szkocji jest droga i brakuje infrastruktury. Taniej jest polecieć samolotem do Hiszpanii albo przez kanał La Manche pojechać do Francji (jedna z naszych koleżanek jeździ często do Francji, ale nie kwapi się do nauki francuskiego - sama powiedziała, że nie zna ani słowa w tym języku.

Swoją szansę turystyczną uzyskałem podczas zimowych ferii międzysemestralnych. Zaliczyłem całą północną Szkocję (chyba ponad 400 km na północ od Edynburga]. Najpierw pociągiem do Perth, a potem autobusem do Dundee, a pociągiem do Aberdeen, Iverness, autobusem do Fort Wiliam itd. Bilet na pociąg 2x droższy od autobusowego, a ulgowe bilety dla studentów są tylko na wybrane pociągi dalekobieżne. Zresztą nie do wszystkich miast dochodzą pociągi. Mimo, że to przełom grudnia i stycznia na ogół panowała słoneczna pogoda. W miastach bez śniegu, dużo zieleni jak w lecie. Oczywiście poza górzystym terenem. Bardzo przyjemna jest jazda autobusami. Cały czas blisko morza. Mozna sporo zobaczyć, chociaz zdarzył mi się na jakiejś trasie przypadek, że było to niemożliwe z powodu znacznego zabrudzenia okien. Ciekawie wyglądały osady rybackie, wysunięte w morze - takie małe cyple otoczone falochronami. Wybrzeże jest z reguły pagórkowate, czasem skaliste i "poszarpane" [ chyba są to to klify], ale i zdarzają się idealne równiny (dosłownie promenady) na przestrzeni kilku kilometrów. Nad morzem zdarzają się osady rybackie, ale na terenach w głębi raczej pustawo i nie ma tak zwartych i częstych zabudowań jak polskie wsie. Na ogół pastwiska, pastwiska, pastwiska... rozdzielane kamiennymi ogrodzeniami.

Ciekawym miastem najbardziej wysuniętym na północ jest położone w górach Iverness (jest dla Szkotów tym co Zakopane dla nas). Dochodzi do niego ciepły golfstrom, więc przy morzu w środku zimy rozkwitają kwiaty i przebywa tysiące śpiewających ptaków, natomiast strona górzysta jest całkiem ośnieżona i można jeździć na nartach. Jest ciepło i słonecznie. Przez środek miasta przepływa rzeka. Bardzo malowniczo wyglądał zachód słonca. [ Były więc cieplejsze" momenty w tej mojej zimowej eskapadzie]. Jak w większości miast szkockich nie ma tutaj wysokich budynków (najwyższe liczą 5-6 pięter). Mimo turystycznego charakteru więkzość hoteli jest pozamykanych (bo święta), kwatery prywatne (bed and breakfast) zajęte lub czasowo zamkniete z powodu świąt. Dworce autobusowy i kolejowy też zamknięte (również z powodu świąt) dlatego nie mogąc zostawić ciężkiej walizki w przechowalni bagażu musiałem z nią krążyć po mieście w poszukiwaniu hotelu odpowiedniego na moją kieszeń. Znalazłem w końcu po 2 godzinach poszukiwania hotelik, ale zimno ogromne w pokoju. Pokój ogrzewany jest grzejnikiem, uruchamianym przez wrzucanie monet (1 szyling/godz.). Pokój jest tak oziębiony, że temperatura się nie zmieniła nawet po 2 godzinach, zrezygnowałem więc z niego i grzałem się kołdrą w łóżku. W dwułózkowym pokoju nie ma ani lampki nocnej ani stolika! Nie jest to oczywiście duży luksusowy hotel z dużym oswietlonym holem i restauracją, bo na taki mnie nie było stać.
Jest koniec roku a tutaj (odmiennnie niż u nas) wszystko pozamykane. Nie ma nawet gdzie zjeść. Jedyny otwarty lokal jaki znalazłem to chińska restauracja. Rano poszedłem na dworzec autobusowy. Większość połączeń skasowano (wiadomo już dlaczego -święta). Jedyny autobus w kierunku południowym mam dopiero o 16.

Jednym z najbardziej znanych miejsc w Szkocji jest jezioro Lochness ze słynną legendą o potworze. Był to jeden z moich obowiazkowych punktów tej wyprawy turystycznej. Jezioro leży malowniczo wśród wzgórz (z reguły nie zalesionych, teraz (w porze zimowej) pokrytych śniegiem. Droga biegnie tuż przy urwistym brzegu. Akuratnie był zachód słońca. Kapitalnie to wygladało, ale niestety nie było przystanków "widokowych" i autobus bez zatrzymywania przemykał obok jeziora. Jezioro ciągnie się ok.40 km,ma głębokość ponad 200 m, ale nie jest zbyt szerokie (kilkaset metrów). Loch Ness Monster podobno po raz pierwszy ukazał się w 1932 roku. Sami Szkoci się z tego śmieją i twierdzą, że ukazuje się on niektórym w piątki wieczorem po wypłacie tygodniówki (czyli w domyśle po kilku piwach). Jezioro to nigdy nie zamarzło, ale zimy nie są tutaj zbyt mroźne.
Dojechałem wieczorem do miejscowości Fort Wiliam (liczy kilkanaście tysięcy mieszkanców). Dworzec autobusowy tonie w kompletnych ciemnościach, nie wiadomo gdzie jest rozkład jazdy, ale wiadomo, że nawet na tej nasłynniejszej w Szkocji turystycznej trasie bardzo rzadko kursują autobusy. Na dworcu kolejowym (nota bene jest to hala jakby zrobiona z rusztowań, bez poczekalni dla podróżnych, tylko z kasami, kioskiem gazetowym i bufetem) dowiedziałem się, że jedyny pociąg do Edynburga odszedł godzinę przed moim przyjazdem, a jutro nie kursują pociągi ponieważ niedziela (!). Oraz że za chwilę zamykają dworzec, skoro nie będzie pociągów też jutro. Nawet więc nie mógłbym tutaj jakoś spędzić nocy.
Pozostał mi więc hotel jako ostatnia deska ratunku. Ponieważ to jest nie tylko sobota/niedziela ale i koniec roku, to okazuje się, że większość hoteli jest zamkniętych, a kilka hotelików "bed & breakfast" jest zamkniętych (gospodarze świętują i nie chcą zawracać sobie głowy jakimiś gośćmi). Zauważyłem kilka otwartych ekskluzywnych hoteli (nie na moją kieszeń). Wędrując 2 godziny po ulicach z dosyć cieżką walizką i torbą, znalazłem wreszcie dosyć podrzędny hotel o dumnej nazwie "Imperial". Cena za nocleg przystępna w stosunku do innych bo 40 szylingów (2 funty). Ogrzewanie pokoju było zepsute, ale przyniesiono mi takie naczynie gumowe z gorącą wodą do ogrzania się w łózku! Dobre i to. Dobrze, że działał ciepły prysznic. Wykąpałem się i wyprałem przepoconą koszulę.

Turystyka jest więc tutaj dla zahartowanych twardych turystów lub bogatych ludzi jeżdżących swoimi samochodami. Nawet poza miasto trudno wydostać się pieszo, gdyż większość dróg jest prywatnych i wstęp na nie jest wzbroniony. W Edynburgu próbowałem i w końcu musiałem wybrać autostradę aby po niej pieszo przejść parę kilometrów i wydostać się z miasta! Nigdy nie spotkałem tutaj pieszych turystów, mimo iz często to okolice górskie.

Szczególnie trudno jest zwiedzać w zimie. W hotelikach brak jest podwójnych okien a nawet pojedyncze są bez uszczelnienia (w jednym pokoju w którym mieszkałem w oknie była 2 cm szpara na wylot). Ogrzewa się pokoje poprzez płatne (wrzutowe) piecyki. Jest tak zimno, że widać lecącą parę z ust.

Z ogrzewaniem nie jest najlepiej nie tylko w hotelach. Szkoci chyba są w tym względzie wyjatkowo oszczędni. Autobusami przejechałem kilkaset kilometrów w zimie ale żaden nie był ogrzewany!
W dni świąteczne i niedziele prawie wszystko jest pozamykane (kina, kawiarnie, restauracje). W sobotę nieczynne są zakłady usługowe (np.fryzjerzy) i dużo sklepów. Po godz.6-tej wieczorem "życie" zamiera na ulicach, sklepy z reguły pozamykane (w większych miastach otwarte dłużej są domy towarowe), otwarte są zapewne kluby. Dla turystów nie ma więc prawie nic.

Komunikacja publiczna wygląda tutaj dziwnie - przynajmniej dla mnie. Na dworcach kolejowych nie ma głośników, a na pociągach nie ma "szyldów" informujących o trasie pociągu (np. stacji końcowej). Wychodzi facet i coś tam krzyczy, oczywiście w dialekcie szkockim tak, że nic nie mogę zrozumieć. Na dworcach autobusowych nie ma wywieszonych rozkładów jazdy [chlubnym wyjątkiem był tutaj dworzec w Aberdeen], natomiast na poszczególnych stanowiskach są wywieszone nazwy miejscowości, do których chodzi autobus z danego stanowiska. O informacje szczegółowe nalezy się pytać w okienku "informacji", w którym pracuje jedna osoba przyjmująca bagaże (bo jest to równoczesnie przechowalnia bagażu), pocztę (bo jest to też poczta).
Nie ma kas, bilety sprzedawane są tylko w autobusach. Nie można więc ich wcześniej kupić. Jak się odjedzie, to bilet trzeba mieć przy sobie, bo co ileś tam kilometrów wchodzi kontroler sprawdzający (wygląda na to jakby jeden sprawdzał drugiego). Szkocja podzielona jest na hrabstwa (shire). Każde ma swoje gazety, w ktorych piszą tylko o sobie i bliskiej okolicy, swoje muzea i swoje linie autobusowe. Często opuszczając jedno hrabstwo również opuszcza się autobus przechodząc do innego - raz omalże nie zostałem w pustym polu [dosłownie-w tym miejscu nie było żadnych zabudowań ani nawet zadaszenia], gdyż nie zorientowałem się dostatecznie szybko dlaczego ludzie wychodzą i w ostatniej chwili wskoczyłem do ruszającego "przesiadkowego " autobusu. Nikt, nawet kierowca, nawet nie informował mnie o konieczności przesiadki.

Wszędzie zwiedzam muzea. Są to z reguły miejsca, gdzie "wszystko" można zobaczyć. Egipskie mumie, australijskie bumerangi, latające ryby (mają płetwy jak skrzydła i mogą przeleć z szybkością 50 km na godz. ok.120 m), ryby-piły, różne chinskie i afrykańskie przedmioty oraz ... obrazy (np. w Dundee z włoskiej szkoły XVI-XVII w.). "Normalne" (bez akwarium i ptaków) muzeum sztuk pieknych było w Aberdeen.

Byłem tez w tak rzadkim muzeum jak MUZEUM DZIECIŃSTWA - było nawet spore. Uzbierano sporo lalek z ubiegłych stuleci, strojów lalek i dzieci, różne zabawki. Znajdowała się tam też kolekcja małych butów, domki o wysokości i ok metra (z przekrojem aby można było oglądac wnętrza). Był zbiór jaj różnych ptaków (!) - największe były jaja łabędzie (chyba 15 cm długości), ale były też wielkości ziaren grochu. Zaskakujace zestawienie.

Z pogodą bywa różnie. Zdarza się, że deszcze padają ciągle przez kilka dni, ale niebezpieczeństwa powodzi nie ma bo wszystko spływa do morza. Jak tak pada, rozmowy zaczynają się zwykle od pogody. W windzie jak nieznana osoba do mnie zagada, to wiem, że mówi coś w rodzaju: "tak pada; wekend będzie nieudany" itp.


Ludzie są bardzo ugrzecznieni. Raz po raz słyszy się "sorry", albo "thank you very much", a w sklepach oczywiście "Yes, sir". Inne wychowanie, niż u nas. Nie wiem na ile to wpływa na prawdziwe relacje pomizy ludźmi.
Społeczeństwo jest bardziej usportowione i "towarzyskie" niż nasze. Dorośli mężczyźni stowarzyszeni są w licznych klubach golfowych i cricketowych, nie mówiąc o popularności piłki nożnej i rugby. Boisk ogólnodostępnych jest wszędzie pełno i w dni wolne rozgrywanych jest na nich mnóstwo meczy amatorskich. Boiska golfowe przeznaczone są raczej dla elity - znajdują się zwykle w pieknych parkach wysoko ogrodzonych, do których wstęp mają tylko członkowie. Cricket jest podobny do naszego palanta czy baseballu. Stanowi popularną dyscyplinę sportową i rozgrywane są nawet mecze międzypaństwowe przy wypełnionej szczelnie widowni (widziałem w TV).

Tutaj na ulicach ciągle trwają akcje charytatywne: na niewidomych, na walkę z rakiem, na wycieczki dla biednych dzieci itp. Jeszcze inni rozdają ulotki protestujące przeciwko rządowym ustawom przeciwstrajkowym.
Do "zbierania" pieniędzy angażowani są też studenci. Też dostałem kiedyś 40 biletów do sprzedania na mieście, uprawniających do losowania nagrody w konkursie odpowiedzi na pytanie:"Ile km i metrów może przejechać samochód Triumph na 1 galonie beznzyny...". Dla mnie skończyło się sromotnie, gdyż większość biletów musiałem zwrócić ...Miałem też alternatywę: zapłacić za nie hurtem z własnej kieszeni [może tak na prawdę o to chodziło organizatorom tego konkursu]. Czasu miałem mało bo była to pora przygotowywania się do egzaminów.

Angielski Szkotów jest dziwny. Na przykład, "r" wymawiają nie tylnogardłowo, lecz jako bardzo ostry dźwięk przedni. Oczywiście mają tez "swoje" słownictwo, tworząc swoisty dialekt jezyka angielskiego. Nie spotkałem osobiście nikogo kto mówiłby tutaj po celtycku. Podobno na zachodzie Szkocji dużo ludzi mówi językiem galickim (jest to język celtów szkockich i irlandzkich). Słuchałem w TV piesni szkockie, mają dużo motywów jakby wschodnich (Celtowie to lud wędrownych wojowników - kiedyś w Azji Mniejszej założyli państwo Galackie, w Europie spod Alp zostali chyba przez imperium rzymskie zepchnięci na wyspy brytyjskie).

Narodową tkanina szkocką jest tartan - czyli wełniany materiał w kratę. Kiedyś każdy ród szkocki posiadał swój wzór kraciasty i nosił spódnice (kilts) z tego materiału. Teraz też widuje się młodych i starszych Szkotów (szczególnie w soboty i niedziele) w spódniczkach, noszą z reguły wtedy specjalne czapki, podkolanówki i różne ozdoby. Jest wiele sklepów, w których te rzeczy są sprzedawane. Szkoci kochają więc tradycję.

Są dosyc hałaśliwi, na ulicach śmiecą wszędzie gdzie się da (niedopałki, pudełka od papierosów i zapałek rzucają po prostu na chodniki). Czasami biją się nawet na ulicy (w piątki popiwszy sobie po wypłacie tygodniowej). Lubią popić i pojeść (są zreszta dobrze zbudowani - takie rumiane rudawe chłopaki), mówią byle jak (podobno nie przestrzegają gramatyki i prawidłowej wymowy). Ci co nie pracują w fabrykach to nie narobią się tak jak u nas rolnicy. W polu dużo roboty nie ma, bo hoduje się tutaj owce i krowy [często nocują na ogrodzonych polach - nie trzeba więc przeganiać i pilnować].


Właściwie nie ma tutaj święta zmarłych. 6 listopada jest tzw.remember day, ale nie jest to święto cmentarne, lecz defiladowo-kościelne odnoszone do wydarzeń wojennych. Anglia to byłe mocarstwo. Teraz pozostały im tylko uroczystości. Lubują się w paradach i strojach wojskowych.

Z Polakami nie mam kontaktu. Zwykle są tutaj kombatanci polskich wojsk alianckich walczący z Niemcami podczas II wojny światowej. Zaglądnąłem raz do baru w polskim klubie katolickim. Prowadziła go mama jednej ze studentek uczelni, w której odbywałem studia podyplomowe. Podała mi adres. Napiłem się piwa, zamieniłem parę zdawkowych zdań z jakimś Polakiem miejscowym. Nikt nie interesował się krajem i nie zadawał pytań. Raczej unikają przybyszy z Polski, gdyż chyba boją się inwigilacji. Słyszałem, że w Edynburgu bardzo znani są z fachowości polscy krawcy. Do jednego z nich chodzi moja gospodyni i nie moze nachwalić się jego grzecznością i fachowością. W Glasgow Polacy prowadzą warsztaty samochodowe, pralnie i są szewcami.

Mają inne problemy niż my. Nawet nie wiedziałem, że istnieje tutaj spore bezrobocie ( w TV widziałem liczbę 700 tys. bezrobotnych). W katolickiej dzielnicy Belfastu bezrobocie wynosi 45%. Narzekają ludzie na stały wzrost cen. Mnożą się strajki. Daily Telegraph pisze, że nie było takiej sytuacji od 1926 roku.
Akcja strajkowa uderza w neuralgiczne punkty. Strajki objęły pracowników transportu towarów spożywczych dowożonych do sklepów (tutaj większość ludzi kupuje w małych lokalnych sklepikach). Wystąpiły problemy nawet z zakupem chleba. Poza pocztowcami strajkują od dłuższego czasu górnicy, licząc przed zbliżającą się zimą na wywalczenie lepszych zarobków. W Londynie strajkują śmieciarze - miasto ma ulice zawalone śmieciami.
Strajkowali też energetycy. Posługiwałem się wówczas zapałkami i świeczką, ale szpitale nie były przygotowane na takie sytuacje (operacje!) - gdyż nie dysponują własnymi prądnicami, oraz magazyny spożywcze (popsuta żywność w zamrazarkach). Ceny świeczek osiągnęły "niebotyczne" rozmiary (prawie 1 £).
Studenci też nie chcą pozostać w tyle i żądają wynagrodzenia za studia (tak na prawdę staranne studiowanie jest ciężką pracą) a nie selektywnie przyznawanych stypendiów.
Miliony robotników strajkowało przeciwko ustawie przeciwstrajkowej, a rząd stwierdził, że to sprawka wichrzycieli , a nie narodu.Skądś my to znamy - to samo powiedziano u nas jak były wydarzenia w Poznaniu (1956) oraz na wybrzeżu (grudzień 1970). Za "wichrzycieli" uważa się tutaj głównie komunistów. Zamiast angielskiego ładu jest generalny bałagan. W TV oglądam sceny z zamieszek strajkowych - dochodzi do rękoczynów przeciwko łamistrajkom. Nawet w studio TV doszło do pobicia przedstawicieli strajkujących elektrowni przez oglądających to tam widzów.Wśród strajkujących odbywają się głosowania, walczą w negocjacjach o kazdego pensa. Zarobki nie są szczególnie wysokie- średnio 25 £, co przy tutejszym standardzie życia jest nie dużo (jak się spłaca domek, samochód i ma kilkoro dzieci na utrzymaniu). Strajkujący otrzymuje zasiłek pod warunkiem, że żona nie pracuje. Zanosi się na bankructwo słynnej firmy Rollce-Royce (70 tys. zatrudnionych) produkującej silniki samolotowe i najdroższe samochody. Być może zostanie przez rząd znacjonalizowana część firmy, a reszta zatrudnionych pójdzie na zieloną trawkę. Trwa już od kilku tygodni strajk w zakładach samochodowych Forda i zanosi się na powszechny strajk nauczycieli...Niedługo krótsza może byc lista niestrajkujących. Rząd dąży prawdopodobnie do zamrożenia płac chcąc nie dopuścić do dewaluacji funta.

Jednym słowem taki wielki niepokój w całym kraju mimo względnego dobrobytu. Coś czego jeszcze nie znałem. W środkach masowego przekazu strajki są jakby bagatelizowane. Wprowadza się tematy zastępcze, np. o zagrożeniu strefy Oceanu Indyjskiego [a ściślej - krajów tej strefy będącej we "władaniu" brytyjskim - czyli Indii, Cejlonu itp.] przez Rosjan i konieczności zwiększenia wydatków na zbrojenia. Więcej niż o strajku jest w radiu i prasie na temat zwycięstwa nad Australią w krykiecie! Co parę godzin dziennie przekazywana jest ta wiadomość.
Premier Heath wygląda na zadowolonego - nie zabiera głosu w tych sprawach i zamiast negocjować ze strajkującymi spędza całe dnie na żeglowaniu i pokazuje to ciągle TV (chyba aby złamać psychicznie strajkujących). Widać chcą pokazać, że rząd jest twardy i nie ugnie się pod żądaniami "komunizujących" robotników.

Dwumiesięczny ciągły strajk pocztowców to coś co wydaje się nie do pomyślenia w cywilizowanym kraju. Juz w pierwszym dniu strajku w Londynie leżało nieobsłuzonych 6 milionów listów. Myślę, że był tam też list do mnie i ode mnie. Strach pomyśleć ile milionów przesyłek przyrośnie jeszcze. Skrzynki pocztowe zakryte są workami lub otwory wrzutowe zostały w nich zaklejone. Zaczynają działać prywatne poczty: za opłatą 7 szyl. za doręczenie listu (za wywiezienie listu na "kontynent" opłaty są wyższe). Do roznoszenia zatrudniana jest młodzież szkolna.
Telegramy nie są doręczne za wyjątkiem takich wiadomosci jak śmierć w rodzinie itp. Żeby nie było za dobrze to nieczynne są linie lotnicze BEA (British European Airlines) z powodu strajku pracowników technicznych. Organizowane są też strajki przeciwko ustawie przeciwstrajkowej, a nawet w związku z nią podłożono bombę w domu ministra pracy. Chcąc wysłać list do domu musiałem pojechac na lotnisko i poprosić Irlandczyka (notabene kibica rugby - pojechałem tam zaraz po meczu Irlandii ze Szkocją w Edynburgu) lecącego do Dublina o wysłanie mego listu. Innym razem usiłowałem wysłać list do Polski przez konsulat w Glasgow - udało mi się przekazać list jednemu mieszkańcowi Edynburga, który dojeżdża do pracy w Glasgow (70 km!). Najpierw rozmawiałem telefonicznie z konsulem; obiecał, że prześle pocztą dyplomatyczną albo sam zabierze (bo wybierał się za parę dni do kraju), ale "pani" z sekretariatu konsulatu odmówiła przyjęcia mojego listu od tego Pana. [tak wyglądała więc opieka konsulatu nad obywatelami swojego kraju przebywającymi na delegacji służbowej - notabene jak byłem w Glasgow osobiście to rozmawiałem z tą panią na temat ew.posrednictwa pocztowego.] Chciałem też dzwonić do Polski do mego miejsca pracy [w domu nie mamy telefonu], aby przekazali żonie ode mnie wiadomości. Niestety, strajkowała w Edynburgu centrala telefoniczna [nie ma tutaj automatycznego połaczenia międzynarodowego]. Zostałem więc całkowicie odcięty od rodziny. Akurat wszystkie te nieszczęścia musiały się wydarzyć teraz - podczas mojego pobytu!

Z powodu strajku pocztowców masowo bankrutują mniejsze firmy, które nie stać na prywatnych kurierów i gońców oraz prywatne samoloty. Strajki są tutaj nieźle rozwinięte. Strajkują też kolejarze, rozwoziciele pieczywa, personel techniczny linii lotniczych, pracownicy Forda (5 tygodniowy strajk), nauczyciele, przerywane są dostawy energii elektrycznej (z powodu odmowy pracy personelu w godzinach nadliczbowych) itp. itd. Napięcie społeczne jest tak duże, że dochodzi do bójek podczas dyskusji w telewizji publicznej.
Jeśli chodzi o liczbe bezrobotnych i strajkujących to podobna najgorsza sytuacja od 1926 roku. Rząd nie interweniuje - oczekuje, że strajkujacym zabraknie środków do przetrwania i energii ( często nie spełniają się jego oczekiwania bo strajkujący chwytają się innej dorywczej pracy).

Usługi pocztowe i bankowe są tutaj bardzo rozwinięte. Co krok malutki urząd pocztowy z 1-2 osobową obsługa. Nie wydają mi pokwitania wysłania paczki do domu (jakże więc mam reklamować np. zaginięcie przesyłki?), natomiast muszę przedstawić na piśmie wykaz wszystkich rzeczy w paczce i ich wartość (zapewne ze względu na procedurę celną).

Mam konto bankowe, na które wpływa moje stypendium. Dziwne, iż przy podejmowaniu gotówki w banku nikt nie żąda ode mnie żadnego dokumentu (chyba mają wzór podpisu). Trzeba przy wyjazdach zabierać ze soba więcej gotówki, bo w oddziale banku innym niż tam gdzie się zakładało rachunek wypłacają tylko do 10 £ a na dodatek chcą zabrać książeczkę bankową i każą się po nią zgłosić do banku w miejscu zamieszkania (w moim przypadku w Edynburgu). Mnie w Perth udało się ją odzyskać po kilkunastu minutach, gdyż usilnie zaprotestowałem [widocznie zadzwonili do mojego banku i upewnili się jakoś, że to jestem ja -właściciel konta, a nie oszust. [Chyba więc systemy bankowe nie są były wówczas -1970 rok- sprzężone siecią telekomunikacyjną].

Obsługa klientów w bankach jest trudno dostępna. Otwarte są np. w dniach poniedziałek-środa tylko 4 godziny (8,30-11,30 i 13,30 - 15,30), zamykane w soboty i niedziele. To chyba niepracujace żony wybierają te pieniądze, bo mężowie pracują zwykle do 17ej, a w porze lunchu - wtedy jest przerwa w pracy - banki są zamknięte. Bardzo rzadko są w ścianach banków "dziury" do wydawania pieniądzy na karty bankomatowe [to był dopiero początek tego typu usług - zapewne dotyczył tylko klientów danego banku i były to karty papierowe (z twardego kartonu) z kodem kreskowym lub perforowane - plastikowe karty magnetyczne pojawiły się dopiero w połowie lat 70-tych].


Zdarzają się tutaj różne ciekawe rozwiązania komunikacyjne. Na przykład w Aberdeen, w centrum na skrzyżowaniach zapalają się na wszystkich przejściach takie same światła. Jak się zapalą zielone, to przechodnie przechodzą skrzyżowania w poprzek (od razu do przecznicy, która pragną iść po opuszczeniu ronda). Bardzo upraszcza to sprawę.

W Szkocji jest duzo uczelni. Każde miasto posiadające ponad 50 tys. mieszkańców ma uniwersytet i są one w dużych miastach (Glasgow, Edinburgh) spore (co najmniej 10 tys. studentów). Podobał mi się bardzo uniwersytet w Aberdeen, składający się ze wspaniałych gmachów. Młodzież często dostaje stypendia, a więc szansa studiowania jest duża. Niestety nie wszystkie uczelnie posiadają akademiki, a 10 £ tygodniowo za wynajęcie pokoju to niezłe obciążenie dla przeciętnej rodziny (np. przy 27 £ wynagrodzenia tygodniowego).


Kościołów różnych wyznań jest wiele (anglikański, szkocki, free-church itp.) i ludzie chodzą na swoje nabożeństwa. W niektórych kościołach przy wejściu stoją jakieś osoby (zapewne duchowne), które witają przybyłych i zamieniają z nimi parę zdań. Do takich przybytków nie ośmielałem się wchodzić. W niektórych kościołach stosowana jest ta procedura po zakończeniu nabożeństwa.

Budynki kościelne wykorzystywane są do organizowania odczytów, bazarów (szczególnie przed świętami) i zabaw (z piciem alkoholu i tańcami). Sam skorzystałem z tego i na jednym z bazarów kupiłem parę tomów poezji angielskiej, z których największy ( antologia - ponad 1000 stron ) podarowałem gospodyni. Kościoły tutaj uczestniczą więc bardziej w życiu publicznym czy społecznym niż u nas.

Byłem też na uroczystym nabożeństwie w kościele anglikańskim. Przy wejściu każdy może wziąć śpiewnik, psałterz i modlitewniki. Z reguły są też stoiska z widokówkami. Na ścianach wiszą spisy pozycji śpiewnika, które będą śpiewane. Cały kosciół zapełniony krzesłami z miękkimi siedzeniami, przed którymi leżą miękkie klęczniki. Nie ma ministrantów w naszym rozumieniu. W prezbiterium umiejscowiony jest chór dziecięco-meski. Śpiewane teksty są wyłącznie po angielsku (nie ma łacińskich) o treści zbliżonej bardzo do kościoła rzymsko-katolickiego (jerst ojcze nasz, wierzę w Boga, Baranku Boży...). Do komunii przystępują wszyscy (nie ma spowiedzi, widocznie wystarczy wyrazic skruchę) przyjmując płatek i wino. Zapewne wzbudziłem sensację nie uczestnicząc w komunii. Rodzice podchodzą do komunii razem z małymi dziećmi, które ksiądz (pastor) tylko błogosławi.
Właściwie nie ma mszy w naszym sensie. Są śpiewy, czytana jest ewangelia, wygłaszane jest kazanie, ale dopiero przed komunią jeden z księży wdziewa coś w rodzaju ornatu. Pieniądze wrzucane są do woreczka, który wędruje pomiędzy wiernymi. Każdy wrzucał przynajmniej 1 szylinga.

Na święta wielkanocne poszedłem na nabożeństwo do kościoła rzymsko-katolickiego. Nie było urządzonego grobu. Usługiwało tylko dwóch ministrantów. Ściany białe bez malowideł. Wygodne ławki z miękkimi klęcznikami [ u nas to rzadkosc a tutaj taki standard w kosciołach niezależnie od wyznania]. Ludzi stosunkowo mało. Koło mnie jakieś dziecko hałasowało bez przerwy puszczając na ławce samochodzik a matka i inni nie zwracali na to uwagi ...

Różnorodność wyznań religijnych wpływa tutaj na tworzenie się odrębnych grup społecznych. Nie tylko chodzi o to, że czasem zamieszkują one odrębne dzielnice miasta, ale również wyraża się to w sporcie: istnieją kluby protestanckie i katolickie, np. w Glasgow - Rangers (kat.) i Celtic (prot.), w Edynburgu - Hearts i Hibernians, w Liverpool: Everton i Liverpool. Czesto dochodzi do starć pomiędzy kibicami. Do historii przeszedł wypadek na Aibrox, w Glasgow kiedy na meczu pomiędzy Celtic i Rangers zginęło ponad 60 osób.


Komunistyczny ruch tutaj istnieje gdzieś w lekkim ukryciu. Partia komunistyczna jest słaba. Nie ma żadnego posła w parlamencie. Wydaje organ prasowy, ale sprzedawany jest tylko w dużych kioskach z gazetami.
Podobno działają grupy anarchistów zwane brygadami gniewnych (angry brigades) wzorujące się na słynnym terroryście rosyjskim Bakuninie. Oni mają podkładać bomby pod gmachami w Londynie i w domach ministrów. Uważają, że tylko terror jest środkiem do utworzenia nowego łądu.
Istnieją też grupy marksistów leninistów, studiujące Marksa i Lenina i wyznające pogląd, że nadszedł czas na rewolucję w sytuacji kiedy W.Brytania nie jest w stanie dynamicznie rozwijac gospodarkę [stosują tutaj osławione pseudoprawo ekonomiczne, że wkapitalizmie stosunki produkcyjne nie dopuszczają do rozwoju sił wytwórczych.]

Skłonności do protestowania są tutaj wręcz ogromne. Szczególnie na tle tzw. wolności osobistej. Na przykład protestowano przeciwko spisowi publicznemu (organizowano demonstracje, palono publicznie arkusze spisowe) jako formie zbierania informacji o obywatelach [ skąd notabene maja władze mieć te informacje skoro obywatele nie posiadają dokumentów identyfikacyjnych - poza tymi którzy maja prawa jazdy oraz cudzoziemcami np.takimi jak ja, którzy otrzymują specjalny dowód i co jakiś czas muszą meldować się na policję]. Podobnie protestowano w przypadku żądania wypełniania dokumentów przez obywateli przy zakładaniu kont bankowych.


Jestem informatykiem, wypada więc skomentowac zjawiska związane z komputerami. Usługi komputerowe widać dosłownie na ulicach. Duzo biur firm komputerowych ICL, Honeywell, NCR [które kiedyś bardzo znaczyły na rynku], napotkać można na chodnikach skrawki tabulogramów [wydruków], taśm i kart dziurkowanych, w prasie pełno ogłoszen o naborze analityków i programistów. W usługach bankowych w obsłudze nocnej stosowane są czeki perforowane i wchodzą już w użycie czeki z nadrukami magnetycznymi. Za gaz i elektryczność płaci się rachunkami z pismem do odczytu optycznego [ludzie się skarżą, że muszą je wysyłać w specjalnych kopertach, aby się nie gniotły]. W sklepach odzieżowych do artykułów podwieszane są wywieszki perforowane, automatycznie odczytywane przy sprzedaży.

Zastosowania komputerów są otoczone nimbem. Byłem w Edynburgu na odczycie prof.Michalsona z Uniw.Edynburskiego w Computer and Society City Chambers. Na odczycie tym był obecny lord Edynburga oraz przedstawiciele senatu. Była wielka pompa - mowy powitalne, wielokrotne wstawanie z miejsc itp.


Psychicznie żyje mi się ciężko bez rodziny, nie mogę wytrzymać jak listy nie przychodzą (np. z powodu strajku pocztowców), niepokoję się o wszystko co może się wydarzyć z domu (choroby dzieci, wypadki możliwe i niemożliwe...). Na ścianie zawiesiłem rysunki (jest ich aż 9) mojej 5-letniej córeczki Edytki. Są piękne i pomagają mi przetrwać okres rozłąki. Szczególnie ten przedstawiający nasz pokój w Krakowie z telewizorem i bardzo kolorowymi kwiatami. Jak spoglądnę na niego to "przenoszę" się nieświadomie od razu do bliskich mi osób. Podoba mi się też bardzo parowiec malowany farbami (a nie kredkami). Nie mogę doczekać się zabawy z dziećmi na dywanie.

Przepadam za kupowaniem prezentów dla ukochanych osób.Mam już prezenty dla dziewczynek. Mianowicie Edyta dostanie dużą na 35 cm wysoką lalkę, z zamykanymi oczyma, z jasnym włosem. Jest miekka, pijąca i siusiająca oraz siedząca na wysokim plastikowym krześle ze stolikiem. Będzie mogła ją karmić jak prawdziwe dziecko. Dla Nikunii (jest tak mała, że mogła mnie już troszkę zapomnieć) mam komplet plastikowych miseczek do układania wieży. Są w różnych kolorach i różnej wielkości (od 3 do 20 cm). Nadają się chyba też do zabawy na basenie i w piaskownicy. Moja żona dostanie piekny kostium z acrylenu oraz komplet (sukienko-sweter i spodnie) wyjściowy na chłodniejsze dni. Ponadto materiał na garsonkę. A co dostanę?...Jak wrócę będę miał wreszcie swoje dziewczyny do pieszczenia i kochania.

W jednym z listów pod koniec mego pobytu w Szkocji napisałem w liście do żony: "I love only you and I wait for you to last days of April [wracałem wtedy do domu] and all my life. You can be quiet I'll walk out on you never never"

Koniec opisu pobytu w W.Bryt.
*******************************************************8

PODRÓŻE W LISTACH

Październik 1987 - NOWY JORK

moje wspomnienia

1- Statua Wolności Nie jest to zwykły pomnik lecz poteżna budowla. Monument ustawiony na działce mieszczącej kompleks muzealny. Do wnętrza pomnika wchodzi się po wąskich schodkach, które prowadzą do samej korony - na szczycie można wyjść na platformę widokową. Statua ma wysokość 35 m i osadzona jest na kilkupiętrowym budynku, w którym znajdują się sale muzealne.

2 - Miasto Nowy Jork
Gęsto zaludniony obszar z dużymi korkami samochodowymi, takimi, ze czasem trzeba 3-4 godzin aby dotrzeć do swojego domu. Na Manhattanie ulice są kodowane geograficznie np.E-44str, ale w innych dzielnicach opisowe (nazwiskowe np.)nazwy ulic mogą sie powtarzać. Jest kilka dzielnic - Manhattan,Queens,Brooklyn,Bronx, Long Island, z których kilka ma swoją specyfikę narodościową.

W Brooklynie na oewnym obszarze przeważają Polacy i króluja tutaj sklepy z językiem polskim (używanym też niekiedy do obsługi klientów przez sprzedawców-Amerykanów). Notabene wiele sklepow "nie polskich" sprzedaje (zapewne amerykańskie) wyroby z napisami "Polish kielbasa", "Babka" (ciasto drożdżowe), "Gulash", "Golabki". Co krok słychać na ulicy język polski, co zdarza się również w innych dzielnicach.

W innym kwartale Brooklynu przeważają Zydzi. Chodzą po ulicach często z myckami na głowach (szczególnie dzieci), mężczyxni też w wysokich kapeluszach ("cylindrach") lub w futrzanych czapkach. Sieć drobnych sklepów i restauracji opanowana jest przez Chińczyków. Sprzedawcami i kelnerami w nich sa z reguły młodzi chłopcy (o wiele częściej niż dziewczęta). Dużo sklepów, szczególnie odzieżowych, prowadzą Hindusi.

Mniej widoczni są Japończycy - od czasu do czasu spotyka sie japońskie restauracje. Bardzo dużo jest Latynosów, ale oni raczej nie prowadzą biznesów i podobnie jak ubożsi Murzyni dostaja darmowe kartki żywnościowe (Foodcards).

Na Cony Island (tam gdzie słynne olbrzymie "akwarium" z baiałym,i wielorybami, rekinami, wegorzem wytwarzajacym prąd 650V..) Rosjanie prowadzą duzy bazar z tandetnymi rzeczami używanymi, pokazanie których na naszej tandecie byłoby "obciachem". Mówią po rosyjsku.

Polacy najczęście przyjeżdżaja do "Ameryki" w celach zarobkowych. Niektórych interesują tylko i wyłacznie pieniądze. Kiedyś poproszono mnie, abym odwiózł metrem do domu jednego Polaka, ktory przebywał w Stanach 13 miesięcy (i odłożył 13 tys.dolarów, nie znał prawie ani słowa po angielsku a jedyną trasę jaką przebywał to kilka ulic na Brooklynie - z domu do miejsca pracy). .... Teraz troszke o innych sprawach. Pewną atrakcją w N.Jorku są wiewiórki - wszędzie gdzie rosną drzewa. Brzydsze od naszych - szare i małe oraz bez dużej kity. Spotkałem raz nawet dorodnego bażanta. Musi być więc sporo zieleni.

Powietrze wydaje się być czyste, ale na ulicach (w centrum i na peryferiach) dużo śmieci. Do ponurych krajobrazów miejskich należ boczne lub peryferyjne ulice z wrakami wypalonych samochdów, z których już powykręcano co można było.

Woda bardzo miękka - po umyciu ciała mydłem ma się wrażenie że nigdy tego mydła się nie zmyje. Nie wiem czy czegoś do nie nie dodaja tak jak dodawane są konserwanty do szynki, która po dłużsym pobycie w lodówce zaczyna smierdzieć ale nie zielenieje (a więc łatwo ją w sklepie sprzedać).

Zanosi się na załamanie giełdowe. Akcje spadają - ludzie tracą tysiące i miliony ...Ktoś wczoraj w banku zabił maklera giełdowego oraz 2 inne osoby oraz kilka zranił. Zdarzają się samobójstwa ...Na razie nie wiadomo co jest przyczyną. Niektóirzy twierdzą, że to z powodu nadmiernego deficytu budżetu. [ to chya ten słynny czarny październik!].

I jeszcze trochę o przestępczości (wg NYTimes z 25.X.87): w NY ginie rocznie ok. 1,5 tys.ludzi wskutek 30 tys. przestępstw z bronią a pół miliona ludzi ma AIDS. Małżeństwa - związki ludzi z orientacją "homo" są równie powszechne jak heteroseksualne.

Troszkę o kulturze masowej. W dziennikach TV nie ma żadnych wiadomości o Europie i świecie, a wyświetlane są tylko amerykańskie filmy. Jak ludzie tutaj, nie czytający gazet, maja coś wiedziec o swiecie?...
Niedawno pokazywano w TV białą dziewczynę, którą w metrze murzyn chciał wypchnąć pod nadjeżdżajacy pociąg. W ostatniej chwili została uratowana przez oczekujący białych ludzi. Podobno wypadki takie zdarzają się często. Istnieje nawet określenie "subway-pusher" (wypychacz) w stosunku do takich przestępców.

PANAMA (Panama City) maj 1991

Z listu M.

Tutaj jedni ludzie (miejscowi - czyli tubylcy) po prostu żebrzą o pracę a drudzy jeżdżą luksusowymi samochodami. Właściwie to nie ma sredniej klasy.

Wiecie jak śmiesznie jest z tą porą deszczową ? Na prawdę ciągle leje - nawet 10 razy dziennie. I tak jest od maja do grudnia. Prawdziwe lato to styczeń, luty, marzec - i wtedy dzieci maja tutaj wakacje. W Polsce listopad kojarzy się z chłodnym wiatrem i nieprzyjemnym deszczem oraz mnóstwem liści na ziemi, a wutaj w Panamie zielono, a żółto (bo sucho) robi się w styczniu. W porze deszczowej leje, ale wystarczy, że słońce świeci przez 1 godzinę i już człowiek jest opalony. Idealnie dla panienek w Polsce, ktore szaleja za piękną opalenizną.

Kiedy budzę się w nocy, to słyszę całą gamę odgłosów ptaków, owadów a może i grubszej zwierzyny? Tutaj ta przyroda i urzeka i jednocześnie przeraża swoją innością od tej, do której przywykłam.

W mieszkaniach tutaj nie ma wanien. Sa tylko przysznice, z tym że dwa rodzaje w każdej łazience (jeden dla kobiet a drugi normalny). Poruszanie się po mieście rowerem jest utrudnione, bo tutaj nie ma prostych dróg. Cały czas się jeździ jak na trasie do Zakopanego czy innych górskich miejscowości. To nie jest Polska tuaj jest 30 stopni codziennie. Po jeździe rowerem podkoszulek jest do wykręcenia. Jeśli chodzi o autobusy - to są oczywiście. Ale żaden nie jedzie bezpośrednio - prosto do tej miejscowości do ktorej jedziesz. 15 minut samochodem przekształca się w godzinę jazdy autobusem. A jak te autobusy wygladają ? - z połowy lat 50-tych (dosłownie!) a rozkład jazdy zależny jest tylko od kierowcy. Nie ma biletów - płaci się kierowcy (15 centów) do ręki przy wysiadaniu.

Samochody są w zawrotnych cenach. Za 9-letniego Chevroleta (w nie najlepszym stanie) trzeba zapłacić 1600 dolarów , podczas kiedy w NY kosztowałby ok. 800$.

Z listu E.

Mieszkanie jest rzeczywiście duże. Sypialnie są spore, obydwie z wielkimi na cała ścianę szafami, a living room jest dyzy z oknem na całą ścianę, które daje piekny widok na zalesione góry, a wieczorem na zachód słońca. Po drugiej stronie ulicy jest piekny plac zabaw dla dzieci pod dachem, co chroni przed słoncem i deszczem, więc Sebuś ma się gdzie bawić.
Cały budynek i okolica są piękne, przerosły moje wyobrażenia o nich. Wyobraźcie sobie białe nowoczesne domy, z wielkimi oknami, tarasami, a wszystko wśród zieleni, kurortów i palm, na ciekawym górzystym terenie.


BAHAMA

z listu E.

Tak bardzo bym chciala, zebyście wy mogli widzieć te krajobrazy. Piekny widok, natura, dobra ksiażka czy ładny obraz budują człowieka wewnętrznie i pomagają wypocząć.


PRL - do lat 80-tych włącznie

Czy do wyobrażenia są w dniu dzisiejszym (2017) takie "rzeczy" jak:
  • sklepy spożywcze z pustymi półkami, w ktorych jedynie dostępnym towarem był ocet i sól? Post Scriptum: czy możliwa jest odwrotna sytuacja (na półkach jest wszystko a nie ma soli?)
    - 28 września 2017 r informacja w TeleExpressie, że w Łodzi w sklepach jest wszystko ale półki z ctem są puste!
  • pojawienie się towaru w sklepach z obuwiem: tłum napierających od drzwi, sklep tak pełen ludzi że butów nie dało się przymierzyć- kupowało się (w pewnym okresie na kartki) wg rozmiaru napisanego na opakowaniu
  • stanie całonocnych kolejkach (często ze społecznie prowadzonym listami imiennymi) aby można było kupić pieluszki dla mającego się narodzić dziecka albo nabyć zestaw tandetnych mebli "Kowalskich" ?
  • epokę niedostępnych (na telefon albo gdziekolwiek na ulicy) taksówek - kiedyś o 4 rano do pociagu ekspresowego do Warszawy nie moglem się dostać z powodu niekursujących tramwajów i udało mi się ubłagać kierowcę samochódu cięzarowego (!) aby mnie podrzucił na dworzec kolejowy ? A sprawa była ważna - z Warszawy miałem odlot samolotu do Helsinek (na stypendium Fińskiej Akademii Nauk)
  • stanie od 5 rano w kolejce przed sklepem mięsnym aby kupić lepsze mięso (szybko się kończyło) i to na tzw.kartki (każda rodzina dostawała przydział)
  • całodzienne stanie przed Bożym Narodzeniem w sklepie (tzw.SAM) na stoisku mięsnym w oczekiwaniu na dostawę szynki - przywieziono ją dopiero krótko przed godziną 20 (a więc przed zamknięciem sklepu) - ludzie nie zgodzili się na opuszczenie sklepu i po awanturze sprzedawcy zgodzili się sprzedawać po swoich godzinach pracy.
  • w latach 60-tych XX wieku na instalację telefonu czekało się kilka lat (!) - nawet jak się miało telefon aby zadzwonić zagranicę (np. do USA) trzeba było iść na pocztę główną, tam zamówić rozmowę i czekać czasem parę godzin na wezwanie wejścia do budki telefonicznej.
  • papieru toaletowego ciągle brakowało - jak się pojawiał (głównie w kioskach RUCHu) to ustawiały sie kolejki i mozna było kupić do 10 rolek szarego szorskiego papieru podawanych w formie wianuszku (na sznurku).
"Atrakcji" więc nie brakowało. Lud pracujący miał bez przerwy zajęcie - nie miał czasu na politykowanie i demonstracje.

Polska PISowa 2019-2020

kwiecień 2019
  • Faktycznym przywódcą czy też "naczelnikiem" Państwa jest nie prezydent czy premier, lecz "prezes" partii politycznej, który rządzi w takim stylu jak kiedyś I sekretarz PZPR. On wyznacza premiera, prezydenta ....i zaprasza ich do siebie na rozmowy. Ma liczną ochronę co najmniej taką jak kiedyś gdy był przez krótki czas premierem.
  • Przed zbliżającą się kampanią wyborczą do parlamentu europejskiego (na wysokie uposażenia wybiera się do niego wielu ministrów obecnego rządu) oraz do sejmu prowadzona jest polityka podobna do tej typu "chleba i igrzysk dla ludu" prowadzonej kiedyś przez imperatorów rzymskich. Można wymienić 500+ miesięcznie(dla dzieci - najpierw począwszy od 2-go dziecka, a teraz ma być tez od 1-go), 1000 zł rocznie dla emerytow i rencistów itp. Ponieważ ostatnio spadły notowania PISu w sondażach, aby zjednać sobie rolników wprowadzono krowa+500, świnia+100 ... Nauczyciele zareagowali strajkiem bezterminowym od 8 kwietnia - żądając podwyżek o 1000zł a potem o 30% - gdyż rząd nie znalazł dla nich pieniędzy w budżecie (z powodów oozywistych - wykształceni ludzie w miastach nie głosują na PIS tylko robi to głównie wieś. Przedtem znalazły się pieniądze na znaczne podwyżki służb mundurowych (40% policji poszło na zwolnienia lekarskie bo chyba nie mogą strajkować i nie uznano tego za postępowanie nieetyczne) i miliardy na zakup sprzetu wojskowego od USA.
  • PIS dba nie tylko o naród, ale też przede wszystkim o siebie. Już w ciągu pół roku po objeciu władzy przez PiS zmieniano zarządy prawie wszystkich (96,9%) państwowych spółek gigantów - najpierw eliminowano ekipy PO-owskie zapewme a potem wielokrotnie (np. w PZU i BOŚ 5-krotnie) ekipy własne (z półrocznymi odprawami itp). Na prezesów mianowane są posłuszne miotły do wymiatania i zamiany personelu np. b.wójt PCIMIA (absolwent technikum rolniczego i prywatnej Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska) został mianowany prezesem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, potem ENERGI (zwolnił tam 150 osób w zarządach spółek zależnych) a następnie szefem największej firmy polskiej ORLEN. Ministrowie rządu są w dużej części rownież posłami i korzystają z obu funkcji (np.minister edukacji korzysta z limuzyny rządowej ale wykorzystuje prawo do ekwiwalentu - 21 tys. zł - za benzynę przy okazji posiadania samochodem prywatnego - notabene jeden z senatorów PISowskich brał dodatek beznzynowy nie posiadając prawa jazdy!).
  • Telewizja publiczna w dzienniku TV zamiast dostarczania wiadomości "z kraju i ze świata" uprawia "pranie mózgów" reprezentując wyłącznie poglądy PISu i uprawiając krytykę Donalda Tuska i partii opozycyjnej PO (powtarzając wielokrotnie niefortunne wypowiedzi sprzed lat, afery seksualne (posła Stefana N.), scenki: usta pełne jedzenia, wulgarny śmiech ..) oraz preferując "biesiadne' audycje muzyczne (discopolo - Sławomir, Martyniuk ...) jako igrzyska dla ludu odrywające od myślenia. Dziennikarze zadający niewygodne pytania gościom "pisowskim" - zaproszonych do studia - są zwalniani. KRRiT (Krajowa Rada Radia i Tv) powołana do pilnowania obiektywnego charakteru publicznych środków przekazu odmówiła zbadania kwestii bezstroności TVP.
  • Prasa PISowska (to też PressPolska wykupiona z rąk niemieckich przez Orlen! oraz wiele portali internetowych typu do_rzeczy.pl itp. ) skutecznie uprawia pranie mózgu. Ostatnio jak ku[powałem Gazetę Wyborczą (jedyny antypisowski dziennik) stojący obok emeryt odzywa się do mnie "po co Pan kupuje ten szmatławiec?".
    29 maj 2020
  • Mamy pat wyborczy. PIS i PO nawzajem się blokują. Morawiecki nie publikuje w dzienniku ustaw uchwały Sądu Najwyzszego o nieodbyciu wyborów 10 maja aby rywale Andrzeja Dudy nie mogli rozpocząć kampanii wyborczej, a Andrzej Trzaskowski zbierac podpisów popierających niezbednych do rejestracji, podczas gdy Andrzej D. reklamuje sie na całego w TVP (kilkakrotnie nawet podczas 1 dziennika) i jeździ po całej Polsce. Senat, w którym PO ma marszałka i przewagę kilku głosów, blokuje zatwierdzenie nowej ustawy wyborczej z opcją głosowania korespondencyjnego. Rząd dąży do wyborów 28 czerwca i luzuje obostrzenia antykoronowirusowe (łącznie ze zniesieniem noszenia masek w przestrzeni otwartej, szerokim otwarciem kościołów i sklepów...), aby stworzyć wrażenie, ze wybory nie stwarzają żadnego zagrożenia epidemiologicznego. Taktyka marszałka senatu Grodzkiego może doprowadzić do tego, że 6 sierpnia prezydent Duda straci urząd z powodu upływu kadencji i wtedy straci dominujący wpływ na kampanię wyborczą.
    9 czerwiec 2020
  • Wyczytałem, że NBP (oczywiście rządzony przez PISowskich nominatów) zakupił od rządu i państwowego banku BGK obligacje (zapewne wieloletnie) za prawie 85 miliardów zł. 4% PGB (produktu globalnego brutto).Teraz wiadomo skąd pieniądze na 500+ dla dzieci, 13tka dla emerytów, 100+ dla krów, bony turystyczne 500+, extra premie dla policjantów i żołnierzy....Kiedyś inny rząd będzie musiał je spłacić. Na razie trzeba drukować pieniądze. Obligacje nie są wliczane do długów budżetowych, dlatego długi państwa rosną, aetu jst OK. Rząd krytykuje UE, ale nie przyznaje się, że dostal chyba 10 mlrd euro na walkę z konsekwencjami pandemii koronarowirusowej (m.i. na tzw. tarczę antykryzysową) i akcję tę prowadzi jako donator.
    wybory prezydenckie -
  • I tura (28 czerwca) nie przyniosla rozwiązania: Duda-43% Trzaskowski 30%.
  • II tura lipiec 2020
    II tura była bardzo wyrównana. 51-49 dla Dudy przy frekwencji ponad 67%. Starcie: miasto-mlodzi i wykształceni (Trzaskowski)-wies-podstawowa szkola(Duda). Polska podzielona na pól (zachód-Trzaskowski, wschód - Duda).
  • 18 listopada 2020
    Jest problem w UE gdyz Polska i Węgry blokuja fundusze z powodu przyjęcia ustaleń ze ich wysokość ma być uzależniona od przestrzegania praworzadnosci. TVP1 podała niedawno ze blokade popiero ponad 70% Polaków. Dzisiaj radio Kraków podało (nie wiem czy nie zwolnią kolejnego dyrektora za podawanie informacji nieprzychylnych PISowi), że 97% Polaków nie popiera blokady ! A więc TVP okłamuje Polaków...tam nigdy nie podają takich informacji. Prezes TVP J.Kurski to zaciężny żołnierz gwardii Jarosława Kaczyńskiego. Został parę miesięcy temu zdjęty ze stanowiska, bo był to warunek prezydenta aby dał 2mlrdy pln dotacji dla TVP. Za jakieś parę tygodni znowu go przywrócono...Jarosław robi sobie więc kpiny z prezydenta - tez Pisowca! Podobno ten krok oznaczał całkowite zerwanie kontaktów pomiędzy Jarosławem i Andrzejem.

  • 27 grudnia 2021 r.
    Zyskał Duda okazję do rewanżu z okazji przeforsowania przez PIS w sejmie ustawy zwanej "lex TVN", ktora zmuszała amerykańskiego właściciela Discovery do sprzedaży TVN. TVN jest chyba jedyną stacją TV opozycyjną w stosunku do pisowskiej TVP (w niej wielokrotnie ponawiane są ataki na Tuska i Trzaskowskiego - jako winowajców wszelakiego zła). Wiadomość o vecie w głównym dzienniku TVP została prawie pominięta (nie wymieniono jej nawet w otwierającej dziennik liście najważniejszych wydarzeń dnia)- natomiast eksponowano postacie subkultury typu Zenek Martyniuk na planowanym sylwestrze w Zakopanem. Głosowanie zarządzono wbrew procedurom sejmowym bez uprzedniego zawiadomienia posłów opozycji, aby wykorzystać prawdopodobną przewagę głosów w okresie przedświątecznym (wyjazdy itp) - posłowie PIS są dyscyplinowani (jedynie 1 posel PIS - Zakrzewski nie głosoweał za ustawą) i nawet zdaje się otrzymują SMS z tekstami wywiadów jakich mogą udzielać (dlatego wszyscy mówią to samo!). PIS liczył na to, że Duda jeśli nie podpisze ustawy to przekaże ją do pisowskiego Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem on zachował się tym razem wyjątkowo odważnie (tzn.samodzielnie). Zapewne duży wpływ na to mogły mieć wielotysięczne demonstracje w miastach przeciwko "Lex TVN" oraz protesty oficjeli amerykańskich.
    KORONAWIRUS

(kwiecien 2020)
W normalnym świecie
codziennie i spokojnie ...
zielona wiosna do spacerowania
rodziny do odwiedzania
wnuki i dziadki do wspólnego radowania
szkoły do uczenia
ręce do witania, policzki do całowania
boiska do grania a parki do biegania

W szalonym świecie
codziennie niespokojnie ...
areszty domowe jako styl bycia
nakazana kwarantanna
maseczki rękawice i przyłbica
jako broń banalna
przestrzeni i oddechu brak
samotności czas,co będzie stresuje nas
Oby czas szalony nie stał się
czasem normalnym ....


*marzec 2020
siedzimy teraz w domu, nie wychodząc (dozwolone są tylko wyjscia do aptek i sklepów spożywczych)- porobiłem
przedtem zakupy osobiscie (lekka panika zakupowa - wszędzie wykup papieru toaletowego, oleju kujawskiego -kupiłem 2 ostatnie butelki, ....)
*14 marca - odwolany koncert 10 tenorów w ICE na ktory mielismy bilety
*20 marca - odwołany koncert Carlosa Santany w Tauron Arena
*2kw2020
- samochody policyjne z megafonami : policja informuje stan epidemiologiczny
nie wychodzcie jesli nie jest to konieczne
jesli - odleglosc 2 m od drugiej osoby
osoby nie stosujące się do nakazu będą karane
*9 kw 2020
policja zatrzymuje samochody jadące do Zakopanego na święta wielkanocne - zakaz przemieszczania się i karze mandatami (od 500,-)
rowerzysta zatrzymany na bulwarze nadwiślanym w Krakowie został ukarany grzywną chyba 10 tys albo 30 tys. bo odmowil zaplacenia 500,-
a więc bez stanu wojennego -a jest tylko stan epidemiologiczny-ustanowione są nowe prawa - postanowienia premiera a nie ustawy
prawie stan aresztu domowego: wychodzę tylko po chleb czasem po jabłka w masce i rękawiczkach albo do paczkomatu
ale w sklepach dostępne jednorazowe rękawiczki, wozki są dezynfekowane
ludzie stoją na zewnątrz w odleglosci 2m
seniorzy 10-12 godz. ale w 1m dniu wprow. ogr. kolejka seniorów na 3 godz. stanie po koszyk
*10kw2020
piękna pogoda a trzeba pozostać w domu, z daleka przez szybę widzę kwitnące forsycje,
święta wielkanocne bez rodziny - pozostaje kontakt przez hangouts
......
urodziła się nam wnuczka - jeszcze jej nie widzieliśmy osobiście - tylko zdjęcia przez Gmaila
*18kwietnia
od paru dni obowiązuje zakladanie maseczek po wyjściu z domu -
w Żabce (chirurgiczne) medyczne były po 1,65 zl ale błyskawicznie zniknęły. Na pętli tramwajowej ktoś robi interes bo takie same są po 6,90 i 8,90 ! marszałek sejmu Pani Witek zignorowala propozycje prezesa PSL Kamysza aby sejm uchwalił ustawę o bezpłatnych maseczkach dla ludności!
TVP i radio ostatnio przestały podawać liczbowe dane o zakażeniach i zgonach (a przybywa ich znacznie!)chyba chodzi o przygotowanie-uspokojenie "narodu" przed korespondencyjnymi wyborami prezydenckimi w maju! (że niby pandemia opada).
*21kwiecien
od wczoraj dozwolony wstęp do parków i lasow
w "gazecie krakowskiej" ukazal sie wywiad z pewnym ordynatorem szpitala w Dąbrowie ...,ktory twierdził, że epidemia koronawirusa nie istnieje, a w całej Polsce był tylko 1 przypadek choroby zas we Włoszech zaledwie 3 ! tak jakby te kilkadziesiąt tysięcy zmarłych było zmyśleniem

OGOLNE
wielu epidemiologów: 20-60% populacji zostanie zakażonych
przebieg ch. 80% łagodna postać
śmiert. 1-3% (? - Włochy -prawie5%)
po czątk.1-1,5 m a potem nawet 5 m odległości od osoby zakaż.,w Polsce - 2m

POLSKA
6 marzec
1ch. 480 kwarant. 676 testów
14 marzec - zamknięcie szkół uczelni restauracji, kin, teatrow meczy piłk. itp. koncertów
12 III
50 1 1200 kwarant. tylko 2 tys. testów zrobiono
15 III
rano-104, wiecz.125 ch. 3 zgony ponad 7000 kwarant. 25000 pod nadzorem
17 III 238 5
18 III rano 246
10 kw rano 5575 174 zg.
Krakow 137 zakaż,
.................pandemia się nie kończy a rozwija
21 pazdziernik w Polsce
ogołem 202579 zakażeń 3851 zgonów
ostatnia doba 10040 130
w małopolsce 1315
w kwarantannie 335060
mają być tworzone szpitale na stadionach (w pomieszczeniach przeznaczanych na konferencje)
1 listopada 2020
żywych ani zmarłych nie można odwiedzać - zamknięte cmentarze 31.X.-2listopada 2020
zamiast wizyty na grobach wielotysięczne masowe protesty na ulicach w związku z decyzją trybunału konstytucyjnego w sprawie aborcji (dozwolona tylko w przypadku zagrożenia życia matki lub zajścia w ciążę wskutek gwałtu albo kazirodstwa). Protesty są skierowane przeciwko PISowi, szczególnie Jaroslawowi Kaczynskiemu i kościołowi. Dom Kaczyńskiego chroniony był - kobiecą demonstracją - przez kilkadziesiąt radiowozów i 600 policjantów!
18listopada 2020
zakazenia dobowe 23975 (kilka dni temu było prawie 28tys.) zgony 637 (najwięej od początku pandemii) zakazenia ogółem 796798 zgony 12088 wyzdrowienia 361884

25 styczeń 2021
w środę mam miec szczepienie - zarejestrowałem się 15 stycznia (1szy dzień rejestracji dla 80+)- dostałem termin od razu (potem poprawiono z 25 na 28), ale Miła (70+) tez rejestrowala sie 1szego (22 stycz.) dnia dla tej kategorii wiekowej i do tej pory nie ma reakcji. Firma Pfizer zmniejszyła dostawy i to chyba jest powód.
10 paźdz.2021
Jestem już zaszczepiony p/Covid-19 trzeci raz. 10 grudzień2021
Koronawirus dopadł naszą rodzinę mimo zaszczepienia. Przemek i Milenka są na pewno zarażeni, dzieci też chorują (Emilka 40 st.c) ale nie wiadomo na co. Przemek jakoś mniej był chory, ale Milenka bardzo (słaba, bardzo kaszle,...). Wszyscy na kwarantannie. Od czasu do czasu my i rodzice Przemka zaopatrujemy ich w jedzenie. Nie są na etatach, lecz na indywidualnym biznesie (prawnik, psycholog) - jak nie mogą mieć klientów to nie zarabiają. Staramy się trochę pomóc. Są na kwarantannie.
29 grudzien 2021
Mnożą się odmiany koronawirusa doszły Delta i Omikron. Potrafią nawet równocześnie zarazić te same osoby. W Polsce śmiertelność w stosunku do liczby oficjalnie podanych zakażonych jest wysoka (ok.4%) i sięga już prawie 100 tys. osób. 21 styczeń 2022
Nas też dopadło! Moja żona Miła tez była zarazona (od 10 stycznia). Wykryliśmy go szybkim testem kupionym w Rossmanie. Ma duży katar, na początku temperatura > 38st., ból głowy, złe samopoczucie . Teraz jest lepiej, ale katar nie chce ustąpić mimo brania 2ch syropów. Ponadto Milenka dala nam parę supplementów chyba z apteki mamy Przemka. Ja nie sprawdzałem się testowo, O dziwo czuję się bardzo dobrze. Mój katar przeszedł. 16maj 2022
Wczoraj ogłoszono koniec epidemii w Polsce. Mamy ok.100 zarażeń dziennie a umarło ok.100 tys. osób. W USA zmarło milion osób a więc chyba podobne propopcje w stosunku do liczby ludności.


OSOBISTA KRONIKA NIEKTÓRYCH WYDARZEŃ

Złodziejstwo było (a może jest nadal) popularnym zawodem w Polsce
1. W 1988 roku wracałem ze Stanów. Podczas 3 miesięcznego pobytu zarobiłem parę groszy u polskiego dystrybutora płyt i kaset audio. Ponadto jacyś Polacy wcisnęli mi tysiąc dolarów do przekazania ich rodzinom w Krakowie. Nalegali abym wziął tylko drobne banknoty 5,10 dolarowe by było łatwiej obdarowanym robić drobne zakupy w Pewexie [dla tych co nie wiedzą, było to sklepy sprzedajace za walutę obcą zachodnie towary]. Obroniłem się [jak się potem okazało - na szczeście], twierdząc, że nie będę miał gdzie schować tak pokaźną stertę papieru. Wiedziano wtedy, że w Polsce grasują złodzieje walut i szyto sobie specjalne pasy zakładane pod ubranie. Ja miałem dwie małe kieszonki przyszyte do podkoszulka od wewnętrznej strony. Łatwiej z nich mogłem wyjąć pieniądze do kontroli celnej [nie chciałem ryzykować rozbieranej kontroli - wiadomo było po co Polacy jechali do Ameryki na kilkumiesięczny pobyt i jeśli na zawsze zadawane pytanie ile gotówki przywieźli odpowiadali że parę dolarów to kierowano ich do specjalnej kabiny kontrolnej].
Po przylocie celniczka poprosiła mnie o wyjęcie gotówki i przeliczyła czy kwota zgodna z zadeklarowaną wartością.
[Nie wiedziałem, że z piętra widokowego nad salą przylotowej odprawy celnej niektorzy z lornetkami obserwowali kto i ile banknotów przywoził. Potem w kilku szli za nimi - próbowali po drodze - np.w środkach komunikacji miejskiej przy wsiadaniu i wysiadaniu wyciągać pieniądze robiąc tzw.tłumek aby w ścisku obmacywać ubrania i znaleźć zgrubiałe miejsca, gdzie coś może się znajdować. Jak się tam nie powiodło wsiadali razem ze "swoimi wybrańcami" do pociągów i potem towarzyszyć nawet mogli do domów. Obsługa pociągu była w zmowie z nimi i nawet jak się wykryło sprawców kradzieży i prosiło o wezwanie straży kolejowej lub milicji, to prośby nie zostawały wysłuchane a ci ludzie przemieszczali się w inne miejsca].

Wracając do mojego przypadku - przy wsiadaniu do pociągu ekspresowego nagle zrobił się taki "tłum", że nie mogłem z walizkami wejść do wagonu, a potem do przedziału... Zauważyłem, że kilku młodych (30-40 latków] ludzi bardzo się denerwuje i coś wykrzykuje do siebie ..w stylu "próbuj k...a dalej". W przedziale zacząłem zdejmować kurtkę i zorientowałem się, że z kieszeni zniknęły mi klucze do mieszkania oraz portmonetka. Nawet guziki w koszuli miałem niektóre rozpięte gdyż chcieli dobrać się do podkoszulka. Ale banknoty zostały.

Po jakimś czasie w sąsiednim przedziale poruszenie - starszemu panu [okazało się że z Izraela] ukradziono dokumenty i karty płatnicze!. Idąc do toalety sprawdzałem pojemniki na śmiecie i znalazłem w jednym z nich moje klucze, a żona [przyjechała z Krakowa do Warszawy na lotnisko aby mnie powitać po dłuższej nieobecności] notes tego pana z adresami i telefonami w Polsce [był bardzo jej wdzięczny za to!]. W pociągu poznałem policjanta w cywilu [zdradził, ze pistolet ma przy sobie], który odprowadził nas do postoju taksówki i czekał aż wsiądziemy!.

2. W połowie lat 90-tych wracałem z Madrytu. W autobusie nieopatrznie wyjąłem portfel i wyjąłem z niego bilet komunikacyjny wcześniej kupiony na lotnisku]. Widoczny był mój paszport w czerwonawych okładkach. [trzeba było bilety trzymać w bocznej kieszeni kurtki ! ale nie zdawałem sobie sprawy z zagrożenia]. Przy wysiadaniu z autobusu nagle zrobił się przy mnie tłok! Na dworcu kolejowym zorientowałem się, że nie mam portfela czyli ani pieniędzy ani paszportu. Na szczęście byłem z kolegą, ktory pożyczył mi pieniędzy na bilet kolejowy.

3. Też połowa lat 90-tych. W pracy mieliśmy konsultanta Kanadyjczyka. Miły elegancko ubrany Pan. Opowiadał mi, ze w Warszawie w przejściu podziemnym w drodze do Dworca Kolejowego [Głównego lub Centralnego - przez jakiś czas funkcjonowały chyba oba] został otoczony przez mężczyzn z nożem i zmuszony do oddania pieniędzy jakie posiadał.


PRZEMIJANIE

"Postępujesz naprzód, a twoim śladem nieodstępnie i niepostrzeżenie posuwa się czas. Aż przychodzi chwila, w której postrzegasz przed sobą smugę cienia ostrzegającą cię, że dzień pierwszej młodości dobiegł już końca." (Joseph Conrad -Konrad Korzeniowski "Smuga cienia")

Niedawno był 1 listopada. Odwiedzamy zawsze w tym dniu jakiś cmentarz, zapalamy lampki i jakby "pozdrawiamy" tych z rodziny których juz nie ma z nami. Czasem mam wrażenie jakbym odwiedzał "swoją" siedzibę - już powoli czas przywyczajać się do tego. Wyobrażam sobie, że przychodzą do mnie Ci, którzy jeszcze są .. jak reagują wnukowie -malutki Antoś i już uczeń Julian ...oraz raczkująca Emilka.

Czas mija i zmieniają się zwyczaje. Kiedyś dostawaliśmy od dorosłych dzieci karty ozdobne z życzeniami świątecznymi, imieninowymi, urodzinowymi...Ustawialiśmy je na stoliku w salonie i wydawało się nam, że nasze dzieci sa z nami. Teraz dla niektórych z nich wystarcza wysyłanie maila oczywiscie. ratują nas rozmowy telefoniczne

Wielkie szczęście, że mamy wnuka Julianka na miejscu. Wrażliwy, pamiętający o dniu dziadka...wręcz entuzjastycznie witający nas dziadków przy spotkaniach. Taki wnuk, ktory jest dla mnie wart co najmniej tyle ile własna córka. Prawda jest taka, ze jak coraz mniej jest przed nami, to obserwujemy jego rozwój, wspomagamy i chcielibyśmy wiedzieć co przed nim ...20 marca tego roku urodziła się wnuczka Emilka, Niestety z powodu koronawirusa widzieliśmy ją tylko kilkakrotnie z odpowiedniej odległości albo przez hangouts na laptopie. Ciągle śpi i rzadko otwiera oczy. Jest ładniutka ...

Przemija się rozmaicie

"Ciekawe to doświadczenie, dożyć starości. Mniej, niż obawiałem się, myślę o tym, co było, z wyjątkiem chwil, kiedy słabnie wola zwrócona ku temu, co powinienem zrobić dziś i jutro. Przeszłość jest ogromną księgą z obrazkami, ale podmiot jej nie ukazuje się wyraźnie, rozchwiany, nieuchwytny, proteuszowo zmienny i przez to zawstydzający. Medytacja pociesza odważaniem strat i nabytków, bo jednak nie tylko się traci: z upływem lat przybywa nam zmysłu architektonicznego i klarowność przęseł, linii jak w krysztale wynagradza za niedostatek ciepłych barw. Zarazem uczymy się rezygnacji, skoro już wiadomo, że dystans pomiędzy światem i jakąkolwiek wypowiedzią nie da się, choć kiedyś mieliśmy taką nadzieję, pokonać. (Miłosz CZesław - Ziemia Ulro)

Albo TO nadchodzi nagle i kwestia zostaje zamknięta, albo TO trwa i trwa angażując nasze myśli, nadzieje i depresje.
Zauważasz jak ubywa przyjaciół, znajomych, sławnych (Andrzej Wajda, Marek Grechuta, Zbigniew Wodecki, Kora, Irena Szewińska) a dzieci które "niedawno" biegały koło twojego domu za piłką już mają własne dzieci...
W domowej ksiązce telefonicznej coraz mniej pozycji. Niedługo nie będzie do kogo dzwonić.
Wspominasz sławnych, ktorych miałeś okazję spotkać na ulicy np.w latach 70/80 Stanisława Lema (wychodzącego ze sklepu spożywczego z zakupami w zwyczajnej siatce z żyłki i wsiadającego do mercedesa), jeszcze niedawno spacerującą Wisławę Szymborską ..
Nasze osiedle jest jak jeden park, w ktorym wiele ławeczek ulubionych przez seniorów. Niedawno zdziwiony, że 82 letni sąsiad zamiast towarzystwa 3-4 kumpli siedzi sam, spytałem co się z nimi dzieje. Po prostu nie ma ich już. Dyskutowali kiedyś w sposób ożywiony o polityce i sporcie głównie.

Myślisz, że czas powoli "zamykać" podwoje, aby następni mieli mniej do sprzątania. Co jakis czas usuwane są z biblioteczki przeczytane książki (szczególnie w języku rosyjskim - np. dzieła Dostojewskiego, biblioteka filozofów...) a z piwnicy znikają rzeczy ewidentnie niepotrzebne (np.stary 15" monitor płaski jeszcze sprawny ale z wyblakłymi kolorami, radia sprzed lat - w ogóle radio jakby odchodziło do lamusa... razem z nami). Zdarza się, że w biblioteczce odkrywasz książki kupione 50-60 lat temu, o których zapomniałeś że są. Ich lektura czasem jest samą przyjemnością. Nawet jak masz zdrowy duch, to hasło "zdrowy duch w zdrowym ciele" zaczyna kuleć jednostronnie. Jakbyś nosił czasem czapke "niewidkę" - niezauważalny w tramwaju obsiadłym kompletnie przez krzepką młodzież - unosisz się od czasu w powietrzu przy nagłych zahamowaniach i dzięki uchwytowi na górnej rurze nie zdołasz ulecieć do nieba. Czasem któraś dziewczyna (prawie nigdy młodzieniec) ustępuje miejsca.

O tym, że się starzejemy świadczy utrata wiedzy, którą kiedys posiadaliśmy. Np. zupełnie straciłem orientację w tym dziale matematyki, który znałem jako tako 60 lat temu. Chodzi o rachunek całkowy i rózniczkowy. Zupełnie wylecialy mi z głowy nawet elementarne pojęcia w tym zakresie. Nie były mi nigdy potrzebne.

Wydaje się, że pierwszymi ważnymi symptomami starzenia się są takie objawy jak niedomaganie nóg oraz zawroty głowy. Ciężkie nogi odbierają ochotę na spacery (a ruch jest b.ważny) a zawroty głowy przypominają że mózg zaczyna nie nadążać za ciałem. Potem dochodzą problemy z oddechem po szybszym przejściu kilkuset metrów - a tak lubiłem szybko chodzić! .

"Nie jest możliwe, aby zniknąć z tego świata zupełnie gdyż każdy z nas jest częścią składową dużego, nadrzędnego tworu myślącego, który istnieje przez to, że stale na nowo siebie stwarza, dlatego dokonuje teraz tak szybkiego, piorunującego wręcz rozwoju, aby coś ustalić, a potem się odrodzić, przy czym, aby się odrodzić, będzie potrzebował on niejako młodszych od siebie, swoje wcześniejsze stadia rozwojowe, niejako wcześniejsze ogniwa, jakie się na niego składają, jako że twór ten jest czasowo-przestrzenny,czyli dokona on re-utylizacji, albo jak kto woli reanimacji nas samych." (A.Brodziak "Jesteś nieśmiertelny")


10 paźdz.2021 Jestem już zaszczepiony p/Covid-19 trzeci raz. Niedługo będę mieć operacje usuwania zaćmy. W sumie nie narzekam na zdrowie chociaż ostatnio bardziej kręci mi się w głowie przy wstawaniu.

Za tydzień kończę 83 lata.Tyle ludzi umiera wcześniej. Czuję jakbym wygrał los na loterii. Może ten los loteryjny w ten sposób wynagradza mi trudny okres dzieciństwa - kiedy w 1946 roku umarła Mama a 5 lat później Tato. Musiałem "stwardnieć" na tyle, aby samemu przebijać się do przodu wbrew trudnościom.

Wiedziałem, że przede wszystkim muszę skończyć studia. W szkołach byłem prymusem a więc była szansa przejścia tego etapu bez trudności. Ale od początku musiałem walczyć z przeciwnościami.

Był rok 1956. Kończyłem technikum handlowe w Jarosławiu. Chciałem iść do Wojakowej Akademii Medycznej w Łodzi, bo zawód lekarza wydawał mi się najbardziej odpowiedni a ponadto miałbym zagwarantowane utrzymanie jako żołnierz. Aby odpowiednio się przygotować co najmniej przez kilka miesięcy przed terminem egzaminów uczyłem się biologii i chemii, głównie z materiałów i podręczników które dał mi starszy o rok kolega Tadeusz już studiujący w Łódzkim WAM.

Wysłałem dokumenty do WAM i dostałem pisemną odpowiedź, że ze względu na nieodpowiednią szkołę średnią nie zostałem dopuszczony do egzaminu wstępnego. No to wobec tego wysłałem "papiery" do Wydziału Inżynieryjno-Ekonomicznego Politechnki Warszawskiej. Miał trochę wspólnego z profilem mojej szkoły średniej, a więc może ... Nie odesłali mi dokumentów ani nie otrzymałem odpowiedzi odmownej.

Więc przygotowywałem się do wyjazdu. Ponieważ nie miałem zbyt wielu rzeczy osobistych, profesor Czarny ( mój ulubiony nauczyciel uczący księgowości - darzący mnie zaufaniem gdyż czasem jako bardzo dobry uczeń nawet go zastępowałem w młodszych klasach jak był nieobecny w szkole) znał moją sytuację materialną oraz plany - zaprosił do domu, otworzył szafę, kazał wybrać kilka ręczników a może i inne rzeczy o których teraz już nie pamiętam.

Rzeczy rzeczami, ale przede wszystkim trzeba było mieć pieniądze na pociąg. Zarabiałem je na tzw. szarawarku czyli pracy dla kogoś tytułem odrabiania jego podatków. W tym przypadku był to Kościół Parafialny. Zatrudniony zostałem przy pracach drogowych, nota bene blisko mojego domu. Pamiętam upał był niesamowity (czerwiec)- dostałem chyba lekkiego udaru słonecznego i w dodatku niesiony przeze mnie ciężki krawężnik osunął się po mojej kości piszczelowej, skrobiąc ja i powodując niesamowity ból. Chyba musiałem krótko po tym zrezygnować, ale pieniędzy jakie dostałem z kościoła wystarczyło na bilet do Warszawy (tam i z powrotem).

W odpowiednim terminie przybyłem na politechnikę, a tam ... zwrócono mi do dokumenty nie dopuszczając do egzaminu też z powodu ukończenia nieodpowiedniej szkoły średniej. Zaskoczenie było ogromne. Chyba w tej politechnice podpowiedział mi ktoś życzliwy abym pojechał do SGPiS (Szkoły Głównej Planowania i Statystyki) bo mam szansę, co uczyniłem. Jakoś tam ubłagałem przyjęcie dokumentów w ostatniej chwili i dopuszczenie do egzaminu wstępnego. Kandydaci na studentów dostawali bezpłatny akademik na okres egzaminów, więc mogłem zostać w Warszawie. Egzaminy zdałem bez problemu i pokonałem pierwszą poważną barierę życiową, która zadecydowała o całej mojej późniejszej drodze. Dostałem dowód, że nigdy nie wolno rezygnować, nawet gdy istnieje tylko cień szansy.

Starość też ma swoje odkrycia. Przy okazji oglądania australijskiego dokumentu o E.Griegu odkryłem jego muzykę: połączenie Szopena,Czajkowskiego i Bethovena w koncercie fortepianowym a-minor.


Więcej o przemijaniu

PREMIA DLA WYTRWAŁYCH CZYTELNIKÓW

[ protokół wywiadu przeprowadzonego ze mną w 2003 roku przez moją córkę Milenę,
wówczas studentkę psychologii stosowanej UJ]

wywiad przeprowadzono METODĄ AUTOBIOGRAFICZNĄ


MĄDRE CYTATY

"Co to jest dobroć? To jest myśl o drugim człowieku. Przeważnie ludzi myślą tylko o sobie, i to jest zaprzeczeniem dobroci. Niektórzy myslą o wszystkich i to też nie jest dobroć. A tylko wyjątkowi myślą o innych, o tym czy tamtym pojedyńczym człowieku, i to jest dobroć" (Tadeusz Breza)

"Mów mądrze, albo milcz mądrze" (J.Herbert)

"Nietolerancja tworzy tylko obłudników, albo buntowników... Karzcie, ale nie karzcie ślepo. Karzcie, lecz z pożytkiem. Jeśli malowano sprawiedliwość z przepaską na oczach, to trzeba, by rozum był jej przewodnikiem." (Wolter)

"Polecił - to zbyt proste słowo. Królowie nie polecają skrytobójstwa. Królowie tylko na nie zezwalają. Tak, żeby mogli sami o tym nie wiedzieć." (J.Kott)

"Dzieła sztuki można zrozumieć, zanalizować, poznać, ale zanim się je zrozumie, trzeba je przeżyć," (H.Lefebvre)


Zamiast epilogu - "Łabędzi śpiew"

Zanim przejdę do epilogu odnoszącego się do czasu obecnego zacznę od zdarzenia sprzed 50 lat. Otóż w 1969 r. w głównym dzienniku TV została wymieniona - pokazana na ekranie - publikacja "Gra o komputery" (Polityka 1969,nr6 autorstwa mojego -ale pod pseudonimem F.Zygaliński- i ikony dziennikarstwa polskiego Macieja Iłowieckiego. Dlaczego pod pseudonimem? Rok 1969 był pełen dyskusji o zahamowaniach w rozwoju polskiej informatyki i zachodzących zmian organizacyjnych (m.i. likwidacja urzędu Pełnomocnika Rządu d/s Elektronicznej Techniki Obliczeniowej - PRETO, ktora nastąpiła po opublikowaniu tego artykułu). Iłowiecki był znany, ale dowiedziałem się,że w PRETO uporczywie poszukiwano tego kto krył się pod pseudonimem Zygaliński..."Polityka" utrzymała to w tajemnicy i dzieki temu ja nie zostałem zwolniony z pracy w ZETO.
[dopisano w lipcu 2019 r.]

Teraz przejść możemy do ostatniego okresu. Jeszcze w latach 70-tych XX wieku zacząłem się fascynować metodami opisu zastosowań komputerów, specyfikacji struktur danych rozszerzonych w stosunku do COBOLu, opisu obiektów oraz metodologią projektowania systemów informatycznych.

Moje ostatnie opracowanie: Język specyfikacyjny OSL - kliknij jeśli chcesz to czytać jest końcowym wynikiem tych zainteresowań. Być może wyprzedza ono aktualne krajowe zapotrzebowanie w tym zakresie i jest ignorowane przez polskich "naukowców" co nie jest dziwne, gdyż chyba nikt się tymi zagadnieniami w Polsce nie para. W języku tym jest kilka nowatorskich propozycji m.i. geometrycznych struktur danych.
Moja sytuacja jest specyficzna z tej racji, że kończyłem studia zagranicą i nie mam tutaj przyjaznego środowiska naukowego. Tak się złozyło, ze mój pierwotny promotor pracy doktorskiej zmarł w trakcie otwartego przewodu, jego następca wkrótce opuscił uczelnię, a dziekan wydziału na ktorym doktoryzowałem się popełnił niedługo potem samobójstwo!. Nie byłem zatrudniony na uczelni (poza zleconymi wykładami) i moje "doskoki" z boku nie były mile widziane.

Wczesną wersję języka OSL opublikowałem w USA w czasopiśmie JARR w 2017 roku, natomiast wersje późniejsze - wysłane do 2 polskich informatycznych anglojęzycznych czasopism uczelnianych (AGH,UJ)- były zbywane bez odpowiedzi albo odrzucane przez recenzentów (ignorantów w tej dziedzinie) domagających się szerokiej analizy porównawczej światowego stanu wiedzy w tej dziedzinie (tak jakbym dla nich miał zdobywać tę wiedzę, ktorej nie posiadali), żądających udowodnienia praktycznej przydatności języka itp.

Pewną satysfakcję mam z tego, że nowa wersja OSL została opublikowana w portalach naukowców (ResearchGate, dspace-clarin) i przeczytało ją sporo osób.

Publikacje w naukowych czasopismach są dla mnie niedostępne ze względu na wysokie opłaty za druk np. w Applied Sciences 2000 Frankow szwajc. (czyli ok.2 tys.dolarów) oraz konieczność zamieszczania bogatej bibliografii (download artykułu kosztuje zwykle kilkadziesiąt dolarów). Tak więc dla emerytów-hobbystów nie ma miejsca.

Ponieważ wydawało mi się, że język otwiera nowe możliwości w zakresie struktur danych (propozycja geometrycznych figur) wysłałem propozycje bezinteresownego dla mnie ( Creative Commons – 3.0 Licence) wykorzystania ich przez firmy IBM,Oracle. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. W sumie jest to dla mnie deprymujące. Ale może kiedyś ...(nawet po latach wielu) ktoś to doceni.
[dopisano w czerwcu 2019 r.]


Ale jednak ...wcześniej to doceniono.

Okazało się, że nawet po 80-tce można zdobyć uznanie. Dzięki moim zainteresowaniom medycznym i technicznym oraz publikacjom zostałem zaproszony do udziału w pracach grupy roboczej Brain & Computer Interface IEEE i uczestnictwa w swiatowych telekonferencjach . Zgłosiłem sporo propozycji (opartych w znacznej mierze na OSL) i opracowalem mała prezentację do ew.pokazania przez przewodniczącego IEEE Working Group P2731. Zaznaczam, że IEEE jest potężna organizacją zrzeszająca ponad 700 tys. fachowców (inzynierów, lekarzy, informatyków ...) i naukowców. Ja nie jestem jej członkiem, a opłata członkowska to zapewne kilkaset dolarów rocznie. Prace nad tematem trwaja już kilkanaście lat (m.i. 2002 konferencja w N.Jorku).

Ku mojemu zaskoczeniu zaproponowano mi, abym prezentację moją miał na koniec konferencji i podsumował cała dyskusje (22 uczestników). Czyli prawie jak najważniejsza osoba!

Oczywiście odmówiłem, bo stress miałbym ogromny - jakżesz byłbym w stanie sledzić dyskusję parogodzinną i jeszcze potem ją komentować na tle moich propozycji. Mój angielski jest dosyć ubogi a przecież nie wiem czy jestem słuchowo przygotowany do odbierania "róznorodnego " angielskiego w wykonaniu np. Hindusów, Arabów i szybkomówiących Anglików. Zaproponowałem, ze mogę być konsultantem wizjonerem całości.

Oto propozycja jaką otrzymałem we wrześniu 2020 r.:
"Dear Zygmunt, I have a proposal : let's do the presentation by yourself, but as the result of the whole discussion, thus illustrating the different viewpoints, if any. So, if you agree, I will ask on the iMeet platform if you want to summarize the discussion on a short presentation and illustrate it on the Web Meeting. What do you think about it?"

Moja odpowiedź:
"Dear.... Thanks for proposal, but it would be very frustrating to me ! I am not sure of my English - I've not spoken English for 30-years. Give me the chance to "acclimatize" in P2731 group i help me to find right position in the future."
sob., 4 lip 2020
Dear Luigi,
I have been "silent" so long time not because a "coronavirus" had attacked me, but due to increased attention
to the "brain-mind" interface. After several months I found that there are so many "blank" or "dark" areas in that field
that I couldn't make further progress. Results of my research are in the paper:
http://ryznar-zygmunt.eu/ipedia/brain-mind-interfaces.pdf
I suggest to add to our vocabulary several items complementary to "neuroscience" term:
neural networks - biological and artificial
brain to mind interface and more ....
It would be good starting point for advanced interface after finishing a basic BCI task.
'''''''''''''''''''''''''''
Dear Zygmunt, I am very happy yo hear from you! And great to have received your contribution!
Stay safe, we need you, and surely much more important people than us needs you!!!
Ciao,
Luigi

Rozmaitości

Zapewne każdemu zdarzają się koszmarne sny - pełne niemocy i zaskoczenia. Zanotowałem to, co pamiętałem po obudzeniu.

sen1
====
jakaś konferencja w hotelu... tłum mężczyzn w ciemnych garniturach - przechodzę z nimi do dużej sali z poczęstunkami - szwedzki stół - jednak nie jestem specjalnie tym zainteresowany - chciałbym pozwiedzać zabytki miasta - wychodżę ale zamiast ulicy polna ścieżka pod górę, na szczycie której widac bajeczne zabudowania - skrzyżowanie soborów prawosławnych i Sagrada Familia.
Idę idę ... aż nagle przede mną rwący strumień brunatnej wody zagradza drogę - probuję wrócić ale nie ma tej mojej ścieżki, którą szedłem tylko szeroka jezdnia - myśle, że może jeżdzą nią autobusy do miasta ale szukaj przystanku jak wiatru w polu- ale zaraz zaraz - do jakiego miasta i do jakiego hotelu, jakiego pokoju ... szukam kluczy hotelowych i zamiast jednego wyjmuję ich cały pęczek - różne hotele i numery - nagle orientuję się, że nie mam torby którą miałem przy wyjściu z hotelu ani marynarki z portfelem ... ani dokąd, ani czym, ani za co ....

sen2
====
Mam wracać "skądś" pociągiem. Jestem na dworcu kolejowym i widzę, że na peronie stoi zapewne mój pociąg.
Jeszcze pusty, bo wcześnie. Zostawiam w swoim wagonie- na bilecie nr wagonu i miejsce - teczkę czy walizkę i szukam konduktora, aby upewnić się czy to właściwy pociąg.
Po wyjaśnieniu sprawy chcę wrócić do swojego wagonu. Pociąg już zapełniony tak, że ledwo mogę przechodzić z wagonu do wagonu. W żadnym nie ma moich rzeczy. Został w nich mój bilet kolejowy z nazwami stacji kolejowych (mam przesiadkę). Mijają przystanki kolejowe ...

sen3
====
Jestem gdzieś na wyjeździe z żoną i mieszkamy w hotelu. To już ostatni dzień i wyruszamy zwiedzić miasto - te okolice gdzie nie byliśmy. Po jakimś czasie orientuję się, że jest "późno" i zapomnieliśmy zgłosić wyjazd w recepcji do godz.x i zapłacić za pokój. Wsiadamy do autobusu, w którym jest ogromny tłok i gwałtowne przemieszczanie pasażerów. Tak ciasno, że nie mogę się ruszyć i tracę z oczu małżonkę. Czuję, że ktoś sięga mi do kieszeni i jakaś miła usmiechnięta dziewczyna podaje za siebie komuś mój portfel. Odjęło mi mowę - nie mogę krzyczeć ani normalnie mówić. W końcu zostaję wypchnięty z autobusu a żona zostaje tam dalej. Stoję i zastanawiam sie jak nazywał się hotel oraz w którą stronę się kierować.Postanawiam iść za grupką ludzi. Idzie mi się dziwnie ciężko a w dodatku mam plecak. Dochodzimy do jakiegoś przejścia, które znajduje się na stromym błotnistym wzniesieniu i trzeba wchodzic na nie po linowych drabinkach. Nijak nie udaje mi się włozyć nogi na pierwszy szczebel....Na szczęście budze się i ... nie doznaję upadku, za to wstaję z ogromnym bólem głowy.

sen4
====
Jakieś duże miasto typu Paryż, Londyn. Skończyła się konferencja, w której brałem udział zawodowo. Może nawet wygłaszałem referat, ale to w tym momencie nieistotne. Zwykle przyjeżdżałem wcześniej, aby najpierw zwiedzić miasto, w szczególności muzea i galerie malarskie. Tym razem nie udało się tego zrobić, więc przed udaniem się na lotnisko wyruszyłem w miasto. Chyba już kiedyś tutaj byłem, bo jakby znajome kontury ulic ... Zdarza sie mijać turystów mówiących po polsku, ale poruszając się w ich kierunku równocześnie oddalam się od nich i nie uzyskuję być może istotnych informacji o atrakcjach turystycznych. Dużo ludzi wokół a ja jakby niewidzialny dla nich czuję ich oddechy i (bezdźwięczne) śmiechy Czuję się zawiedziony a nigdzie nie mogę spotkać kiosku z planem miasta ...[Czyli jestem jeszcze w epoce przedsmartfonowej]. Ciągle wałęsam się po nieatrakcyjnych ulicach, a ponieważ do odlotu pozostały tylko 2 godziny postanawiam wracać do budynku, w którym odbywała się konferencja. Po kilku zabłądzeniach jestem chyba tam gdzie trzeba, ale w miejscu gdzie była recepcja konferencji jest bufet i szykowana jest jakaś duża impreza w rodzaju wesela. Wiem, że nie opłaciłem jeszcze hotelu i nie opróżniłem pokoju z bagażu. Szukam gorączkowo po kieszeniach, czy przypadkiem nie zawieruszył się klucz do pokoju. Coś w rodzaju klucza znalazłem, więc szybko do windy ....W pokoju drzwi otwarte - znajduje się chyba w trakcie sprzątania - nikogo nie ma a z moich rzeczy niczego nie ma ....Klucza nie użyłem ale przy okazji okazał się być zapomnianym rekwizytem z jakiegoś zeszłorocznego pobytu hotelowego w innym miejscu. Budzę się z bólem głowy!


Rosja napada na Ukrainę

W czwartek 24 lutego 2022 o 5 rano Rosjanie odpalili pociski manewrujące w kierunku ukraińskich lotnisk i miast. Do akcji wkroczyło też lotnictwo. Putin w telewizyjnym orędziu ogłosił, że "na prośbę Republik (Donieckiej i Ługańskiej) wysyła wojsko na Ukrainę by chronic ludzi, którzy byli poddawani przez 8 lat [rz-w 2014 roku powstały te samozwańcze republiki] ludobójstwu przez reżym w Kijowie". Zadeklarował, że rosyjskie wojsko ma prowadzić samoobronną operację specjalną mającą na celu "demilitaryzację i denazyfikację" Ukrainy.

Przewaga wojsk rosyjskich pod względem liczebności wojsk i uzbrojenia jest ogromna. Zaatakowane zostały wszystkie większe miasta, ze szczególnym uwzględnieniem prawie 3 milionowego Kijowa i drugiego pod względem wielkości Charkowa. W ich kierunku których lecą rakiety, samoloty i posuwają się kolumny czołgów (kolumna w do Kijowa liczy 64 km). Ukraina ma mało samolotów i słabo wydaje się być wyposażona ukraińska obrona przeciwlotnicza [mimo to do końca marca strąciła ponad 100 samolotów!). Zapewne dlatego Putin liczył, że w ciągu kilku dni opanuje te miasta.

Opanowanie Kijowa jest szczególnie trudne, ze względu na jego rozległość i środowisko geograficzne (liczne rzeki -a mosty usunięte przez Ukraińców, grzęzawiska, słabe zaludnienie pkolic - stąd kłopoty aprowizacyjne,..), bohaterstwo Kijowian których merem jest były mistrz świata wagi ciężkiej Kliczko i bohaterski cały naród prowadzony przez odważnego i mądrego prezydenta Zelenskiego, który pokazuje się publicznie i wykorzystuje każdą szansę aby zdalnie na ekranach zaprotestować przeciwko wojnie i wezwać do sankcji przeciwko Rosji (ONZ, posiedzenie Bundestagu, posiedzenie parlamentu europejskiego, innych parlamentów (angielskiego, hiszpańskiego,...), uroczystość Grammy, itp.).
6 marzec 2022
Nic z planów Putina. Ukraina dzielnie się broni - 11 tys.żołnierzy rosyjskich zginęło (czyli średnio 1000 dziennie)- Putin obiecał odszkodowania ( wysokości kilku milionów rubli - czyli kilku tysięcy $ przy galopującej inflacji rubla) dla rodzin zabitych; inne straty Rosjan: 44 samoloty i 48 helikopterów oraz 285 czołgów.

Atakowane są nie tylko lotniska, lecz też szkoły, szpitale, domy mieszkalne i gmachy urzędowe. Sfilmowano przypadek kiedy czołg rosyjski nagle skręcił i najechał na jadący z przeciwka samochód osobowy. W opanowanym przez Rosjan Chersoniu morderstwa, rabunki i gwałty na kobietach. Rosjanie stosują zabronione ze względów humanitarnych bomby próżniowe i termobaryczne. Na Ukrainie mobilizacja mężczyzn od 18 do 60 lat. Masowo tworzone sa koktaile Mołotowa i przeszkody na drogach.

Milion Ukraińców - głównie kobiety i dzieci - uciekło do Polski, która ich serdecznie przyjmuje. Rząd wprowadza do sejmu "specustawę" na mocy której Ci, którzy przyjmą uchodźców otrzymają wsparcie finansowe (wymieniana jest kwota 40 zl na osobę dziennie), 62 tys. młodych Ukraińców wróciło z zagranicy aby walczyć w obronie ojczyzny. Tworzony jest z ochotników legion międzynarodowy, który ma liczyć 20-30tys. żołnierzy. Rosja oskarżyła Polskę, że to ona tworzy go u siebie i nazwała grupą terrorystów. A sama przecież od lat posiada oddziały najemników zwanych "wagnerowcami". W Kijowie grupa 400 wagnerowców miała zadanie zabójstwa prezydenta Zełeńskiego i chyba została całkowicie zlikwidowania zapobiegając tym samym wykonaniu zadania.

15 marzec 2022
Sztab Generalny ukraińskich sił zbrojnych podał we wtorek 15 marca, że od początku inwazji na Ukrainę straty sił rosyjskich wynoszą już ponad 13,5 tys. żołnierzy. Ponadto wojska rosyjskie straciły w walkach m.in. 81 samolotów, 95 śmigłowców, 404 czołgi, 1279 transporterów opancerzonych, 150 systemów artyleryjskich, 64 wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe, 36 sztuk systemów obrony przeciwlotniczej oraz trzy okręty.
20marzec 2022
Wg źródeł ukraińskich Rosjanie stracili 40% siły bojowej (sprzętu i ludzi - ponad 14 tys. w tym 4 generałów). Dużo młodych rekrutów, których nie poinformowano, że będą walczyć z Ukrainą. Wzięci do niewoli często płaczą. Dodam, że w każdym oddziale jest oficer służby bezpieczeństwa, który też robi "swoje" w przypadku nieposłuszeństwa rekruta. I tak nie zapobiegło to aktom nieposłuszeństwa (np. 300 osobowy oddział odmówił wykonania rozkazów.)
Ale wojsko to ma tez inne oblicze. Nie tylko płaczą, ale zabijają w walce, strzelają do ludzi w kolejkach przed sklepami i do jadących samochodów, gwałcą kobiety, rabują (przy zabitych zółnierzach znajdowane są dolary, funty, biżuteria...). W podsłuchanych rozmowach (prowadzonych przez zrabowane ukrańskie smartfony) żony radzą "bierz co się da!", "Gwałć każdą babę ! - tylko nie mów mi o tym i zabezpieczaj się". Sklepy jubilerskie stają się źródłem bogacenia całych oddziałów, a rabunki sklepów spożywczych źródłem wyżywienia. Istnieje specjalna poczta do przesyłania kradzionych rzeczy do rodzin. W werbunkach wojskowych podkreśla się, że poborowi wzbogacą się na łupach wojennych. Rosja zniża się cywilizacyjnie do poziomu dziczy "średniowiecza"

Atakują cele cywilne (zniszczonych kilka tysięcy bloków mieszkalnych, szpitali, szkół, teatrów - ostatnio zrównali z ziemią teatr w Mariupolu, w którego podziemiach schromiło się ponad tysiąc osób a zginęło ok.300). A oficjalne radio i TV rosyjskie twierdzą, że w wojnie tej maksymalnie oszczędzana jest ludność cywilna i walczą z ludobójstwem Ukraińców na Rosjanach (tymczasem bombardują rosyjską ludność zamieszkałą na terenie Ukrainy zachodniej ! Najgorsze jest to, że Putinowi udało się wyprać mózgi swojemu narodowi - ponad 80% popiera wojnę z Ukrainą (20% przeciwko to inteligencja z dużych miast, którą uważa się za 5 kolumnę do zlikwidowania), a 75% uważa Polskę za wroga którego należałoby zaatakować po zwycięstwie nad Ukrainą. W istocie najeźdźcą jest nie tylko Putin, lecz naród rosyjski.
26marzec 2022
Rosjanie stracili ponad 16 tys. ludzi (ostatnio ginie 500 żołnierzy dziennie), ponad 100 samolotów, 7 generałów (podobno ostatni został zastrzelony przez rosyjskich żołnierzy!) Dzisiaj 1szy raz został zaatakowany Lwów (3 bomby)...Do Polski przybyło ponad 2ml uchodźców, w tym 300 tys. dzieci szkolnych! Na razie Polska daje sobie rady bez zakładania obozów dla uchodźców! co przy takiej liczbie przybyszy jest niezwykłe! (goszczeni w domach, hotelach, schroniskach, itp.)

1kwietnia 2022
Turystyka zaczyna cierpieć. W związku z wojną w Krakowie masowo odwoływane są rezerwacje hotelowe i wycieczki. Miasto wydaje na uchodźców, a na dodatek traci na turystach (to dochód rzędu kilku miliardów zł rocznie od kilku czasem nawet kilkunastu miliów turystów). Uchodźców w Krakowie ulokowało się 150 tys. może zagranica myśli że śpią pokotem na ulicach, albo przebywają w ogrodzonych obozach jak na Zachodzie się zdarza (np.Lampeduza we Włoszech).

Mariupol to chyba najbardziej zniszczone duże (400 tys.ludności) miasto na Ukrainie. Przez tygodnie tysiące ludzi w piwnicach bez prądu i ogrzewania, prawie bez jedzenia i wody...bez możliwiości opuszczenia miasta korytarzami humanitarnymi (jeden z nich - otwarty przez z Rosjan - był skierowany do ...Rosji!). Ponad 5 tys.ludzi pochowanych w workach w masowych grobach, najczęście w rowach. 14 kwietnia stwierdzono, iż zginęło w tym mieście 21 tys. cywili. 95% budynków zostało zniszczonych.

Rosjanie wywożą w głąb Rosji (podobno aż na dalekowschodni Sachalin) ludność z zajmowanych miast - już kilkadziesiąt tysięcy. Stosują więc takie samie metody jak carowie - np. zsyłki powstańców polskich na Syberię.

Z Ukrainy wyemigrowało już ponad 3ml ludzi (w tym do Polski 2,5 ml) a 6 milionów opuściło swoje miejsco zamieszkania.

Charakterystyczną cechą tej wojny jest zakłamanie agresora.
Przed najazdem zapewnienia ze strony ministra spraw zagranicznych Ławrowa oraz prezydenta Putina padają zapewnienia, że Rosja nie zamierza napaść na Ukrainę a wojska gromadzi przy granicy jedynie z powodu manewrów szkoleniowych. Potem nazywa to co nastąpiło nie wojną a operacją specjalną przeciwko ludobójstwu na obywatelach ukraińskich pochodzenia rosyjskiego. Tymczasem ataki bombowe i pociski czołgowe trafiają głównie w budynki mieszkalne, szkoły, szpitale, teatry (w Mariupolu zginęły tysiące osób cywilnych głównie rosyjskiego pochodzenia, bo to jest wschodnia Ukraina)...Giną bo ludność rosyjskojęzyczna nie przywitała "wyzwolicieli" kwiatami lecz solidarnie wszyscy obywatele Ukrainy stawiali opór. Mordowani byli nie ci co walczyli, lecz kobiety, dzieci i chorzy na łózkach szpitalnych. Setki tysięcy ludzi bez wody, żywności i prądu bo miasto Mariupol całkowicie okrążone a korytarze humanitarne ostrzeliwane.
2 kwietnia 2022
Ukraińcy ostatnio przeszli do kontrofensywy wyzwalając wiele miejscowości (np. Buczę, Irpień i Borodziankę) w obwodzie kijowskim. Mają ułatwione zadanie, bo ok. 2/3 rosyjskich żołnierzy skupionych wokół Kijowa opuściło ten obszar.Rosjanie podobno przemieszczają siły i chcą koncentrować uderzenie na wschód i południe Ukrainy. W ten sposób chcą podziału Ukrainy na dwie części i być może pozbawić ją dostępu do morza Czarnego.

W Krakowie zatrzymało się 150 tys. uchodźców. Ponad 5 tys.dzieci i nastolatków zostało już zapisanych do krakowskich szkół. UNHCR (Agencja ONZ d/s uchodźców) ma zamiar utworzyć tutaj swoje przedstawicielstwo, przez które będzie przekazane 300 euro na osobę. Z Krakowa wysłano na Ukrainę prawie 700 ton darów (45-ma tirami,44-oma ciężarówkami). Inne miasta zachowywały się podobnie.
3 kwietnia 202 W Buczy Rosjanie przed każdym budynkiem zastrzelili jednego mężczyznę cywila - wygląda to na zaplanowaną akcję ukarania mieszkańców wzorowaną chyba na metodach hitlerowców. Na ulicy leżą nagie ciała zgwałconych kobiet - nie wolno ich dotykać bo mogą być zaminowane. Spotyka się też grupowe trupy kobiet spalone lub rozjechane przez czołgi. Czyli całkowite zezwięrzęcenie! Miny często w sadzane do bagażników samochodów, przy wejściach do domów a w mieszkaniach nawet do pralek !. Dziewczynki często ostrzyzone na męsko przez mamy - wiadomo dlaczego. Pocątkowo naliczono 300-400 ofiar,a potem -chyba w obecności prokuratora Międzynarodowego Trybunału Kryminalnego - 1200. Miasto było kiedyś pełne zieleni i tutaj wielu Kijowian przeprowadzało się lub wypoczywało.
Rosjanie zaprzeczają i twierdzą. że to prowokacja - sami Ukraińcy są sprawcami tych aktów okrucieństwa, potem je filmują i upowszechniaja.

Jeszcze gorsze okrucieństwa popełniono w Borodziance - jest jedną z najbardziej zniszczonych miejscowości w obwodzie kijowskim, mimo iż nie ma tam obiektów wojskowych – tylko budynki mieszkalne i przedszkole.

Dowództwo ukraińskie podało straty wojsk rosyjskich: 18 tys. żołnierzy, 644 czołgi, 143 samoloty, `34 śmigłowce.
W Berlinie odbyła się 900 osobowa manifestacja zamieszkałych w Niemczech Rosjan przeciwko dyskryminacji związanej z napaścią na Ukrainę i z wyrazem poparcia swojej ojczyzny (flagi rosyjskie, kwiaty pod pomnikiem żółnierzy radzieckich itp.). Podobnie potem było w Stutgarcie i Hannowerze. Widać pranie mózgów nie zna granic.

Rosjanie mają na wyposażeniu krematoria mobilne w których spalają zwłoki - być może swoich żolmnierzy i Ukrainców aby ukryć ślady ich zabójstwa (0k.600 0sób jest poszukiwanych - nie odnaleziono ich wśród martwych.

Wywożą dzieci ukraińskie do Rosji- może do adopcji - aby zmienić ich narodowość.

Unia Europejska ma przyjąc Ukrainę do swojego grona, ale tylko cztery kraje ( Polska, Litwa, Łotwa i Estonia) miały odwagę, by nie finansować ludobójstwa poprzez zakup gazu, ropy i węgla. Tiry z Niemiec i Francji masowo jeżdżą do Rosji - i Unia na to zezwala. Polska podobno nie ma prawa blokować tych transportów.


Zastanawiam się nad mentalnością Rosjan.Niby są otwarci, przyjacielscy i weseli, ale chyba tylko w swoim gronie, chyba że gość-cudzoziemiec jest kumplem pijącym z nimi wódkę. Ale posłuszeństwo mają zapewne w genach, sformowanych przez wieki panowania caratu i dyktatury komunistów. Polacy - którzy "kiedyś-tam" opanowali Moskwę i dzień ich wypędzenia został uznany za czasów Putina za święto narodowe - a potem odnieśli zwycięstwo w 1920 roku, zapewne ich zdaniem nie zasługują na zaufanie. Przez 5 lat pobytu w Moskwie nie zostałem nigdy zaproszony do domu kolegi, a jak zostałem na treningu jazdy szybkiej w klubie uczelnianym znokautowany (3 dni nieprzytomny) przez hasającego po lodowisku hokeistę to ani sprawca ani trener mój nie odwiedzili mnie w szpitalu.

Niedawno czytałem książki Odojewskiego, a w nich opisy okrucieństw jakie popełniali banderowcy i inni "patrioci" ukraińscy na Polakach. Znam osobiste doświadczenie mego ojca, który w 1939 roku podczas wojny jako żołnierz ukrywał się z oddziałem na Ukrainie. Opowiadał, że spali w stodole, a on wyszedł za potrzebą na pole. Jak wrócił, wszyscy mieli poderżnięte gardła. Tak więc przypadkowo się uratował. Na wołyniu masowo gwałcone były polskie kobiety (w domach rodzinnych i specjalnie utworzonych wtedy domach publicznych) i potem już ledwo żywe dobijane. Kompletny brak poszanowania dla lydzkiego życia - małe dzieci podrzucano do góry jako cel strzelniczy.

Obecne pokolenia Polaków nie trzymają w pamięci tej fali ludobójstwa 100 tys. Polaków i zachowują się wręcz szlachetnie ! Przyjmują w domach, wysyłają masowo dary itp. Ukraińcy-uchodźcy na 18 miesięcy dostają dowody osobiste z identyfikatorem pesel, który daje im prawa do zatrudnienia i slużby zdrowia.. Wydaje się, że w Polsce zostają ranni, chorzy (500 chorych dzieci - w tym wiele onkologicznych - jest hospitalizowanych w szpitalach). Lekarze ukraińscy i pielęgniarki mogą pracować w szpitalach ale jeszcze bez pełnych uprawnień. Do Polski przybyło ponad 2 miliony, a w samym Krakowie jest ponad 200 tys. uchodźców. Dostają na starcie 300 pln zapomogi, 500+ na kazde dziecko, bezpłatny transport miejski i PKP. Mają wymianę (do określonej granicy) prawie bezwartościowych hrywien na złotówki. Sporo Ukraińców na ulicach i w sklepach (o dziwo dużo młodzieńców - a przecież mężczyznom do 60 lat nie wolmno było opuszczać Ukrainy). W sumie Polska wyda miliardy pln. W naszym bloku też chyba mieszkają bo stało przed jedną klatką schodową auto z rejestracją ukrainską i dwóch mężczyzn mowiących po ukraińsku wychodziło z niego do klatki.

Dużo młodych, bogatszych, wykształconych, nie potrzebujących pomocy medycznej udaje się do takich atrakcyjnych krajów jak Włochy, Hiszpania i Niemcy, zapewniając im wykwalifikowane kadry zawodowe, nie wymagając wsparcia socjalnego.

Krakowowi kończą się środki, a mimo obiecań nie dostał na razie dofinansowania ani z rządu ani z Unii Europejskiej. Miasto ostatnio zapewniło 800 łóżek w budynkach byłych hipermarketów Plaza i Tesco. Dostają tam nie tylko nocleg, ale i wyżywienie oraz odzież. Ludzie czasem nawet oddają im (na jakiś czas zapewne) swoje całe mieszkania i przeprowadzają się do rodziny; albo udostępniają pokoje w swoich domach. Polakom dającym mieszkanie i wyżywienie rząd daje 40 pln dziennie na osobę. Ogrom pracy wykonują przez 24 godziny woluntariusze już od przejść granicznych - potem na stacjach kolejowych, stadionach itp. ale kiedyś też skończy im się energia i będą musieli skoncentrować się na obowiązkach zawodowych i rodzinnych.
10 kwiecien 2022
ONZ otwiera w Polsce biura pomocy uchodźcom ukraińskim i wypłaca po 700 zl dla pierwszej osoby i 600 na dalsze.
90 tys. Ukraińców uzyskało Pesel w Krakowie. Do 14 kwietnia pesel otrzymało w Polsce 1 ml Ukraińców
Niektórzy wracają na zachodnią Ukrainę bo tam jest spokojnie. Rosjanie atakują teraz wschodnią część. Putin odwołał rozmowy pokojowe. Zaproponuje chyba rozejm po zajęciu wschodnich obszarów. 14 maj 2022
Konkurs Eurowizji. Jury polskie daje Ukrainie maksymalną liczbę 12 punktów, a ukraińskie Polsce - 0 ! A spiewał świetny Kristian Ochman wnuk słynnego tenora Wiesława Ochmana. Nikt w Polsce nie może tego zrozumieć! Internet "huczy" od protestów Polaków - szczególnie w obliczu tak dużej pomocy jakiej udzielamy uchodźcom z Ukrainy. Trzeba przyznać, że SMSowo Ukraińcy głosowali na Polskę i dostała od nich 12 pktów. 16 maj 2022
Rosjanie zaczynają przegrywać wojnę. Ukraińcy odzyskują tereny na północ od Charkowa. Mariupol - Azov Stan nadal się broni. Szumnie zapowiadane na 9 maja uroczyste zwycięstwo nie było tak uroczyste jak zapowiadano. USA i Europa zwiększają pomoc militarną dla Ukrainy. Rosja straciła już 1/3 potencjału wojennego. Skorumpowani generałowie podobno zagarnęli 2 mlrdy $ przeznaczone na modernizację armii. Mnożą się degradacje i zniknięcia w najbliższym gronie Putina. Ten podobno ma parkinsona i raka.



Zakończenie

Czy wszystko musi mieć swój koniec ? Przecież w świecie - który nie ma początku ani końca - zwykle koniec czegoś jednego jest początkiem drugiego! Potraktujmy więc te "esy-floresy" jako "migawkę" bez początku i końca .....lub jako wiatr przelotny...tworzony przez moje przemijanie.

Bronisław Chromy - Kolarze - rzeźba w Parku Decjusza (Kraków) - foto R.Z.
Bronislaw Chromy - kolarze
Życie nie jest łatwe

na początek tej strony