Fiodor Michajłowicz Dostojewski (1821-1881) "BIAŁE NOCE" (Powieśc sentymentalna - ze wspomnień marzyciela) opubl.1848 r. (Tekst pochodzi z wydania Chudożestwiennaja Literatura Moskwa 1957) Tłumaczenie fragmentów na język polski - Zygmunt Ryznar "..czyżby była stworzona do tego aby pobyć chociaż chwilkę w sąsiedztwie serca twego? (Iwan Turgieniew) NOC PIERWSZA Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy młodzi. Niebo było takie gwiaździste, takie pogodne, że spojrzawszy na nie, mimo woli trzeba było zapytać siebie: czy naprawdę pod takim niebem mogą żyć różni zagniewani i niezadowoleni ludzie? To również młodzieńcze pytanie, drogi czytelniku, bardzo młodzieńcze, ale niech je Bóg jak najczęściej zsyła twojej duszy!... Mówiąc o różnych niezadowolonych i zagniewanych, musiałem sobie przypomnieć i o własnym przykładnym sprawowaniu się przez cały ten dzień. Od samego rana zaczęła mi doskwierać jakaś dziwna melancholia. Wydało mi się nagle, że mnie, samotnego, wszyscy opuszczają i że wszyscy odwracają się ode mnie. Naturalnie, każdy ma prawo zapytać: któż to ci wszyscy? Bo przecież już osiem lat mieszkam w Petersburgu i nie umiałem zawrzeć prawie żadnej znajomości. Ale po co mi znajomości? I tak znam cały Petersburg; oto dlaczego wydało mi się, że wszyscy mnie porzucają, gdy cały Petersburg ruszył z miejsca i nagle wyjechał na letnisko. Samotność zaczęła mnie przerażać i całe trzy dni włóczyłem się po mieście w głębokim przygnębieniu, absolutnie nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje. ...... Idę na Newski, idę do parku, przejdę się po nabrzeżu -ale żadnej osoby z tych, których zwykle spotykam w tym miejscu o wiadomej godzinie przez okrągły rok.Oni oczywiście mnie nie znają, zato ja ich znam. Poznaję skrotowo: prawie zapamiętałem ich fizjonomię - i ciesze się jak są weseli, i popadam w chandrę gdy są zasępieni.Prawie zaprzyjaźniłem się z jednym staruszkiem, którego spotykam kazdego bożego dnia,o określonej porze, przy fontannie. Jego wyraz twarzy taki ważny i zamyślony. Ciągle szepce coś pod nosem i macha lewą ręką, a w prawej trzyma długą sękatą laseczkę ze złotą gałką. Nawet mnie zauważył i duchowo mi towarzyszy. Jestem pewny, że gdyby się zdarzyło,że nie spotka mnie o tej porze w tym miejscu fontanny, to będzie rozczarowany. Prawie, że kłaniamy się sobie,gdy jesteśmy w dobrym nastroju. Niedawno, jak nie widzieliśmy się całe dwa dni,to uchwyciliśmy kapelusze, ale w porę opanowalismy się i przeszli obok siebie. Moimi znajomymi są także domy. Jak gdyby każdy z nich zastępuje mi drogę, patrzy na mnie przez wszystkie okna i mówi "dzien dobry, jak zdrowie", a ja "dzięki bogu, zdrowy", a on "a mnie w maju dobudują piętro" albo "jak zdrowie?" - "od jutra będę w remoncie" albo "prawie spaliłem się i tak wystraszyłem !" itp. Wśród nich są ulubieńcy i bliscy przyjaciele. Jeden z nich zamierza leczyć się tego lata u architekta. Specjalnie będę przychodzic każdego dnia, żeby czegoś nie zalepili byle jak, niech go Bóg chroni! Nigdy nie zapomnę historii o ślicznym jasnoróżowym domku.To był taki miły kamienny domek.Tak życzliwie spoglądał na mnie, a z dumą wypinał na niezdarnych sąsiadów, że serce mi rosło, gdy zdarzało mi się przechodzić obok. Nagle, przechodząc ulicą w zeszłym tygodniu, słyszę żałosny krzyk: "Malują mnie na żółto! Złodzieje, barbarzyńcy nie oszczędzili niczego; ani kolumn ani karniszy!" I moj przyjaciel zżółkł jak kanarek. Mało mnie żółć nie zalała i do tej pory nie jestem w stanie spotkać się z biedakiem, ktorego pomalowali na imperialny kolor. I tak, rozumiesz czytelniku, w jaki sposob zaznajomiłem się z całym Petersburgiem. ... Chodziłem dużo i długo, tak że - jak zwykle - zdążyłem całkiem zapomnieć gdzie jestem. Znalazłem się nagle na rogatkach. Od razu poweselałem, przekroczyłem szlaban i poszedłem pomiędzy pola i łąki, nie odczuwając zmęczenia i mając wrażenie jakby jakieś brzemię spadło z mojej duszy. Wszyscy przechodnie patrzyli na mmnie tak dobrotliwie, prawie kłaniajac się. Wszyscy byli zadowoleni z czegoś i jeszcze do tego palili cygary. Ja też byłem rad jak nigdy przedtem. Dokładnie tak jakbym się znalazł w Italii - tak mocno mnie, chorobliwego mieszczanina przyduszonego w miejskich murach, poraziła przyroda. Jest coś takiego wzruszającego w naszej petersburgskiej przyrodzie, że z nastąpieniem wiosny pokazuje całą swoją moc, wszystkie darowane przez niebo siły, rozładowując je poprzez pyłki i płatki, strojąc się kwieciście.. Wszystko to mimowoli przypomina mi tę wątłą chorowitą dziewczynę, na którą się patrzy czasem z pożałowaniem lub ze współczującą sympatią, czasem nie zauważa, a która nagle w niewyjaśniony sposób staje się cudownie piękna. A ty porażony i upojony, mimowolnie pytasz siebie: jaka siła zmusiła te smutne zamyślone oczy do ziania takim ogniem? Co spowodowało taki napływ krwi do tych bladych wychudłych policzków? Co oblało namietnością to delikatne lico? Co spowodowało to falowanie piersi? Co tak nagle przywołało siłę, życie i piękno w tej biednej dziewczynce? Zmusiło ją do olśniewającego uśmiechu i swiergotliwego iskrzącego smiechu? Rozgladasz się dookoła, szukasz kogoś, domyślasz się.. No ale chwija ta mija i być może jutro spotkasz znowu to zamyślone i roztargnione spojrzenie, tak samo jak przedtem bladą twarz, tę samą pokorę i bojaźń w ruchach, a nawet skruchę, nawet ślady jakiegoś smutku i przykrości z powodu tego chwilowego porywu... I żal ci, że tak szybko i bezpowrotnie zwiędło to chwilowe piękno, że tak zwodniczo i naprózno zabłysła przed tobą, żal że nie starczyło czasu aby ją pokochać..... MIMO WSZYSTKO, NOC MOJA BYŁA LEPSZA OD DNIA. OTO JAK TO BYŁO. Wróciłem do miasta bardzo późno, już zegar bił 10 godzinę jak zacząłem podchodzić do mojego domu. Droga wiodła po nabrzeżu kanału, na którym nikogo o tej porze nie napotkasz, co nie dziwi gdyż mieszkałem w najbardziej oddalonej części miasta. Szedłem i podśpiewywałem. Czułem się szczęśliwy i wtedy jak zwykle bormotałem coś do siebie, jak każdy szczęśliwiec bez przyjaciół i znajomych, z którymi można podzielić się swoją radością. Nagle spotkała mnie najbardziej nieoczekiwana przygoda. Na uboczu, opierając się o balustradę, stała kobieta uparcie wpatrująca się w mętną wodę kanału. Na głowie nosiła przemiły żółty kapelusz i miała na sobie kokietliwy czarny płaszczyk. 'To dziewczyna, na pewno brunetka' pomyślałem. Chyba nawet nie słyszała moich kroków - nie poruszyła się gdy przechodziłem z silnie bijącym sercem obok tłumiąc oddech. "Dziwne" - pomyślałem, zapewne zamyśliła się. Nagle zatrzymałem się jak wryty. Usłyszałem głuche szlochanie. Tak! Nie myliłem się: dziewczyna płakała i jeszcze przez dłuższą chwilę pochlipywała. Boże mój!. Serce mi się ścisnęło, mimo iż nie jestem nieśmiały w stosunku do kobiet. Przecież to taki moment! Obróciłem się w jej stronę i szybko powiedziałem: "Waćpani!" - tak jakbym nie wiedział, że ten zwrot tysiące razy był używany w rosyjskich popularnych powieściach. To mnie zastanowiło i dopóki szukałem odpowiedniego słowa, dziewczyna ocknęła się, rozglądnęła,ogarnęła uskoczyła po nabrzeżu. Zaraz poszedłem jej śladami, ale ona domyślając się, porzuciła nabrzeżną dróżkę, przeszła przez ulicę na trotuar. Nie śmiałem już przechodzić za nią. Serce mi trzepotało jak u pojmanego ptaszka. Na pomoc przyszedł mi przypadek. Niedaleko nieznajomej po tej stronie trotuaru nagle pojawił się nieznajomy we fraku. Miał już swoje lata i jego chód był niepewny. Szedł chwiejąc się i opierając ostrożnie o ścianę. Dziewczyna szła wyprostowana jak strzała, szybko i nieśmiało jak wszystkie dziewczyny, ktore nie życzą sobie aby ktoś odprowadzał je w nocy do domu. Oczywiście chwiejący się jegomość nie miał szans na dogonienie jej, gdyby sytuacja nie zmusiła go do nadzwyczajnego wysiłku. Nagle podrywa się i z całych sił pędzi, doganiając nieznajomą. Ona szła ulotnie jak wiatr, on doganiał, dogonił, dziewczyna krzyknęła - i jak wdzięczny jestem losowi za doskonałą sękatą laskę, którą trzymałem w mojej prawej ręce. Migiem znalazłem się na właściwej stronie trotuaru, nieznajomy migiem zrozumiał w czym rzecz. Zrobił niezmąconą minę, zamilkł, zwolnił i jak tylko oddaliliśmy się od niego, protestując rzucał w moją stronę mocne słowa. Proszę podac mi rękę - powiedziałem do nieznajomej - nie ośmieli się on więcej zbliżać do Pani. Milcząc, podała mi rękę, drżącą od zdenerwowania i przestrachu. O nieznajomy ! Jak ja błogosławiłem ciebie w tym momencie! Spojrzałem na nią ulotnie: była przemiłą brunetką - tak jak przypuszczałem. Na czarnych źrenicach jeszcze błyszczały łezki od niedawnej trwogi lub być może uprzedniego zmartwienia. Lecz na wargach pojawił się uśmiech. Też spojrzała na mnie ukradkiem, lekko zaczerwieniła się i spuściła oczy. .... Istnieją (...) dość dziwne zakątki. Wydaje się, jakby w te miejsca nie zaglądało słońce, które świeci wszystkim (...), lecz jakieś inne, nowe, jakby umyślnie zamówione dla tych zakątków i przyświeca wszystkiemu innym, specjalnym światłem. W tych zakątkach (...) żyje się życiem jak gdyby zupełnie innym, niepodobnym do tego, które wre wkoło nas, życiem możliwym w jakimś królestwie za siódmą górą i za siódmą rzeką, a nie u nas, w tych okropnie poważnych czasach. Otóż takie właśnie życie jest mieszaniną czysto fantastycznego, płomiennie idealnego z czymś (...) szaro prozaicznym i zwyczajnym, że nie powiem już: nieprawdopodobnie nędznym. ... W tych zakątkach zamieszkują dziwaczni ludzie -marzyciele. Marzyciel, jeśli chodzi o ścisłe określenie, nie jest człowiekiem, lecz jakąś istotą pośredniejszego rodzaju. Mieszka najczęściej gdzieś w niedostępnym zakątku, jak gdyby się w nim krył nawet przed światłem dziennym, i jak się już raz do swojego zakątka dostanie, to tak do niego przyrośnie jak ślimak, a przynajmniej bardzo jest pod tym względem podobny do owego interesującego stworzenia, które jest równocześnie i zwierzęciem, i domem, a zwie się żółwiem. ... ZAPYTUJESZ SIEBIE: GDZIE SĄ TE MARZENIA MOJE? Kiwasz głową i mówisz: jak szybko lecą lata. I znowu zapytujesz siebie: co zrobiłeś ze swoimi latami? Gdzie schowałeś swoje najlepsze czasy? Żyłeś czy nie ? Popatrz, mówisz do siebie, patrz jak na świecie robi się chłodno. Przejdą jeszcze lata, a za nimi samotność, nadejdzie starość o kiju, a potem smutek i zmęczenie. Zbledną żółte liście z drzew. ... Mój Boże! Jedna chwila rozkoszy! Czyż to nie wystarczające choćby i na całe życie człowiecze?...