![]() |
Zmień nazwę, zapiszMarcin OrlińskiKto dzisiaj pisze wiersze? Wieszcze, przywódcy duchowi, pokrzepiciele serc? A może moraliści, którzy pouczają nas o historii i polityce? Ależ skąd! Po roku 1989 poezja wyszła na rynek, zagościła na bazarach, ulicach, w autobusach, metrze. Zbratała się z językiem potocznym i kulturą masową, a poeci otworzyli się na zupełnie nowe kanały dystrybucji: slam, hip-hop, tekst reklamowy, performance, forum internetowe czy vlepkę. I choć bardzo często zmianom tym towarzyszy szeroko zakrojony PR, to istotną rolę w kształtowaniu wizerunku współczesnego poety wciąż odgrywa element całkiem tradycyjny. Tą szarą eminencją współczesnej poezji jest pseudonim literacki. Dlaczego temat pseudonimu wydaje mi się tak interesujący? Polska literatura ma bardzo bogatą tradycję pseudonimu literackiego. Pseudonim często wypierał ze świadomości czytelniczej prawdziwe nazwisko – tak było choćby w przypadku Jana Brzechwy, Romana Bratnego, Igora Newerlego, Bolesława Prusa czy Władysława Kopalińskiego. Z kolei inni, jak np. Julian Tuwim czy Konstanty Ildefons Gałczyński, choć podpisywali się dziesiątkami pseudonimów, przeszli do historii pod prawdziwymi nazwiskami. I prawie nikt już dziś nie pamięta, że Tuwim występował często jako Schyzio Frenik, Ikacy Ikacewicz i dr Baltazar Dziwacki, a autor Teatrzyku Zielona Gęś miał w zwyczaju podpisywać się Le roi Hérode, Il de Fons czy Kostia z Zamostia. Niektórzy pisarze występują pod wieloma pseudonimami, inni pod jednym. Czasami wybierają alternatywne nazwisko, podobne do prawdziwego, innym razem decydują się na nazwę niebędącą nazwiskiem, a nawet na znak graficzny, literę lub zestaw liter. Jedne pseudonimy mają znaczenie literackie, inne – to nazwy zupełnie abstrakcyjne. Pseudonimów używają zarówno mężczyźni, jak i kobiety, zarówno osoby świeckie, jak i duchowni. Czasami pseudonim pozwala rozdzielić piszącemu życie od pracy twórczej, a czasem – podkreślić, że zajmuje się kilkoma dziedzinami literackimi jednocześnie. Zdarza się też, że dyktowany jest względami osobistymi lub towarzyskimi. Tak było w przypadku twórców, których prawdziwe nazwiska nie brzmiały efektownie lub po prostu były zbyt pospolite. Historię pseudonimu literackiego we współczesnej poezji polskiej należy chyba zacząć od roku 1991, kiedy na rynku pojawił się słynny tom wierszy przyszli barbarzyńcy. Na stronie tytułowej zamiast nazwiska widniał pseudonim – b.g. wstajmfśke. Był to pseudonim o tyle niezwykły, że nie stał za nim jeden autor, a grupa młodych poetów związanych z czasopismem literackim "bruLion". Każdy z nich użyczył do pseudonimu pierwszej litery nazwiska (np. b – Marcin Baran, g – Manuela Gretkowska, ś – to Marcin Świetlicki, k – Krzysztof Koehler, s – Marcin Sendecki, e – Jakub Ekier itd.). Ten żartobliwy gest dobrze zdaje sprawę z atmosfery luzu i zgrywy, jaka panowała w latach dziewięćdziesiątych w polskiej poezji. Trudny do wymówienia i nie posiadający głębszego sensu pseudonim można bowiem odczytać jako kpinę z podniosłości i patosu, które często charakteryzowały poezję tradycyjną. Żeby nie poprzestać jedynie na krytycznoliterackich spekulacjach, postanowiłem zapytać kilku autorów o powody, dla których zdecydowali się na pseudonim. Choć Dariusz Foks nie używa pseudonimu, interesujące może się wydać, dlaczego postanowił zaistnieć w świadomości czytelniczej jako Darek Foks. Z właściwym sobie poczuciem humoru poeta wyjaśnił mi: „z tym Darkiem to jest tak, że mój brat ma na imię Jacek i ja mu zawsze zazdrościłem imienia. Do tego w mojej klasie w podstawówce było pięciu Dariuszów, więc po latach trzeba było z tym coś zrobić”. Zdrobnienie imienia można też rozumieć jako świadomą rezygnację z tradycyjnych obowiązków i powinności poety. Bo, jak zauważył kiedyś Karol Maliszewski, „autor chce pozostać Darkiem, a nie oficjalnym Dariuszem” . Podobnie postąpił zresztą poeta najmłodszego pokolenia Jaś Kapela. W obu przypadkach zdrobnienie odczytuję jako sprzeciw wobec powagi, wobec form wzniosłych i patetycznych. Darek czy Jaś to przecież materiał na dobrego znajomego, sąsiada, kolegę z podwórka lub z uczelni. Ale myliłby się, kto by twierdził, że pseudonim jest właściwy tylko określonej opcji lirycznej. Bo na przykład Jacek Dehnel, przedstawiciel neoklasycyzmu, często podpisuje się jako Jacek von Dehnel, co czyni zapewne po to, aby podkreślić swoje literackie zainteresowania. Intrygujący może się wydawać pseudonim Miłosza Biedrzyckiego, który niemal wszystkie swoje tomiki podpisuje MLB. Autor Sofostrofy wyznał mi, że istnieją co najmniej trzy powody, dla których zdecydował się podpisywać w ten sposób. Po pierwsze, nie chciał, by jego imię mylono z nazwiskiem znanego i wielkiego poety: „Czułem się trochę niewygodnie, myśląc o tzw. kolizji oznaczeń – coś jak piwo Żywiec i woda Żywiec albo baton Mars i papierosy Mars”. Po drugie, „pieczątka bez diakrytyków” miała być próbą obejścia wydawniczych niedogodności związanych z imieniem Miloš. Po trzecie zaś, Biedrzycki traktuje swoje wiersze „nie jako emanację osobowości, a jako produkt. Produkty opatrywane są znakami towarowymi. Znak towarowy może nawiązywać do imienia i nazwiska (np. Enzo Ferrari), może też mieć inną postać (np. BMW). MLB to takie moje BMW. Oczywiście staram się przy tym jak mogę, żeby te wiersze śmigały niczym Ferrari”. Podobną postawę zdaje się prezentować Marek K. E. Baczewski: „Bóg jeden mi świadkiem, że kiedyś pseudonim wydawał mi się swego rodzaju niezbędnym listkiem figowym, wówczas to jeszcze mogłem usprawiedliwić motywację każdego z członów pseudonimów z nieomylnością białogwardyjskiego snajpera, teraz jest to niemożliwością: między moją pamięć a mnie z dziką rozkoszą wdarł się Kosmos. W każdym razie powtórzę to nawet na łożu śmierci: pseudonim w literaturze jest kwestią najwyższej, bezwarunkowej szczerości. Oszukują niewątpliwie tylko ci, którzy podpisują teksty własnym imieniem i nazwiskiem, albo, co najgorsza, i tym, i tym”. Z kolei pseudonim Wojciech Bonowicz, który występował w pierwszych publikacjach poety, po pewnym czasie autor przyjął jako własne nazwisko. Ale wielu znanych dzisiaj autorów zrezygnowało z pseudonimów, którymi posługiwali się u progu kariery. Tak było w przypadku Marcina Świetlickiego, który na łamach Lampy (7-8/2007) wyznał, że jego debiut miał miejsce w 1977 roku w czasopiśmie „na przełaj” – nie wiadomo jednak, jakiego pseudonimu poeta użył. Również Olga Tokarczuk (o czym dowiedziałem się od Pawła Dunina-Wąsowicza) debiutowała (w tym samym skądinąd czasopiśmie) pod pseudonimem Natasza Borodin. Ciekawy może się wydać przypadek Jerzego Sosnowskiego, którego dawny pseudonim Andrzej Woźniak stał się ostatecznie nazwiskiem jednego z bohaterów w jego prozie. Dzisiaj pseudonimu używa się nie tylko w formie drukowanej. Z dosyć interesującą formą marketingu literackiego mamy też bowiem do czynienia w przypadku poetów, którzy rezygnują z nazwiska na rzecz nicku lub nazwy użytkownika. Młodzi autorzy często publikują swoje teksty na blogach, stronach domowych lub na forach nie podpisując ich prawdziwym nazwiskiem lub używając jednocześnie nazwiska i pseudonimu. Na przykład Michał Kobyliński, poeta i slamer, znany też jako redaktor serwisu z fotonewsami poetyckimi gilling.info, używa pseudonimu Gil Gilling („wcześniej – jak czytamy w portalu literackie.pl – przez 7 lat w usenetowej grupie pl.hum.poezja jako Asasello”). Kobyliński zdradził mi, że wybrał sobie pseudonim „Gilling” na chybił trafił w słowniku mitów i legend, a przedrostek „Gil” dodał, żeby „brzmiało wygładzająco”. Sieć może stanowić umowną przestrzeń lirycznego zawieszenia tożsamości autora, a także rozszerzać pole kreacji artystycznej, stwarzając okazję do żartu i zabawy. Zbigniew Zam (Zbigniew Milewski), Robot Rybnicki (Robert Rybicki) czy krys mys (Krystyna Myszkiewicz) – to tylko kilka przykładów poetów, którzy publikują w serwisie nieszuflada.pl, a jednocześnie wydają książki poetyckie pod prawdziwymi nazwiskami. Jeszcze większe pole do popisu, choć tutaj nie można już mówić o nowości, stwarzają godła w konkursach poetyckich. Gdyby ktoś się pokusił o stworzenie słownika lub encyklopedii godeł poetyckich z ostatnich, powiedzmy, dwudziestu lat, powstałby zapewne pokaźny tom, którego lektura nie tylko zdradziłaby niebywałą pomysłowość autorów, ale także obnażyła panujące wśród poetów nastroje społeczne, ich poglądy polityczne czy literackie i pozaliterackie inspiracje. Sporo interesujących godeł udało mi się znaleźć w serwisie poezja-polska.pl – ze względów redakcyjnych wymienię tylko kilka: „panienka z okienka”, „Bukiet na Dzień Ojca”, „Staś Zimorodek”, „Marcowy Zając”, „Daktyle Wawiłowej”, „Homek Toft”, „Check me if you can”, „strzykwa”, „Kapitan Memo”, „uszkodzona drukarka”, „Futrzak do miziania”, „Zaratustra” czy „wiejski listonosz”. Co się więc kryje za pseudonimem? Dobrosława Świerczyńska twierdzi, że istnieje co najmniej kilka powodów, dla których pisarze decydują się na pseudonim . Wymienia przede wszystkim: skromność, nieprzywiązywanie wagi do swojej twórczości, nieśmiałość debiutanta lub niepewność uznanego autora, a także rozmaite względy artystyczne, praktyczne, polityczne, moralne, społeczne i religijne. Wskazuje też, że najwięcej pseudonimów powstawało w czasach niepewnych politycznie (np. zabory, II wojna światowa, okres PRL). Bardzo często „autorzy dobierają pseudonim najbardziej, według nich, odpowiedni do danego tekstu czy rodzaju tekstów. XVII-wieczny Radopatrzek Gładkotwarski pisał o urodzie niewieściej, Bonifacy Bibaczenko o pijaństwie, Niemickiewicz napisał Trzech niebudrysów, Kazimierz Promyk starał się szerzyć oświatę, Fra Giacomo Rymgoboli rozpamiętywał rozterki poety”. Wyraźnie widać, że inwencji twórczej zawsze towarzyszy namysł nad literacką materią, autorefleksja, a także poczucie humoru. Kamufla pozwala poecie grać konwencją. Pozwala również w odpowiednim momencie wycofać się, opuścić szaniec, zmienić maskę. Historia pseudonimu to właściwie druga historia literatury. Ale może zjawisko pseudonimu literackiego należy rozpatrywać w jeszcze szerszym kontekście? Może wiąże się z takimi zagadnieniami filozoficznymi, jak problem podmiotu i tożsamości? Jednym z największych poetów polskich, którzy zrezygnowali z prawdziwego nazwiska na rzecz pseudonimu, był Bolesław Leśmian. Autor Łąki, znany z powoływania do życia bytów nieprawdziwych, a nawet niemożliwych, bardzo dużą wagę przywiązywał do kwestii nazwy. Jego świat zamieszkują istoty pozbawione tradycyjnie rozumianej tożsamości. Również sam twórca okazuje się tworzywem, stworzeniem potwornym, bytem nie pasującym i nie przystającym do klasycznych wzorców metafizycznych. I może właśnie dzięki temu staje się wolny w przestrzeni słowa, może dzięki temu staje się poetą: Jam – nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu |