
Parada drezyn
informacja prasowa
Z radością informuję, że nakładem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddz. w Łodzi w serii "Biblioteka Arterii" ukazał się właśnie mój drugi tom wierszy Parada drezyn. Tom będzie sprzedawany razem z najnowszym numerem czasopisma „Arterie” w księgarniach na terenie kraju. W książce znalazły się utwory z lat 2006-2009.
Marcin Orliński, Parada drezyn
SPP Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2010
ISBN 978-83-62733-02-6
Liczba stron: 64
Redaktor serii: Przemysław Owczarek
Redaktor tomu: Roman Honet
Korekta: Rafał Gawin
Projekt okładki: Agnieszka Kowalska-Owczarek
Skład i projekt typograficzny: Michał Murowaniecki
Na okładce wykorzystano fotografię Macieja Hermana.
Strona tytułowa według pomysłu Marcina Orlińskiego.
Recenzje:
Remigiusz Grzela, Las można nadgryźć (remigiusz-grzela.pl)
Rafał T. Czachorowski, Poste restante ("PAPERmint" nr 3/2011)
Piotr Wiktor Lorkowski, Recenzja "Parady drezyn" (piotrwiktor.blox.pl)
Marcin Włodarski, "Parada drezyn" (czytaniewpiwnicy.blogspot.com)

"Zazdroszczę Marcinowi Orlińskiemu tytułu Parada drezyn, bo mało jest tak dobrych definicji zbioru wierszy. Te dwa słowa w sposób funkcjonalny i nowoczesny ustawiają poezję wobec świata, poetę wobec poezji i czytelnika wobec tekstu. Przy okazji sprawiają, że ów czytelnik bardzo chętnie udaje się z autorem na spacer 'tam, gdzie kiedyś mieszkali partyzanci z plastikowymi karabinami', a 'teraz po pijanemu łamie się gałęzie'. Świetnie dobrane rekwizyty, starannie wyselekcjonowane obrazy z przeszłości i z głową dozowane emocje – to główne atrakcje tej niebanalnej przechadzki."
Darek Foks
Wybrane wiersze:
Z księgi odwróceń
Chyli się ku jesieni noc. Ku ptakom –
klucze. I kluczy pęk, który wiruje w pustce. Wiatr
rozrywa paciorki w dłoniach przedwcześnie
zmarłych kobiet. Ile ich było w ciągu jednego życia?
Ile będzie matek i sióstr porzuconych w pół drogi
albo wydanych na pastwę żelaznych konstrukcji, które miały
robić za podwodne śruby, a pokryła je rdza? Pomiędzy
dwoma światami orczyk jakby z przyzwyczajenia
chodzi jeszcze w górę i w dół. Ale tylko udajemy,
że liny wciąż są napięte: tu niebo,
tu ziemia. Niech będzie. Bo tak naprawdę
widać już tylko niebiesko-brązową flagę
wbitą nieudolnie w grząską próżnię. I zatykamy uszy
na tę prawdę, że kto samotnie
wchodzi w dorosłość, ten będzie całował
powietrze, wypalał śluz,
łykał meteory.
Pierwsza śmierć
Ojciec siwieje z dnia na dzień, a matka idzie
w zaparte – podniesiemy się. Ściany domu
przechylają się na stronę, po której mieszkają
ryby. Ostre i bezwonne trawy co wieczór uderzają
o cienkie szkło, jakby sierpień odkleił się
od brzegów miasta. Inaczej zaczynają kursować
pociągi podmiejskie, inaczej kształtują się kursy
walut. Lata dziewięćdziesiąte zdążą jeszcze
zagłuszyć odgłos przesuwanych płyt, naga źrenica
zdąży zamieszkać w rudych sukniach lipcowych
sosen. Tymczasem trwa pościg za karawanami
rozpylonymi w powietrzu, ślepe pustynie poszukują
swojego piasku. A piasek
przesypują umarli – robią tak,
żeby w każdej chwili była inna ilość,
żeby nigdy nie było tak samo.
Niebieski adapter
Jam jest igła twoja, mówi,
jam cię przeszyła i zwiodła. Widzę ją
wyraźnie: smukła, niepokalana, zrodzona
z lakieru i trzasku. Prawie śmieszna. Kiedy się kłania,
czuję ból w gardle. Kiedy tańczy, znów należę
do ziemi: budzą mnie boże jutrznie, wychodzę w pole
i w pocie czoła staję się swoim ciałem. Światło
przemienia się symetrycznie, kroczy po płycie
jak nić: dzieci sięgają po rozgrzane piersiówki,
a potem, mrużąc oczy, ocierają się
o siebie. Świadomość jest jeszcze
poza zasięgiem – stroi się w czerwone mrówki,
które na ścianach letniskowych ogrodzeń
rozrysowują mapy przyszłych pożóg.
Jam jest igła twoja, mówię,
jaki ścieg wybierasz:
pętelka czy krzyżyk?