Czarnobylskie mity

        Wokół katastrofy w Czarnobylu narosła niewyobrażalna ilość mitów. Wiele z nich wynika z prób ukrycia, bądź zmniejszenia znaczenia skutków katastrofy przez władze ZSRR. Wiele wynika z wyolbrzymiania skutków przez władze niepodległej Ukrainy i Białorusi, mającemu na celu zdobycie jak największej pomocy od państw zachodnich. Trzy grosze dorzucają zawsze żądne sensacji media, zagorzali przeciwnicy energii atomowej, jej zagorzali zwolennicy, ludzie bezpośrednio poszkodowani, którzy zostali bez należnych im wynagrodzeń i rent, a którzy stracili dorobek życia. W efekcie powstała wyjątkowa mieszanka sprzecznych opini, kłamstw i niedomówień, pozwalających na dowolną wręcz interpretację. Prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku, ale dotarcie do niej jest w zasadzie niemożliwe. Znane są pewne fakty których ukryć się nie da - przebieg katastrofy, akcji ratunkowej, akcji wysiedleń i likwidacji. Nie sposób natomiast ocenić jaki wpływ katastrofa mieć będzie na przyszłe pokolenia. To się okaże za x lat...

        Z pewnością można jednak naprostować kilka mitów, które często tkwią w świadomości społecznej:

        1. W Czarnobylu doszło do wybuchu jądrowego

        Abstrahując od tego że nawet niewielki wybuch jądrowy zmieniłby całą elektrownię wraz z okolicą w obłok pary, to doprowadzenie do niego jest całkowicie niemożliwe w reaktorze jądrowym, gdzie wzbogacenie paliwa w U-235 wynosiło 1,8 %. W najprostszej konstrukcyjnie uranowej bombie jądrowej typu działo (takiej jak zrzucony na Hiroszimę "Little Boy") wzbogacenie w U-235 przekraczało 80 %. A należy pamiętać, że bomba była wyposażona w pokaźny reflektor neutronów, w inicjatory berylowo-polonowe, a i tak tego U-235 potrzeba było aż 64 kg. Bomba hiroszimska miała ponadto bardzo niską sprawność, rzędu 2%, co oznacza że w momencie eksplozji 98 % U-235 zostało rozrzucone, zanim w ogóle zaszła w nim reakcja łańcuchowa. Z tego powodu nigdy później nie budowano równie prymitywnych konstrukcji. O wiele bardziej skomplikowana bomba plutonowa typu "Fat Man" - taka jaką zrzucono na Nagasaki - miała niezwykle precyzyjny, wielopunktowy mechanizm detonacyjny, umożliwiający bardzo dokładną i zsynchronizowaną w czasie implozję sferyczną i zgniecenie plutonowego rdzenia o masie podkrytycznej w masę nadkrytyczną. Ponadto wymagała berylowo-polonowego inicjatora generującego neutrony. Ponadto potrzebny był pokaźny i precyzyjnie wykonany reflektor neutronów... Ponadto... Taki układ nie ma fizycznie możliwosci powstania w żadnych warunkach w reaktorze jądrowym. Nie mówiąc już o tym, że wzbogacenie ani U-235 ani Pu-239 w reaktorze nie zbliżało się choćby odrobinę do tego co jest potrzebne w najprostszej broni jądrowej. Dla paliwa reaktorowego takiego jak w Czarnobylu (i przeważającej ilości cywilnych reaktorów) masa krytyczna wynosi... nieskończoność. W Czarnobylu doszło do dwóch wybuchów - pary, który odsłonił rdzeń i uszkodził go, oraz wodoru, który zniszczył budynek hali reaktora i spowodował dalsze uszkodzenie rdzenia. A największe skażenie powstało w wyniku trwającego kilka dni pożaru grafitowych bloków moderatora.

        2. W wyniku przetopienia się rdzenia reaktora do zbiornika rozbryzgowego groziła eksplozja o sile 3-5 Mt

        Tym straszył uważany przez wielu za bardzo dobry dokument "Bitwa o Czarnobyl". Według niego gdyby do zbiornika przeniknęło ok. 1400 kg stopionego rdzenia doszło by do tak potężnej eksplozji. Jest to wierutna bzdura. Najsilniejsza przetestowana czysto rozszczepialna, uranowa (czyli zbudowana z materiału który w bardzo dużym rozrzedzeniu występuje w reaktorach) bomba jądrowa "Ivy King" osiągnęła siłę 500 kt. Miała bardzo skomplikowaną konstrukcję i marnowało się w niej mnóstwo cennego materiału rozszczepialnego. Cennego, czyli takiego o wzbogaceniu 90 %, a nie 1,8 %... Można zresztą policzyć - 1400 kg paliwa miało wzbogacenie 1,8 %, więc zawierało 25,2 kg U-235. W bombie testowanej w ramach próby "Ivy King" użyto 60 kg materiału o wzbogaceniu ponad 90%, więc zawierającego ponad 54 kg U-235. A z filmu wynika, że 25 kg roztopionego, zmieszanego z borem, dolomitem i bóg wie jeszcze czym U-235 miałoby wyzwolić 10 razy potężniejszą moc niż dwukrotnie większa ilość U-235 pozbawionego zanieczyszczeń, uformowanego w optymalny kształt, umieszczonego w specjalnie zaprojektowanej głowicy, mającej zapewnić maksymalnie silny wybuch... takich "kwiatków" jest znacznie więcej. 3-5 Mt to bomba bardzo duża nawet jak na bombę termojądrową. Wymaga silnego jądrowego "zapalnika" i dużej ilości PALIWA FUZYJNEGO (ciekłego deuteru albo najczęściej stosowanego stałego deuterku litu). W reaktorze czarnobylskim paliwo fuzyjne W OGÓLE NIE WYSTĘPOWAŁO!!! Ponadto, co najważniejsze, konstrukcja broni termojądrowej jest o wiele bardziej skomplikowana niż "klasycznej" broni jądrowej, wymaga specjalnych reflektorów i osłon, specyficznego ułożenia elementów, trytowego "wmacniacza"... nie wystarczy po prostu zdetonowac bomby jądrowej obok kontenera z paliwem fuzyjnym, ale należy jej energię umiejętnie i precyzyjnie pokierować aby skompresować deuter i lit na tyle, by zapoczątkować syntezę helu. Program jej budowy pochłonął o wiele więcej pieniędzy niż "Projekt Manhattan", specjalnie w tym celu powstały pierwsze komputery, bo obliczenia były tak skomplikowane. Jedynie kilka krajów osiągnęło na tyle zaawansowany poziom techniczny, by być w stanie skonstruować tego typu broń. Doprowadzenie do fuzji jądrowej w reaktorze, stopionym czy nie, jest całkowicie niewykonalne, przeczy prawom fizyki. A tu nagle mówią nam, że wystarczy wrzucić bryłę stopionego paliwa reaktorowego do wody i BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUM!!!! a na ekranie widzimy złowrogi nuklearny grzyb. A dlaczego paliwo nie wybuchło zanim nie wpadło do wody? Wcześniej nie zawierało masy krytycznej a po wpadnięciu do wody nagle się ona pojawiła? I jeszcze drobiazg - 5 Mt eksplozja groziła podobno wyludnieniem połowy Europy... A tymczasem na Nowej Ziemi i w Kazachstanie zdetonowano setki bomb jądrowych i termojądrowych, w tym prawie 60-megatonowego potwora i jakoś nie wyludniło to połowy Europy, ani nawet miast położonych w północnych rejonach ZSRR. Według słów radzieckiego naukowca przedstawionego w filmie, taka eksplozja spowodowałaby, że oddalony o 320 km Mińsk zostałby "zmieciony z powierzchni ziemi". Mimo że taki wybuch był niemożliwy, postanowiłem zasymulować taką sytuację, korzystając z serwisu nukemap. Efekt? Naziemna eksplozja 5-megatonowej bomby wodorowej w miejscu elektrowni powoduje, że fala nadciśnienia rzędu 5 psi (funtów na cal kwadratowy) pojawi się w promieniu niecałych 9 km. Zniknie Prypeć, a miasto Czarnobyl zostanie poważnie uszkodzone. O wiele dalej sięgnie zasięg promieniowania cieplnego, zdolnego wywołać oparzenia 3 stopnia i w związku z tym poważne pożary - bo aż w promieniu 21 km. Do Mińska pozostaje nadal 300 km, do Kijowa 100. Mieszkańcy obu miast zobaczyliby potężny grzyb na horyzoncie i usłyszeli huk, w Kijowie pewnie wyleciałoby dużo szyb. Znacznie gorszy byłby opad radioaktywny, bo zaleznie od kierunku i siły wiatrów, oba miasta mogłyby się znaleźć w obszarze bardzo silnego promieniowania. Daleko jednak od ich zmiecenia z powierzchni ziemi, a tym bardziej od wyludnienia połowy Europy.


Symulacja eksplozji o której mówiono w "Bitwie o Czarnobyl".

        "Bitwa o Czarnobyl" jak większość tego typu produkcji powiedziała półprawdę lub nawet ćwierćprawdę. Przetopienie rozpalonego rdzenia do wody groziło jej zagotowaniem i eksplozją pary wodnej i wodoru, której siła mogła zniszczyć sąsiedni blok III i wyrzucić w powietrze zasypany już reaktor IV. To rzeczywiście skutkowało by koszmarnym skażeniem i dramatycznym pogorszeniem sytuacji. Ale siła eksplozji byłaby liczona w tonach a nie w megatonach TNT...

        Wiele osób również wierzy w filmowy "chiński syndrom", gdzie roztopiony rdzeń reaktora jest w stanie przebić się do ziemi, a potem niepowstrzymany przez nic... przebić się aż na antypody. Oczywiście w skrajnym przypadku może nastąpić wniknięcie roztopionej masy rdzenia w grunt, całkowite skażenie wód gruntowych, co może doprowadzić do skażenia rzek i źródeł wody pitnej - tego właśnie oprócz eksplozji pary wodnej obawiano się w Czarnobylu i z tego powodu budowano szereg zabezpieczeń. Ale nie ma co wymyslać apokaliptycznych możliwości wyjścia masy rdzenia po drugiej stronie planety. Nawet gdyby wnikała coraz głębiej i głębiej, to... zatrzymałaby się dokładnie w środku Ziemi, bo później musiałaby zacząć wedrówkę niejako "pod górę" grawitacji, co jest raczej sprzeczne z prawami fizyki. W płaszczu, a tym bardziej jądrze Ziemi taki rdzeń nie mógłby oczywiście nikomu zaszkodzić, byłby to dla niego wręcz idealny "sarkofag". Nie wspominając o tym, że takie wtapianie trwałoby pewnie setki lat, a już po kilku latach nawet świeże paliwo uległoby "wypaleniu".

        3. Silnie napromieniowani ludzie "świecili", strażacy zostali "żywcem usmażeni przez promieniowanie" itp.

        Nawet 10 razy silniej napromieniowany człowiek nie będzie świecić własnym światłem. To typowy efekt rodem z Hollywood, by jakoś podkreslić dramaturgię. Mówiło się oczywiście że coś "świeci" czyli jest silnie skażone, ale to oczywiście przenośnia, używana np. przy pomiarach dozymetrycznych. Nieszczęśni strażacy otrzymali dawki rzędu 600-2500 REM (6-25 Sv), zabójcze, powodujące radiacyjne oparzenia i uszkodzenia skóry oraz narządów wewnętrznych, ale nie zabijające od razu. Zmarli w wyniku choroby popromiennej po kilku tygodniach. Śmierć w ciągu kilku godzin-dni dają dopiero dawki powyżej 2500-5000 REM, tego typu wypadki się zdarzały w historii badań jądrowych, ale i tak nikogo nigdy promieniowanie nie "usmażyło żywcem" inaczej niż w przenośni.

        4. Mutanty popromienne, dwugłowe cielęta, trzymetrowe kury

        Typowe postacie rodem z horrorów; dobrze że Zombie nikt nie widział. W każdej populacji, zawsze zdarzają się zdeformowane osobniki przychodzące na świat. Najczęściej to efekt błędów w rozwoju zarodkowym. Dwugłowe cielę to krowie bliźnięta syjamskie. Gdy urodzi się takie w Ameryce, to nikt nie przypisuje temu faktowi niczego szczególnie dziwnego. Ot statystycznie rzadki przypadek. Każde takie cielę urodzone na Ukrainie czy Białorusi, od razu jest okrzykiwane "pokłosiem Czarnobyla", choćby częstość pojawiania się takich osobników była mniejsza niż w Ameryce. Należy wiedzieć, że jeśli doszło do poważnych mutacji w genach odpowiedzialnych za rozwój zarodkowy, to zarodek obumiera na bardzo wczesnym etapie, w wyjątkowych tylko przypadkach przychodzi na świat z wyraźnymi wadami. Katastrofa czarnobylska skutkowała głównie zmniejszeniem ilości urodzeń (a i to w dużej mierze z powodu masowych aborcji, które były wykonywane "na wszelki wypadek"), a tylko bardzo nieznacznym zwiększeniem ilości wad genetycznych u nowo narodzonych dzieci. Większy problem stanowiły choroby nabyte w wyniku ekspozycji na promieniowanie, metale ciężkie i silny stres u już żyjących ludzi. U dzieci ponadto zanotowano zwiększoną ilość nowotworów tarczycy, z powodu wchłonięcia radioaktywnego jodu (który ma na szczęście krótki czas półrozpadu). Nie należy jednak lekceważyć tego, co wchłonięte dawki promieniowania mogły uczynić w ludzkich komórkach rozrodczych - te wady ujawniają się najwcześniej w kolejnym pokoleniu, ale czasem i po kilku pokoleniach. Jedno jest pewne - nikomu nie wyrośnie druga głowa po ekspozycji na promieniowanie. Może zachorować na chorobe popromienną, może wyłysieć, może w wyniku mutacji w różnych genach zachorowac na nowotwór, może mieć kalekie dzieci lub ich w ogóle nie mieć... ale nie zmieni się w ociekającą śluzem, dwugłową postać rodem z amerykańskiejo filmu klasy C.

        5. Wysiedlenie ludzi

        Mitem jest, że ludność Prypeci i całej Zony po prostu zapakowano w autobusy z podstawowymi rzeczami osobistymi i NIGDY już do Prypeci ani do Zony nie wrócili. Owszem wrócili. Na przełomie 1986 i 1987 r. zorganizowano trzy akcje, w których mieszkańcy wracali do swoich mieszkań po resztę rzeczy. Większość mebli zostawiono, nie było ich jak przetransportować, część była też skażona. Mieszkańcy zabierali ze sobą głównie cenne rzeczy i te o wartości sentymentalnej. Po usunięciu skutków katastrofy część mieszkańców wsi wróciła na stałe do swoich domostw jako tzw. samosioły. Wielu z nich żyje do dziś, wielu w dobrym zdrowiu. Teoretycznie nie moga uprawiać ziemi, żywność jest im dostarczana z zewnątrz, ale sam byłem świadkiem, że wyszli na grzyby...

        6. Setki tysięcy ofiar

        To oczywiście ciężko jednoznacznie określić, bo ciężko każdą śmierć powiązać bądź nie z katastrofą. Pewnym jest, że bezpośrednio w katastrofie lub wkrótce po niej zginęło 30 osób - pracownicy elektrowni, fabryki turbin i strażacy. Ponadto w czasie akcji likwidacyjnej zginęła 4-osobowa załoga jednego z helikopterów, który uległ katastrofie. 299 osób znalazło się w szpitalach z chorobą popromienną w różnym stopniu. Pewne jest, że wiele osób było narażonych na wysokie dawki napromieniowania, ale nie ma żadnych dowodów na ich śmierć w kilka tygodni później, jak było to w przypadku 30 pewnych ofiar. ZSRR nie publikował zbyt wielu danych - te 30 nazwisk znamy być może tylko dlatego, że byli oni leczeni przez amerykańskich specjalistów i nie było już możliwości ukrycia ich śmierci. Można jedynie się domyślać czy były jeszcze jakieś ofiary czy nie. Szczególnie narażonych zostało kilka-kilkanaście tysięcy osób - pilotów śmigłowców, żołnierzy, górników i "bio-robotów", którzy walczyli ze skutkami katastrofy w początkowym okresie akcji ratunkowej. Wszyscy działający dalej od elektrowni lub w późniejszym okresie byli na pewne dawki narażeni, ale ciężko powiedzieć że jeśli ktoś z tych ludzi umierał po kilku czy kilkunastu latach, to był to akurat efekt Czarnobyla, a nie setek innych możliwych przyczyn. Nawet Anatolij Diatłow, który otrzymał 5,5 Sv, więc dawkę bliską śmiertelnej, zmarł kilka lat później, na atak serca. A Petro Pałamarczuk przeżył i powrócił do względnego zdrowia otrzymawszy 8 Sv... niektórzy mieli szczęście posiadać wyjątkową odpornośc na promieniowanie.

        Oficjalna lista ofiar katastrofy

1. Akimow Aleksander Fiodorowicz
2. Baranow Anatolioj Iwanowicz
3. Brażnik Wiaczesław Stefanowicz
4. Degtiarenko Wiktor Michaiłowicz
5. Ignatienko Wasilij Iwanowicz - strażak
6. Iwanienko Jekaterina Iwanowna
7. Chodemczuk Walery Ilicz
8. Kibienok Wiktor Mikołajowicz - strażak
9. Konował Jurij Iwanowicz
10. Kudriawcew Aleksander Giennadijewicz
11. Kurguz Anatolij Charłampijewicz
12. Leleczenko Aleksander Grigoriewicz
13. Łopatiuk Wiktor Iwanowicz
14. Łuzganowa Klawdia Iwanowna
15. Nowik Aleksander Wasiliewicz
16. Orłow Iwan Lukicz
17. Pierczuk Konstantin Grigoriewicz
18. Pierewozczenko Walery Iwanowicz
19. Popow Georgij Iliarionowicz - inżynier fabryki turbin
20. Prawik Władimir Pawłowicz - strażak
21. Proskuriakow Wiktor Wasilijewicz
22. Sawienkow Władimir Iwanowicz - inżynier fabryki turbin
23. Szapowałow Anatolij Iwanowicz
24. Szaszenok Władimir Nikołajewicz
25. Sitnikow Anatolij Andrejewicz
26. Tiszczura Władimir Iwanowicz - strażak
27. Titenok Nikołaj Iwanowicz - strażak
28. Toptunow Leonid Fedorowicz
29. Waszczuk Nikołaj Wasilijewicz - strażak
30. Werszynin Jurij Anatolijewicz

        7. Wyprawy do strefy zamkniętej to samobójstwo

        Tysiące ludzi pracuje w Zonie, tysiące rocznie ją zwiedza. Są też tacy co żyją tam od wielu lat. Nic nikomu się nie dzieje. Poziom promieniowania w Prypeci, czy po wschodniej stronie elektrowni jest niemal identyczny z np. warszawskim poziomem promieniowania tła. Sam to zmierzyłem dozymetrem, nie opieram się tylko na rzekomo "zmanipulowanych" danych. Owszem, gdyby ktoś zapuścił się w niewietrzone piwnice, dotykał nigdy nie odkażonych strojów likwidatorów, albo jadł grzyby z Czerwonego Lasu to naraża się na ekspozycję na promieniowanie. Ale spacerując po asfalcie, nie wchodząc do Sarkofagu czy nie zlizując pyłu z ziemi nic nam nie grozi. Znacznie większym niebezpieczeństwem jest to że nadepnie się na gwóźdź, coś nam spadnie na głowę, czy zaatakuje nas dzik. Polecam film Arkadiusza Podniesińskiego "Alone in the Zone" - autor wielokrotnie pokazuje gdzie promieniowanie jest niskie, a gdzie naprawdę wysokie i niebezpieczne.

        Mitem jest również konieczność wyrzucania czy wręcz palenia ubrań po powrocie z WYCIECZKI TURYSTYCZNEJ do Zony. Celowo podkreśliłem, że chodzi o turystykę, bo przewodnicy prowadzą swoich klientów utartymi, dobrze poznanymi szlakami. Co innego tyczy się pracowników monitorujących stan Sarkofagu, wywożących paliwo itp. - ich dotyczą zupełnie inne normy bezpieczeństwa i stykają się z o wiele większymi zagrożeniami. Gdyby po każdej wycieczce turystycznej należało wyrzucać ubranie, to przewodnicy musieliby kupować dla siebie kilkanaście kompletów ubrań miesięcznie... raczej taki interes by im sie nie opłacał. Sprawdzałem dozymetrami swoje ubrania i buty po dwóch wyjazdach do Zony - poziom promieniowania gamma i beta nie różnił się przed i po wycieczce. Poziomu alfa nie sprawdzałem, ale promieniowanie alfa jest zatrzymywane przez kartkę papieru i jest szkodliwe w zasadzie tylko wewnątrz ciała - żeby zaszkodziło trzeba by zjeść własne ubranie... Jeśli już uprzeć się i chcieć mieć spokój z niepokojącymi myślami, to lepiej ubranie zakopać niż palić. Spalone ubranie wyemituje radioaktywny pył w powietrze wraz z dymem, co rozprowadzi go po okolicy, może nawet trafić do naszych płuc. A ubranie zakopane w ziemi pozostawi ten pył na sobie, gdzie zaszkodzi co najwyżej dżdżownicom.

        Poniższy film nakręciłem w Warszawie i Prypeci, posługując się dozymetrem Polaron Prypiat. Celowo umieściłem tu kilka miejsc silniej skażonych. Nie umieszczałem tu ujęć pokazujących jaki jest poziom promieniowania na 95% powierzchni Strefy, bo nie różni się on w niczym od warszawskiego. Poziom podwyższony występuje najczęściej lokalnie, w postaci tzw. hot-spotów (gorących punktów), gdzie szczególnie nasilone jest krótkozasięgowe promieniowanie beta. Są to miejsca gdzie spadły jakieś cząstki z opadu po awarii. Niekiedy w niewielkim stopniu podwyższony poziom promieniowania występuje na większym obszarze, jak np. Czerwony Las. Ale co najważniejsze - policzmy uczciwie jego szkodliwość. Przyjmuję tu pewne zaokrąglenia i uproszczenia, aby tylko uzmysłowić rzędy wielkości i skalę zagrożenia. Przyjmuję, że maksymalną równoważną dawką, którą człowiek może otrzymać jest 0,15 Sv, czyli 150 mSv (15 REM wg dawnych oznaczeń), oczywiście nie w ciągu kilku sekund, a w dłuższym czasie. Powyżej mogą już wystapić pierwsze objawy lekkiej choroby popromiennej (głównie w obrazie krwi, bo uznaje się że dawką, która wywołuje lekką chorobę popromienną z widocznymi objawami zewnętrznymi jest 0,5-1 Sv). Jak widać, poziom promieniowania na terenie stadionu wynosi 1,5 µSv/h, pięć rzędów wielkości mniej... Aby otrzymać dawkę równoważną 0,15 Sv, należałoby tam spędzić 100 tysięcy godzin (!), dwanaście lat... ale w tym czasie nasze enzymy, naprawiające uszkodzenia powstałe w DNA i komórkach w wyniku promieniowania działałyby, nie pozwalając na zaistnienie poważnych zmian. Co innego, gdyby taka dawkę pochłonąć przez kilka sekund, co innego przez ponad dekadę. Poziom promieniowania pod samym Sarkofagiem wynosi 3-5 µSv/h, więc tam, by zbliżyć się do niebezpiecznej granicy, należałoby spędzić jakieś pięć lat. A nie 10 minut, jak słyszą niemal wszystkie wycieczki - ale jest to niewątpliwie swoista atrakcja, obcowanie z NIEZNANYM, nikt z przewodników więc nie chce mówić, że nikomu nic nie grozi i więcej pochłonie lecąc samolotem np. z Londynu do Kijowa. Na każdym te rosnące wskazania dozymetrów, widok Sarkofagu z tak bliska i ten krótki czas robią duże wrażenie za pierwszym razem. Na mnie tak samo robiły. Inaczej jednak się do tego podchodzi gdy sobie wszystko przeliczymy i podejdziemy do tego na chłodno. Każdy z hot-spotów to poziom rzędu 30-200 µSv/h, 10-40 razy więcej niż pod Sarkofagiem. Taki pojedynczy punkt emituje głównie promieniowanie beta, już 2-3 m od niego dozymetr przestaje reagować. Najsilniej promieniujący obiekt, słynny "chwytak" i leżące w okolicy resztki pojazdów powodowały wyjście dozymetru poza skalę w ciągu kilku sekund. Czytałem że natężenie promieniowania w środku wynosi ok. 1,5 mSv/h, więc aby otrzymać 150 mSv należałoby siedzieć we wnętrzu tego chwytaka przez 100 godzin.


        8. Elektrownie z reaktorami RBMK były tajne, mało kto wiedział o tym gdzie się dokładnie znajdują i jak wyglądają same reaktory

        Takie opinie również słyszałem. Jako że w teorii reaktory RBMK moga służyć do produkcji plutonu, to lokalizacja cywilnych elektrowni była utajniona. Oczywiście bzdurą jest ukrycie gdziekolwiek tak wielkich budynków i całego ich zaplecza, to do tego lokalizacja była powszechnie znana dla każdego szarego obywatela. Oto fragment artykułu z "Młodego Technika" z czerwca 1977. Jak widać, każdy, nawet w Polsce, 9 lat przed katastrofą, znał lokalizacje wszystkich elektrowni i reaktorów RBMK. Łącznie z Czarnobylską EJ. Oczywiście z pewnym przybliżeniem, bo elektrownie nie leżą w centrum Czarnobyla czy Smoleńska, ale kilkanaście do kilkudziesięciu kilometrów od tych miast. Podobnie jak kosmodrom Bajkonur leży dość daleko od miejscowości o tej nazwie.

        9. Katastrofa czarnobylska była największą katastrofą przemysłową XX wieku

        Niewątpliwie była jedną z najkosztowniejszych i niosących najbardziej widoczne skutki długotrwałe - i nie chodzi tu tylko o choroby dziedziczne wywołane skażeniem. Była to katastrofa o największym oddziaływaniu psychologicznym. Przesiedlenie setek tysięcy ludzi, powszechny strach przed promieniowaniem (tzw. radiofobia), w połączeniu z rozpadem ZSRR i gwałtownym pogorszeniem się standardu życia na Ukrainie i Białorusi - wszystko to przyczyniło się do zwiększenia zachorowalności na "zwyczajne" przypadłości jak np. cukrzyca czy nadciśnienie, rozprzestrzenieniu się alkoholizmu i zmniejszeniu średniej długości życia.

        Koszt likwidacji samych bezpośrednich skutków katastrofy był również ogromny, nawet tak wielkie państwo jak ZSRR nie było w stanie nie odczuć takiego wydatku - awaria wydatnie przyczyniła się do jego rozpadu. Obnażone zostały również wszelkie niedoskonałości i zakłamania systemu komunistycznego, choć należy pamiętać, że sprawna ewakuacja i mobilizacja była jednak możliwa właśnie dlatego, że było to państwo totalitarne, rządzone według twardych reguł.

        Z pewnością jednak nie była to największa katastrofa jeśli chodzi o ilość ofiar. Choćby kilka większych pożarów w rafineriach, na platformach wiertniczych, czy wybuchów w kopalniach zebrało zdecydowanie większe żniwo. Jednak zasypany górnik jest o wiele mniej "medialny" niż strażak umierający od choroby popromiennej i mniej się o takich wypadkach słyszy. Ogromne ofiary przyniosły pęknięcia zapór spiętrzających rzeki (np. Vajont, ok. 2000 zabitych), awarie w zakładach chemicznych (Bhopal, ok. 6000 zabitych, 500 tys. rannych i poszkodowanych!!!) czy eksplozje ropo- i gazociągów (setki zabitych). Także wyciek zaledwie nieco ponad 1 kg dioksyn w Seveso spowodował skażenie dużego obszaru na wiele lat i wysiedlenie setek ludzi. Czarnobyl jak widać wcale nie przoduje w statystykach. Z powodu tych wypadków nikt nie zamyka platform wiertniczych, kopalni czy zakładów chemicznych jak próbuje się robić z elektrowniami jądrowymi po katastrofach w Czarnobylu i Fukushimie. Warto pamiętać też o katastrofie Kysztymskiej (właściwie o kilku katastrofach), która jest bardzo mało znana, choć szacuje się że uwolniło się wtedy więcej skażeń niż w Czarnobylu, a ilość poszkodowanych była większa. Stało się to jednak w latach 50-tych, w centrum ZSRR, wiatr powiał na wschód, a nie do Szwecji. Państwa zachodnie nie zareagowały nawet jeśli ich wywiady i koła wojskowe wiedziały o tym. Ludzie obawiają się skażenia którego nie widzą, które zostanie na setki i tysiące lat, które może oddziaływać na strukturę genów i wpływać na przyszłe pokolenia (wiele związków chemicznych robi to w nieco inny sposób, ale skutki są podobne) - dlatego boją się energetyki jądrowej i uważają te wypadki za hekatomby. Wszystkiemu towarzyszy ponury cień starszej siostry energetyki jądrowej, czyli broni nuklearnej - a ta rzeczywiście użyta w sposób masowy stałaby się największą tragedią w historii świata. Jej istnienie z jednej strony gwarantuje pokój poprzez zachowanie równowagi strachu, ale z drugiej strony sama jej obecność jest ogromnym zagrożeniem. W dodatku na skutek jej użycia zniszczeniu uległoby wiele elektrowni jądrowych, co wydatnie powiększyłoby skutki skażenia... o tym co by było "po" lepiej nawet nie myśleć, bo jak powiedziano "ci co przeżyją będą zazdrościć umarłym".

strona główna