"Joanna & George"

A.L.A.S.K.A1.9.9.8.

Joanna Mroczkiewicz-Sitarz i Jerzy Sitarz

 Poniżej przedstawiono opis fascynującej wyprawy do USA, na której byliśmy na przełomie maja i czerwca 1998 roku. Opis zawiera informacje dotyczące odwiedzonych miast (Nowy Jork, Filadelfia, Princeton, Anchorage, Waszyngton, Atlantic City), dramatyczne zmagania podczas zdobywania najwyższej góry kontynentu (Denali, 6,194 metry npm.) oraz szereg spostrzeżeń autorów.

Ostatnie zmiany na stronie
Dalej już jest właściwy opis.

Życzymy przyjemnej lektury.

Joanna i Jurek
Spis treści:
120 KB opisu + 118 KB dla plików graficznych. Czas ładowania (14.4 KB/s) wynosi około 140 sekund.
Przy zdjęciach podane są (osobno) wielkości plików.
Ostatnia zmiana: Wersja: 1998-09-14 21:13

 
Tabele podstawowe
Różnice czasowe Jednostki miar Dzień po dniu Obozy w górach

 
Zdjęcia. (Duże zdjęcia mają, zwykle, większą perspektywę. Warto je obejrzeć!)
Małe zdjęcie Duże zdjęcie Małe zdjęcie Duże zdjęcie
Zdjęcie Widok Nowego Jorku.
(hnjork.htm, 51 KB)
Zdjęcie Joasia ciągnie sanki pod Denali.
(hsanki.htm, 24 KB. Inna perspektywa.)
Zdjęcie Filadelfia. Widok sali gdzie podpisano deklarację niepodległości.
(hfilad.htm, 38 KB)
Zdjęcie Jurek przed wierzchołkiem Denali.
(hwierzch.htm, 18 KB)
Zdjęcie Statua Wolności.
(hliberty.htm, 31 KB. Inna perspektywa.)
Zdjęcie Joasia w partiach szczytowych Denali.
(hjoasia.htm, 21 KB)
Zdjęcie Baza.
(hlyovit.htm , 26 KB. Inna perspektywa.)
Zdjęcie Waszyngton.
(hwaszyng.htm, 38 KB. Inna perspektywa.)

 
Liofilizacja
Co miało być Produkty wejściowe Paczki przed liofilizacją

 
Spis notek
Miasta odwiedzone w USA

Różnice czasowe do Warszawy
Miasto Różnica
Warszawa 0
Londyn -1
Atlantic City
Detroit
Filadelfia
Nowy Jork
Princeton
Somerset
Waszyngton
-6
Minneapolis -7
Anchorage -10


   Termin wyprawy: 1998-05-10..1998-06-21 .

   Nazwa grupy: Joanna & George.

   Cele wyprawy:

  1. Szczyt Denali (6,194 m npm.),
  2. Pętla samochodowa na Alasce.
  3. Miasta na wybrzeżu wschodnim.
   Uczestnicy wyprawy:
Joanna Mroczkiewicz-Sitarz
Mgr inż. automatyk. Informatyk w PZU Życie S.A. e-mail: (Joasia).
Jerzy Sitarz
Mgr inż. elektryk-automatyk. Analityk systemów w CSBI S.A. e-mail: (Jurek).
Jednostki miar
Amerykańska Odpowiada
Stopa 0.31 metra
Mila 1.65 km
Uncja (oz) 28 g.
Galon 3.87 litra
   Doświadczenia wyprawowe:

 Jesteśmy członkami klubu Turystyki Wysokogórskiej "Glob" w Katowicach.

 Joasia jest przewodnikiem beskidzkim i członkiem Studenckiego Koła Przewodników Górskich "Harnasie".

 Joanna była na 2 wyprawach w Afganistanie.
Zależność między stopniami Celsjusza i Farenhaita

 Byliśmy kilkakrotnie na trekach w Himalajach (dookoła Annapurny, Base Camp Mount Everestu, Ladak), na Kamczatce (próba pierwszego polskiego wejścia na Kluczewską Sopkę). Wyprawy w Kaukaz, Alpy i Aconcagua.

   Dlaczego Denali?

 O wyjeździe na Denali myśleliśmy od dawna. Lektura opisu pierwszej polskiej wyprawy na najwyższą górę Ameryki Północnej sprawiała nam od lat wiele satysfakcji.
Dzień po dniu.
L.p. Data Co robiono
1. 1998-05-10 05:45 Wyjazd z Sosnowca;
10:15 Wylot z Warszawy;
15:05 Wylot z Londynu
19:45 Przylot do Newark
2. -11 Centrum Nowego Jorku
3. -12 Filadelfia
4. -13 Statua Wolności
5. -14 Princeton
6. -15 13:00 Wylot z Newark
23:30 Wylot z Minneapolis
7. -16 00:30 Przylot do Anchorage.
Przejazd do Talkeetny
1./8. 1998-05-17 Przelot na lodowiec
2./9. -18 Mgła
3./10. -19 Śnieg
4./11. -20 Śnieg
5./12. -21 Obóz 8,000'
6./13. -22 Obóz 9,500'
7./14. -23 Obóz 11,000'
8./15. -24 Śnieg
9./16. -25 Śnieg
10./17. -26 Śnieg
11./18. -27 Pogoda
12./19. -28 Złamanie raka
13./20. -29 Przejście do obozu 14,000'
14./21. -30 Odpoczynek
15./22. 1998-05-31 Depozyt do obozu 16.200'
16./23. 1998-06-01 Śnieg
17./24. -02 Pogoda
18./25. -03 Obóz 17,000'
19./26. -04 Odebranie depozytu z obozu 16,200'
20./27. -05 Wiatr
21./28. -06 Wiatr
22./29. -07 Wiatr - zniszczenie namiotu
23./30. -08 Naprawa namiotu
24./31. 1998-06-09 Dojście na wysokość 19,500' (6,045)
25./32. -10 Odpoczynek
26./33. -11 Próba ataku.
Zejście do obozu 14,000'.
Spotkanie z Polakami.
27./34. -12 Zejście do obozu 11,000
28./35. 1998-06-13 Zejście do bazy.
Przelot do Talkeetny
36. -14 Przejazd do Anchorage.
Zwiedzanie Anchorage
37. -15 Kurort Aliaska
38. -16 Wylot do Newark
39. -17 Przylot do Newark
40. -18 Waszyngton
41. -19 Atlantic City
42. -20 20:30 Wylot z Newark
43. 1998-06-21 11:40 Wylot z Londynu
15:00 Przylot do Warszawy
16:25 Wyjazd z Warszawy
20:00 Przyjazd do Sosnowca.
Często spotykaliśmy się z Adamem Zyzakiem, który był uczestnikiem tamtej wspaniałej wyprawy. W ciągu wielu razem spędzanych wieczorów Adaś próbował oddać atmosferę tego wyjazdu i jego wrażenia ze zdobycia Góry nową, polską drogą. Spotykaliśmy również inne osoby, które w ostatnim czasie bywały na tej górze: Piotra Gawłowskiego, Anię Czerwińską czy Ryśka Pawłowskiego. Ciekawe też były relacje pierwszego polskiego zdobywcy północnego wierzchołka tej góry Joachima Przepierały. Już podczas pobytu w Ameryce Południowej, po zdobyciu najwyższej góry tego kontynentu, wydawało nam się bardzo logiczne "zaliczenie" najwyższej góry Ameryki Północnej. Mimo, że Denali jest niższe o 800 metrów od Aconcagui, to jest to góra sprawiająca zdecydowanie więcej kłopotów, ale wciąż w granicach naszych możliwości wspinaczkowych i finansowych. Wybraliśmy więc tę górę. Od października 1997 zaczęliśmy formalne przygotowania do wyjazdu. Do Parku Narodowego "Denali" zgłosiliśmy naszą dwuosobową grupę. Wybraliśmy dla niej łatwą do zapamiętania nazwę "Joanna & George". (Szumne nazwy, typu: "Polish Alaska Expedition 98" zostawiliśmy innym grupom.) Napisaliśmy listy (najczęściej elektroniczne) do WSZYSTKICH kompanii lotniczych przewożących alpinistów do bazy. Po otrzymaniu odpowiedzi (oferty niewiele się różniły) wybraliśmy firmę Doug Geeting Aviation, gdyż jako jedyna oferowała bezpłatny nocleg we wszystkie dni przed wylotem, gdyby nie było pogody. Trochę nieszczęśliwie wybraliśmy datę naszego wylotu, gdyż jak się okazało, linie lotnicze mają cenniki do końca maja i od początku czerwca. Gdybyśmy wybrali przelot po 1 czerwca, to zaoszczędzilibyśmy około 100 dolarów na przelotach. Baliśmy się jednak szczelin i dlatego wybraliśmy najwcześniejszy termin. Początkowo planowaliśmy przelot na wschodnie wybrzeże USA, gdzie mieszka nasz kolega Adam, a następnie przejazd wynajętym samochodem przez Stany i Kanadę, wspinaczkę i powrót inną trasą. Adaś próbował wybrać nam trasę przejazdu. "Skombinował" i przesłał nam też komplet (kilka kilogramów?) map terenów, przez które mieliśmy przejeżdżać (chwała Ci Adaś za to!). Ale za jego radą zrezygnowaliśmy z tego wariantu, gdyż musielibyśmy dziennie przejeżdżać po kilkaset kilometrów. W sumie byłoby to ponad 20,000 km. Na czas jaki chcieliśmy poświęcić na podróż, to było zbyt wiele. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na podróż do Adasia, przelot do Anchorage, wspinaczkę i powrót tą samą trasą.

 Na około 3 miesiące przed naszym wyjazdem skontaktował się z nami Adam z Olkusza. Wraz z trójką przyjaciół (Moniką i Piotrem z Krakowa i Piotrem z Olkusza) też wybierali się prawie w tym samym czasie na Denali. Dokładniej to Adam i Piotr myśleli tylko o Górze, a Monika i Piotr (dla zebrania materiałów do pracy dyplomowej !) planowali również dłuższy pobyt wśród Eskimosów. Razem (jako grupa 6 osobowa) zwróciliśmy się do szeregu przedsiębiorstw o wsparcie naszej wyprawy. Najbardziej znacząca była pomoc firmy Lyovit z Kielc, która zliofilizowała nam żywność oraz Hanpol z Bytomia, która dostarczyła nam zupki alpinistyczne.

 Na 2 miesiące przed wyjazdem udało nam się skontaktować z Wieśkiem z Anchorage, który obiecał przewieźć nas z Anchorage do Talkeetny.

 W Krakowie bez kłopotów wyrobiliśmy sobie wizy amerykańskie (ważne na 10 lat, z prawem wielokrotnego przekraczania granicy USA).

Trzy dni przed wyjazdem mieliśmy spotkanie w Katowickim Klubie Wysokogórskim, gdzie koledzy nafaszerowali nas olbrzymią ilością dobrych rad, które wynikały z wyjazdów z poprzednich lat. Wydawało nam się wówczas, że wiemy wszystko o naszej Górze.

   Przygotowanie żywności do liofilizacji.

 Dzięki firmie Lyovit (patrz: http://www.lyovit.com.pl/), a przede wszystkim jej właścicielowi, panu mgr inż. Jerzemu GODKOWI, dostaliśmy pokaźną ilość przypraw, warzyw i owoców. Oprócz tego firma Lyovit zgodziła się zliofilizować przygotowane przez nas produkty. (Co to jest liofilizacja? Jest to usunięcie wody z wcześniej zamrożonych produktów. Dzięki temu produkty są dużo lżejsze - mięso 50%, owoce do 80% - i można je przechowywać w zwykłej temperaturze przez dłuższy okres.)

 Do firmy Lyovit występowaliśmy jako zespół 6 osób, które miały jechać na Alaskę. Była to prawda. Ale nasza grupa "Joanna & George" wyjeżdżała najwcześniej. Pozostała czwórka pojechała na początku czerwca.

 Razem zawoziliśmy produkty do liofilizacji, choć przygotowaliśmy je oddzielnie.

 Poniżej przedstawiono jak wyglądało przygotowanie żywności do liofilizacji przez naszą dwójkę.
 
Co miało być
Założenie: Przygotowanie około 100 porcji kurczaka.
Wynik: 108 porcji - 38 kg (przed liofilizacją)

 
Produkty wejściowe
L.p. Produkt Ilość Jednostka Razem
1. Filety (piersi) kurczaka 53 * 2 = 106 sztuki 17 kg
2. Zielony groszek 2 * 0.5 = 1.0 kg 1 kg
3. Marchew 2 * 0.5 = 1.0 kg 1 kg
4. Kalafior 2 * 0.5 = 1.0 kg 1 kg
5. Kukurydza słodka 1 puszka 2.9 kg
6. Sos myśliwski 18 paczki 0.5 kg (?)
7. Ryż 29 woreczki ?
8. Makaron 1 torba 2.5 kg

 
Uwaga 1 Około 25 porcji kurczaka upieczono w piekarniku (w folii).
Resztę kurczaków ugotowano.
Uwaga 2 Na każdą gotową porcje przeznaczano 0.5 woreczka ryżu.
Uwaga 3 Na każdych 6 porcji przeznaczano jeden sos myśliwski.

 
Paczki przed liofilizacją
L.P. Ryż /
Makaron
Liczba Waga
1. R 10 3.90
2. R 10 3.75
3. R 10 3.50
4. R 10 4.00
5. R 10 3.90
6. R 3 1.20
7. M 10 3.50
8. M 10 3.35
9. M 10 3.10
10. M 10 3.00
11. M 11 3.50
12. R 4 1.50
       
  Razem: Ryż 57 21.75
(Średnio: 0.382)
  Razem: Makaron 51 16.45
(Średnio: 0.323)
       
  Razem: 108 38.20
(Średnio: 0.354)

 Pozostała czwórka przygotowała 180 porcji o średniej wadze około 0.45 kg. Wśród ich porcji jest kurczak, indyk, wieprzowina i wołowina. Jako sałatkę zastosowali różne rodzaje fasoli.

Po liofilizacji otrzymaliśmy ponad 300 porcji (dla naszej dwójki - 100 porcji),
każda o wadze 110 gram.

 
   Wyjazd.

 Najgorsze było pakowanie bagaży w sobotę (1998-05-09). Mieliśmy prawo przewieźć po 64 kilogramów w 2 paczkach na każdą osobę. Naprawdę to mieliśmy po około 50 kg na osobę i pakowanie było po prostu ciężkim zadaniem. Ostatecznie mieliśmy 6 sztuk ciężkiego bagażu.

Flaga Polski  Pierwszym problemem był przejazd taksówką o 04.30 na stację (niedziela, 1998-05-10 - 1. dzień wyprawy). Kierowca miał w bagażniku butlę gazową i ledwo zmieściliśmy się z naszymi bambetlami. Drugi problem pojawił się na lotnisku. W obu naszych maszynkach znalazły się śladowe ilości benzyny i kazano nam jedną z nich dokładnie opróżnić.

Flaga Wielkiej Brytanii  Przy przelocie do Londynu spotkaliśmy pana Browna, który przez wiele lat był dyrektorem ICL w Polsce. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych.

 W Londynie nie mieliśmy żadnych przygód. W samolocie do Newark oglądnęliśmy film "Wszystko jest możliwe". Flaga USA Zarówno odprawę emigracyjną jak i celną przeszliśmy bez problemów. Na lotnisku czekali na nas Małgosia i Adaś. W Somerset {Patrz: Wikipedia, Somerset, New Jersey} obejrzeliśmy ich przepiękny dom od piwnic po dach.

 Niestety. Od kilku dni na wschodnim wybrzeżu USA padało. Temperatura wynosiła około 12 stopni Celsjusza. A z Polski wyjeżdżaliśmy w takim ładnym słońcu.

 
   Wycieczka do Nowego Jorku.

Nowy Jork

 Pierwszym Europejczykiem, który w 1524 r. zobaczył wyspę Manhattan był włoski żeglarz Verazzano. Dokładnie 100 lat później holenderscy osadnicy założyli tu osadę Nowy Amsterdam. W 1664 miasto przejęli Anglicy i przemianowali go na Nowy Jork. W końcu XIX wieku miasto stało się siedzibą wielkich bankierów. Przywieziona w 1886 r. Statua Wolności - symbol nowego, lepszego życia - była świadkiem błyskawicznego powstawania fantastycznych drapaczy chmur, które sprawiły, że Nowy Jork stał się miastem należącym już do następnego stulecia.

{Przewodnik Pascal}

 Na drugi dzień po przyjeździe do USA (poniedziałek, 1998-05-11 - 2.), za radą naszych przyjaciół postanowiliśmy pojechać do Nowego Jorku {Patrz: Wikipedia, Nowy Jork}. Adam odwiózł nas na stację autobusową (w East Brunswick), skąd po kupieniu biletów (po $11. w obie strony) pojechaliśmy autobusem linii Suburban. Większość drogi jechaliśmy (płatną) drogą stanową. Na tej drodze był pas (najlepszy) na którym mogły się poruszać tylko samochody osobowe z co najmniej kilkoma osobami {HOV - High Ocuppancy Vehicle Line}. Ciekawy jest wjazd do Nowego Jorku: otóż przekracza się rzekę Hudson tunelem Lincolna. Cała podróż autobusem zajęła nam około godziny.

 W Nowym Jorku wysiedliśmy na (wielopiętrowej) stacji autobusowej w okolicach ulicy 41. Doszliśmy do Broadway'u i zaczęliśmy iść wzdłuż tej bardzo znanej nowojorskiej ulicy. Przekraczaliśmy kolejno 42, 43, 44 itd. Na pierwszy rzut oka miasto wydało nam się kamienną pustynią: szliśmy cały czas wzdłuż wieżowców, przy których była minimalna ilość zieleni. Po drodze mijaliśmy wiele teatrów. W końcu doszliśmy do ulicy 63, gdzie był pierwszy cel naszej wędrówki - Metropolitan Opera. Pochodziliśmy trochę wokół tego gmachu i po jego wnętrzu. Cena biletów oscyluje od około $200 za najlepsze miejsca do około $30 za miejsce za filarem. Ale bilety do tego przybytku kultury kupuje się z półrocznym wyprzedzeniem. {Adaś, który systematycznie bywa w Met, dostał ofertę na przedstawienie sylwestrowe. Najdroższe bilety były po $10,000.00 (!!!) .}

Widok Nowego Jorku  Ulicą 66 doszliśmy do Parku Centralnego. Jest to wspaniała oaza zieleni otoczona wieżowcami. Ciągle padał "kapuśniaczek", więc było w nim niewiele osób. Kierując się dalej na zachód (przekraczając kolejno ulice 5, 4, 3, 2 i 1) doszliśmy do gmachu ONZ. Weszliśmy do środka. Ponieważ było bardzo dużo chętnych do wejścia do sali posiedzeń, zrezygnowaliśmy z jej zwiedzenia i poszliśmy dalej wzdłuż rzeki Hudson do ulicy 34. Tam skręciliśmy w kierunku wieżowca Empire State Building. Tu (odstawszy najpierw w kolejce) wjechaliśmy na 86. piętro, skąd roztaczała się wspaniała panorama Nowego Jorku. Jakże mała z tej wysokości wydała się nam Statua Wolności. Zorientowaliśmy się w ułożeniu najbardziej znanych dzielnic miasta. Było bardzo zimno i wiał przejmujący wiatr. Odstaliśmy jeszcze kilka minut w kolejnej kolejce i wjechaliśmy na 102. piętro. Jednak stamtąd nic nowego nie mogliśmy dostrzec.

 Po zjechaniu na dół poszliśmy do największego na świecie gmachu towarowego (Macy*s), ale działu alpinistycznego w nim nie było.

 Z Nowego Jorku do Somerset wracaliśmy też autobusem. Wyjazd był ze stanowiska 420. Jest ono (oczywiście) na 4. piętrze dworca autobusowego. Autobus zatrzymuje się na każde żądanie, zarówno osoby chcącej wsiąść do niego, jak i z niego wysiąść. Ponieważ wiedzieliśmy, gdzie mamy wysiąść, to do domu zostało nam około 400 metrów.

 Po południu Gosia opowiedziała nam o problemach życia w USA. Okazuje się, że codziennie należy przeglądać wiele dokumentów, z których część jest piekielnie istotna. Jest pewnym problemem pilnowanie różnego rodzaju rachunków (na przykład: wykazu wydatków z kart kredytowych, zestawień kont, opłat za ubezpieczenia, w tym również ubezpieczenia dentystycznego, itd., itp). Także przeglądanie codziennej poczty i wybór różnych innych ofert zajmuje dużo czasu.

 Wieczorem pojechaliśmy do miasta i w supermarkecie kupiliśmy łopatkę (saperkę) i bardzo wygodny litrowy termos.

 
   Wycieczka do Filadelfii.

Filadelfia

 Pierwsza stolica USA założona przez Willama Penna w 1682 r. Dawniej była uważana za miasto zieleni. Dziś nadal jest malownicza dzięki zabytkom i instytucjom kulturalnym. Zanim zbudowano Waszyngton, Filadelfia do 1800 r. była stolicą USA. W 1776 r. tu napisano, zatwierdzono i po raz pierwszy odczytano Deklarację Niepodległości, a 10 lat później uchwalono Konstytucję Stanów Zjednoczonych.

{Przewodnik Pascal}

 Kolejny dzień (wtorek, 1998-05-12 - 3.) przeznaczyliśmy na wyjazd do kolebki USA - Filadelfii {Patrz: Wikipedia, Filadelfia}. Adaś odwiózł nas na stację (w East Brunswick) i poprzez Trenton (stolica stanu New Jersey) dostaliśmy się do kolejnego stanu - Pensylwanii. W podróży zaskoczyło nas kilka faktów. Koleje są prywatne i każdy odcinek jest obsługiwany przez inne towarzystwo. Do Trenton jechaliśmy pociągiem NJTransit. Drugi odcinek jechaliśmy SEPTĄ. Po zajęciu miejsca wstawia się bilety do specjalnych uchwytów przed siedzeniem, skąd wyjmuje je konduktor. Tam wkłada się też bilety miesięczne.

 W Filadelfii rozpoczęliśmy zwiedzanie od pawilonu, w którym znajduje się słynny Dzwon Wolności. Dostaliśmy foldery w języku (a jakże) polskim. Widok sali, gdzie podpisano Deklarację Niepodległości Później poszliśmy do gmachu, gdzie proklamowano deklarację niepodległości USA. Wnętrze tego historycznego gmachu jest bardzo ascetyczne i czuje się, że było przeznaczone do tajnych narad politycznych. Brali w nich udział między innymi Waszyngton, Franklin i Adams. Odwiedziliśmy też inne gmachy tej dzielnicy, między innymi dom Franklina. Rozczarowały nas miejsca związane z Polską. Dom Kościuszki był nieczynny (Kościuszko był pierwszym oficerem urodzonym poza Ameryką, który walczył o jej niepodległość). Byliśmy w domu polskim w Filadelfii. Ciekawe, komu zależy na tym, aby pokazać Polskę jako kraj słomianych ludzików w krakowskich strojach i milicji maltretującej ludzi? Brakuje zdjęcia aktualnego prezydenta, a jest zdjęcie byłego; jest kilka zdjęć papieża, a brak zdjęć Miłosza i Szymborskiej. Można odnieść wrażenie, że polonia w Filadelfii żyje przeszłością.

    Druga wycieczka do Nowego Jorku.

Statua Wolności  Kolejny dzień (środa, 1998-05-13 - 4.), zgodnie z zapowiedziami meteorologicznymi miał być bez deszczu. (Jeden z programów telewizyjnych bez przerwy przekazuje prognozę pogody.) Postanowiliśmy więc zobaczyć Statuę Wolności. Pojechaliśmy do dolnej części Nowego Jorku i wykupiliśmy bilet na prom na Wyspę Wolności oraz na Wyspę Emigrantów.

 Statua Wolności nam zaimponowała. Co prawda staliśmy bardzo długo w kolejce, aby znaleźć się na koronie (dojścia do "płomienia" aktualnie nie ma), ale później można było zobaczyć jak powstawała statua. Zaskoczyło nas to, że Eiffel zaprojektował i zbudował tylko konstrukcję nośną (kratownicę). Sam pomnik, jak i postument zaprojektowały inne osoby.

 Na Wyspie Emigrantów przedstawiono ciężką drogę emigrantów, którzy chcieli znaleźć się w Ameryce. Znaczono ich jak bydło po każdej kontroli. Spali w olbrzymich pokojach (po 300 osób). Najgorsze zaś były sytuacje, kiedy po przybyciu do Ameryki część rodziny nie uzyskiwała prawa pobytu.

 Po powrocie do Nowego Jorku poszliśmy na Wall Street. Wygląda imponująco. Mimo, że przez pół godziny przyglądaliśmy się pracy maklerów w NYSE, nie mogliśmy zrozumieć czym się oni kierują. Takiego bałaganu jaki panuje wewnątrz giełdy nie widzieliśmy w żadnym urzędzie na świecie. Ludzie ci chodzą w stosach śmieci.

 Chińska dzielnica wydała nam się bardzo mała. Było widać trochę chińskich napisów, ale nic nadzwyczajnego.

 Przeszliśmy później (Broadway'em) przez kilka dzielnic (włoską) do stacji autobusowej i wróciliśmy (około 20-tej) do domu.

    Wycieczka do Princeton.

 Kolejny dzień (czwartek, 1998-05-14 - 5.) był już bardzo ciepły. Po raz pierwszy Jurek wyszedł w krótkich spodniach i podkoszulku. Ponieważ następny dzień miał być ciężki, to postanowiliśmy odbyć rekreacyjną wycieczkę do jednej z naukowych "stolic" USA, położonego około 15 km na zachód od Somerset małego miasteczka Princeton {Patrz: Wikipedia, Princeton (New Jersey)}.
Princeton

 Princeton jest siedzibą Princeton University - jednej z najstarszych w USA wyższych uczelni, która odłączyła się od zbyt religijnego Yale w 1756 roku. Zalążkiem miasta była osada Stony Brook, zamieniona w 1724 r. na Princes Town, przystanek dyliżansów między Nowym Jorkiem a Filadelfią. W styczniu 1777 r., w tydzień po zwycięstwie Waszyngtona nad Brytyjczykami pod Trenton, na południowy zachód od miasta rozegrała się zwycięska bitwa pod Princeton. Po zakończeniu walk, tutaj przez 4 miesiące 1783 roku zbierał się Continental Congres. Absolwentami Princeton byli między innymi prezydenci USA Wilson i Madison.

{Przewodnik Pascal}

Wyjechaliśmy dość późno, około 9-tej. Najpierw odwiedziliśmy centrum handlowe, w którym można było, między innymi, komponować sobie gotowe zestawy obiadowe. Ceny (innych produktów) były wyższe niż na Manhattanie.

 Głównym celem wycieczki był bardzo znany uniwersytet. Jak zazdrościliśmy ludziom, którzy tam mieszkają. Wszystkie budynki uniwersyteckie są w otoczeniu zieleni. Sala koncertowa mogłaby być przedmiotem zazdrości większości stolic. Przed muzeum sztuki Joasia zrobiła Jurkowi zdjęcie przy rzeźbie według projektu Picassa. Samo muzeum posiada zbiory sztuki pochodzące z Chin, Egiptu, Grecji oraz wystawę obrazów. Wystawę, którą u nas w Polsce traktowalibyśmy jako coś nadzwyczajnego. Znani impresjoniści, dział malarstwa niemieckiego i współczesnego. Brakowało tylko mistrzów włoskich. FANTASTYCZNE.

 Uniwersytet ma różne wydziały związane ze sztuką i przemysłem (z wyjątkiem medycyny, prawa i biznesu). O tym, jak wysokie wymagania stawia się wykładowcom, może świadczyć to, że Albert Einstein prowadził tu laboratorium fizyczne, ale nie uzyskał tytułu profesora tego uniwersytetu!!! Uniwersytet jest prywatny i bardzo elitarny. Jego absolwenci starają się pomóc swoim młodszym kolegom i każdy rocznik, po kilkunastu latach funduje coś swojej szkole. (Nie było tylko jednego rocznika, kiedy WSZYSCY studenci poszli na wojnę.) Wieczorem zadzwoniliśmy do Anchorage potwierdzając nasz przyjazd.

    Dojazd do gór.

 Kolejnego dnia (piątek, 1998-05-15 - 6.) z rana spakowaliśmy nasze rzeczy. Około 11 Adaś przyjechał z pracy ze swoim kolegą (też polskiego pochodzenia). Kolega Adasia pracuje w firmie IBM, a dla nas było zaskoczeniem, że jedynym (podstawowym) jego zajęciem jest testowanie programów. Razem pojechaliśmy na lotnisko. Wylot z Newark był bez problemów, ale w chwilę po naszym przylocie do Minneapolis rozpętała się straszna burza z piorunami. Lot do Anchorage przesuwano z godziny na godzinę. W sumie mieliśmy startować z 4 godzinnym opóźnieniem. Zadzwoniliśmy więc do Wieśka, aby go o tym poinformować. Ponieważ przylot do Anchorage miał być już po północy, to Wiesiek zaproponował nam, abyśmy przenocowali u niego a do Talkeetny ruszyli z rana. Zgodziliśmy się z nim. Po przylocie do Anchorage odebraliśmy bagaż i zatelefonowaliśmy do Wieśka. Po 10 minutach Kasia i Wiesiek przyjechali po nas. Później były długie Polaków rozmowy i około 3 zasnęliśmy snem sprawiedliwych.

Religia w USA

Wszyscy nasi znajomi podkreślali, że religia w USA jest sprawą prywatną. Nie do pomyślenia jest wieszanie symboli religijnych w miejscu pracy. Może to przecież obrazić uczucia religijne kolegi lub (co gorsza) klienta.

Święta są sprawą prywatną. Każdy pracujący ma możliwość wykorzystania do 3 dni na obchodzone przez niego święta. Jeśli w szkole absolutnie wszyscy wyznają jednakową religię to obchodzi się jakieś tam święta. Wystarczy jednak, aby znalazła się choć jedna osoba, która stwierdza, że takie obchody obrażają ich uczucia religijne to tych obchodów już nie będzie. W szkole gdzie są, żydzi czy muzułmanie nie do pomyślenia jest stawianie choćby choinki! Spotyka się to z pełnym zrozumieniem. Nie wolno obrażać uczuć religijnych innych osób.

Zdarza się, że grupa (religijna) wynajmuje sobie salę, aby w porze lunchu spotkać się i świętować. Jest to ich prywatna sprawa. Takich spotkań nie wolno nagłaśniać (nie wolno używać publicznych tablic ogłoszeń, radiowęzłów, itp.).

 Kolejnego dnia (sobota, 1998-05-16 - 7.) wstaliśmy dość późno - około dziewiątej. Kasia zaprosiła nas na śniadanie Poznaliśmy ich synów. Starszy, Kacper, świetnie mówił po polsku. Adam rozumiał język polski, ale odpowiadał po angielsku. Około 11 wyjechaliśmy do Talkeetny. W samym Anchorage wstąpiliśmy do sklepu alpinistycznego. Joasia dokupiła sobie składany karimat, a Jurek okulary lodowe. Po drodze Wiesiek pokazywał nam różne atrakcje Alaski. Zaskoczyła nas informacja, że planowana jest zmiana stolicy tego stanu. Aktualna stolica, Juneau, dostępna jest dla większości Alaskańczyków tylko drogą lotniczą. Planowane jest przeniesienie stolicy do miejscowości Wasilla. Miejscowość ta bardzo szybko się rozbudowuje. Znacznie podskoczyły tam ceny domów. Widzieliśmy wiele nowych budów.

    Góry.

 Po przyjeździe do Talkeetny okazało się, że jest tam festyn. Właściwie cała miejscowość była zamknięta dla przejazdów, ale udało nam się dostać do centrum. Na poczcie dowiedzieliśmy się, gdzie jest stacja strażników parkowych. Tam okazało się, że formalności zajmą nam około godziny. Kasia i Wiesiek spieszyli się do domu i postanowiliśmy, że najpierw ulokujemy się w hotelu. Pojechaliśmy na lotnisko, gdzie przemiły pan pracujący w linii lotniczej Doug Geeting Aviation poinformował nas, że w tym dniu nie mamy szans polecieć (pada deszcz), hotel to właściwie nie jest hotelem, a tylko miejscem do spania i że jest tam strasznie dużo osób oczekujących na wylot. Pojechaliśmy tam. Rzeczywiście. Było bardzo dużo ludzi. Schowaliśmy nasze rzeczy pod wiatę. Pożegnaliśmy Kasię i Wieśka, którzy wrócili do Anchorage. Poszliśmy do stacji strażników parkowych . Po zameldowaniu się i zapłaceniu zezwolenia na wejście do parku (po 150 USD od głowy) czekaliśmy około pół godziny na rozpoczęcie instruktażu dla naszej grupy. Szkolenie było jednocześnie dla 4 grup. Fantastyczny był program komputerowy (Power Point) przedstawiający całą trasę przez Zachodnie Żebro (West Buttress). Pokazywano wszystkie możliwości obozowania. Ważne też były informacje o potencjalnych niebezpieczeństwach (miejsca lawin, szczeliny). Strażnik parkowy zdołał nas przekonać do zakupu dwóch rzeczy: overbootów (coś podobnego do walonek, nakładane na buty) i dużej łopaty. Jak później się okazało, oba te zakupy były BARDZO potrzebne. Poszliśmy później do linii lotniczej i załatwiliśmy wszystkie formalności. W sumie zapłaciliśmy za dwie osoby ponad 600 USD (250 USD za przelot od osoby, po 11 USD za każdy z 3 kanistrów benzyny, po 50 USD za wypożyczenie rakiet i po 50 USD kaucji za rakiety oraz kilka dolarów za bambusowe tyczki). Okazało się, że sklepy już są zamknięte więc wróciliśmy do "hotelu". Pogoda się poprawiła i nagle zaczęły latać samoloty. Mieliśmy małą szansę na lot, ale wiele osób dość szybko opuścił nasz hotel. Ostatecznie spaliśmy razem z trójką Kanadyjczyków z Quebeku. Mogliśmy się wykąpać, a po włączeniu ogrzewania było bardzo ciepło.

 Kolejnego dnia (niedziela, 1998-05-17 - 1. dzień w górach/8. dzień wyprawy) po śniadaniu poszliśmy do centrum Talkeetny. Kupiliśmy dwie pary overbootów i dużą, składaną, aluminiową łopatę. Wracając wstąpiliśmy na lotnisko. Okazało się, że za chwilę możemy lecieć. Przemiła pani podwiozła nas do hotelu. Szybko się spakowaliśmy i pojechaliśmy na lotnisko. Część niepotrzebnych rzeczy zostawiliśmy w worku w hangarze. W kopercie zostawiliśmy paszporty, bilety i pieniądze. Później chwila czekania i około 12 wsiedliśmy do samolotu. Pilotem była Kelly. Oprócz naszej dwójki leciał z nami jeden Amerykanin. Po pół godzinie byliśmy nad bazą. Lądowanie przebiegło bez zakłóceń. I po roku przygotowań, w końcu byliśmy na lodowcu Kahiltna.

Poniżej przedstawiono główne obozy. Można z tego wykresu zobaczyć ich wysokości w stopach
(stopy będą użyte w dalszym opisie) jak i metrach.

Położenie głównych obozów. Wysokości w stopach i w metrach.

Baza  Wspaniale świeciło słońce. Postanowiliśmy, że jeden dzień odpoczniemy w bazie. Czuliśmy trochę wysokość. Talkeetna leży na wysokości 600' (200 metrów) nad poziomem morza. Baza leży na wysokości 7,000' (2,100 metrów). Szybko znaleźliśmy miejsce na namiot. Jurek zaczął go rozstawiać. Joasia poszła po sanki i paliwo. Obok rozbiła namiot trójka Kanadyjczyków, którzy spędzili poprzednią noc w tym samym hotelu co my. Gdy już mieliśmy rozbity namiot podszedł do nas szczupły pan. Okazało się, że kiedyś mieszkał w Polsce. W latach 80, poprzez obóz w Niemczech, dostał się do Kanady, a później do USA. Razem ze swoją partnerką (która nie mówiła po polsku) zamierzali zdobyć Forakera (drugą co wielkości górę w USA). Ale mieli wiadomości, że droga którą chcieli pójść była w tym czasie bardzo lawiniasta, więc robili sobie inne wycieczki. Zobaczyliśmy jak wygląda organizacja obozu bazowego. Każda grupa w zasadzie zdana jest na siebie. Często różne grupy znajdujące się o kilka metrów od siebie nic o sobie nie wiedzą. Za ogólną organizację była odpowiedzialna strażniczka parku Denali. Do niej zgłaszały się grupy pragnące odlecieć na dół. Jej donośne krzyki, gdy wywoływała grupy, które mają się przygotować do odlotu było słychać w tym dniu w całym obozie. W obozie były dwie ubikacje. Były one schowane w głębokich wykopach (3..4 metry poniżej powierzchni śniegu). Trochę przygnębiające wrażenie robił maleńki samolot, który rozbił się przy lądowaniu - zawadził skrzydłem o śnieg. Ludziom (ponoć) nic się nie stało, a samolot miał być odtransportowany przy pomocy śmigłowca wojskowego. Zjedliśmy obfitą obiado-kolację i położyliśmy się spać. Było bardzo jasno. Później ustaliliśmy, że lekko ciemnieje między 1 a 3 nad ranem. Natomiast zdecydowanie zimniej robi się wtedy, gdy namiot znajdzie się cieniu.

 Kolejnego dnia (poniedziałek, 1998-05-18 - 2./9.) pospaliśmy sobie dłużej wiedząc, że trasę mamy dość prostą. Zaczęliśmy się pakować. W bazie musieliśmy zostawić depozyt. Był to głównie zapas jedzenia na wypadek, gdybyśmy po powrocie do bazy musieli długo oczekiwać na odlot. Było wyznaczone poletko, na którym nie wolno było rozbijać namiotów i gdzie wszyscy składali w śniegu swoje depozyty. Nadciągnęła mgła i zaczął padać śnieg. Postanowiliśmy przeczekać. I czekaliśmy do wieczora. Ten dzień był stracony.

 Następnego dnia (wtorek, 1998-05-19 - 3./10.) od rana padał śnieg. Mieliśmy karty do gry i rozegraliśmy tego dnia wiele partii remika.

 Kolejny dzień (środa, 1998-05-20 - 4./11.) też przesiedzieliśmy w namiocie. Dalej padał śnieg. Niektóre pozostawione bez opieki namioty były prawie całkiem zasypane.

Joasia ciągnie sanki  W czwartek (1998-05-21 - 5./12.) udało nam się w końcu wyruszyć. Wcześniej odkopaliśmy depozyt dodając do niego śmieci, które pojawiły się przez kilka dni naszego pobytu w bazie. Początkowo droga prowadziła w dół (zeszliśmy na wysokość około 6,500'). Później zaczęliśmy podchodzić do góry choć podejście było minimalne. Pierwszy raz szliśmy w rakietach śnieżnych. Właściwie nie było z nimi żadnych kłopotów. Należało się jednak przyzwyczaić do tego, że nie można się cofać. Spotykaliśmy osoby schodzące w dół. Początkowo pytaliśmy, czy byli na szczycie. Nie był nikt. Wszyscy strasznie narzekali na pogodę. Później pytaliśmy o to, do którego obozu docierali poszczególni wspinacze. Większość była w obozie 14,000'. Niektórym udało się dotrzeć do obozu 16,200'. Byli też tacy, którzy dotarli do obozu 17,000'. Wszyscy wyrażali życzenie, aby nas nie prześladowała tak zła pogoda. Przez kilka godzin naszego przemarszu było w miarę jasno, ale do obozu 8,000' przyszliśmy we mgle.

Mieszkania w USA

 W USA mieszka się wynajmując mieszkanie (polscy amerykanie mówią: "rentując") lub ma się mieszkanie na własność. Zdecydowanie częściej mieszkania kupuje się na własność. Wynajmują tylko: ludzie bardzo młodzi (tuż po szkole), nowo przybyli emigranci, tacy których nie stać na zakup domu (zwykle trzeba zapłacić przynajmniej 10% wartości jako przedpłaty) i w końcu z wyboru (są tacy, co nie chcą mieć domu na własność). Jest to jednak mniejszość.

 Z tą własnością jest pewien problem. Najczęściej człowieka nie stać, aby zapłacić jednorazowo za mieszkanie, gdyż ceny kształtują się od kilkudziesięciu tysięcy do wielu milionów dolarów. Przeciętnie mieszkanie kosztuje $150,000. Od czego są jednak banki. Prosząc w banku o pożyczkę na mieszkanie delikwent zostaje przede wszystkim "prześwietlony". Po tej operacji bank określa do jakiej wartości mieszkanie może on sobie zafundować. (Zwykle suma wszystkich spłat nie może przekraczać 36% miesięcznego uposażenia.) Do momentu spłaty pożyczki mieszkanie jest (prawie) własnością banku. Należy (oprócz spłat odsetek, około 8% i rat) płacić również ubezpieczenie od tego, że przestanie się płacić! Są dopracowane procedury, gdy przed spłatą mieszkania odsprzedaje się go komuś innemu (, kto być może też bierze pożyczkę w innym banku) i przenosi się gdzieś indziej. Zwykle mieszkanie spłaca się przez okres 30 lat.

 Najbardziej rozpowszechnione jest budownictwo indywidualne. Dość istotną formą budownictwa są w USA odpowiedniki polskich spółdzielni (Kondominium). Przedsiębiorca, który buduje osiedle na początku jest jego całkowitym właścicielem. W radzie osiedla są tylko jego przedstawiciele. W miarę sprzedawania coraz większej liczby mieszkań zwiększa się w radzie liczba osób wybranych przez mieszkańców. W końcu cała rada osiedla składa się z przedstawicieli mieszkańców. Działalność rady opiera się na tym, że każdy z mieszkańców jest właścicielem swojego mieszkania i współwłaścicielem infrastruktury osiedla. Jest wiele wspólnych spraw dla całego osiedla - odśnieżanie, wywóz śmieci, sadzenie zieleni, koszenie trawy itd.

Standardem jest, że każdy budynek ma własną oczyszczalnie ścieków. Jest tam ładnie i czysto.

 Kolejnego dnia (piątek, 1998-05-22 - 6./13.) wyszliśmy w lekkiej mgle. Większość trasy miała bardzo małe nachylenie, ale końcówka była bardziej ostra. Obóz 9,500' był cały w gęstej mgle. Tego dnia po raz pierwszy zamiast dwóch termosów herbaty wzięliśmy jeden termos herbaty, a w drugim wzięliśmy wrzątek. Po drodze zrobiliśmy sobie zupki. Mieliśmy bardzo dobre zupki z Hanpolu. Podobne są do gorących kubków, ale przygotowane były specjalnie dla wspinaczki i zawierały więcej mięsa.

 W sobotę (1998-05-23 - 7./14.) wyruszyliśmy przy pogarszającej się pogodzie. Pierwszy raz przechodziliśmy niezbyt szerokie, ale dobrze oznaczone mostki śnieżne nad szczelinami. Tuż przed obozem 11,000' dopadł nas silny wiatr. Byliśmy bardzo szczęśliwi, gdy w obozie znaleźliśmy bardzo głęboką i szeroką jamę. Zasypialiśmy przy padającym śniegu i wiejącym wietrze.

 Dni od 24 do 26 maja (od niedzieli do wtorku) (8. ... 10./15. ... 17.) to nieustanna walka ze śniegiem. Właściwie to cały czas należało odśnieżać namiot. Prawie bez walki oddaliśmy większość naszej jamy robiąc korytarz o szerokości około pół metra wokół namiotu. Początkowo nie było kłopotów z wyrzucaniem śniegu. Jednak, gdy wysokość pryzmy osiągnęła ponad 3 i pół metra należało brać duży zamach, aby do góry podrzucić śnieg. Najgorsze były gwałtowne ataki wiatru i śniegu. W ciągu pół godziny od wejścia do namiotu po odśnieżaniu, znowu należało się szykować do wyjścia. Koło obozu była bardzo duża szczelina, do której można było wyrzucać woreczki z fekaliami. Postanowiliśmy sprawdzić kupione w Talkeetnie overbooty (do tamtej pory używaliśmy ochraniaczy). To był doskonały pomysł. Skończyły się kłopoty z ośnieżonymi butami, gdyż do overbootów śnieg się nie kleił. I rzeczywiście było w nich dużo cieplej.

 Ranek 27 maja (środa - 11./18.) był mglisty. Trochę go przespaliśmy. Koło południa zrobiła się fantastyczna pogoda, ale wiedząc, że droga do kolejnego obozu jest bardzo długa i ciężka (przechodzi się przez mającą złą sławę przełęcz Windy Corner) nie wyruszyliśmy do góry.

 Kolejnego dnia (czwartek, 1998-05-28 - 12./19.) postanowiliśmy przenieść do obozu 14,000' część naszego sprzętu i wrócić do obozu 11,000'. Wyruszyliśmy w miarę wcześnie. Wzięliśmy tylko jedne sanki. Po raz pierwszy na tej wyprawie zaczęliśmy używać raków. Początkowo droga prowadziła ostro w górę i pięknie było widać obóz 11,000'. Za nami wyruszały kolejne grupy. Po około pół godzinie dotarliśmy w dobrej kondycji na przełęcz. Później droga zaczęła prowadzić trochę bardziej oblodzonym zboczem w kierunku skał. W końcu widzieliśmy coś ciemnego!!! W pewnej chwili Jurkowi spadł rak z buta. Okazało się, że w wysłużonym (10 letnim) raku puścił nit przy zapięciu. Bez tego nitu rak jest zupełnie bezużyteczny. Czyżby koniec wyprawy? W miejscu, w którym byliśmy można się było obyć bez raków. Ale wiedzieliśmy, że w wyższych partiach będzie goły lód i tam raki będą absolutnie niezbędne. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy, aby odkupić raki od kogoś schodzącego w dół. Nie mieliśmy również żadnych dokumentów, aby pokazać kim jesteśmy. Zaczęliśmy się spuszczać z powrotem do obozu 11,000'. Po zejściu Jurek zaczął szukać, czy ktoś w obozie nie ma zapasowej pary raków. W pewnej chwili dostrzegł człowieka, który szybkim tempem schodził w rakietach na dół. Udało mu się go zatrzymać. Na dwa pytania: czy już kończy wyprawę i czy ma raki padła odpowiedź pozytywna. Dalej już było proste tłumaczenie skąd się bierze prośba o raki i wymiana adresów. Przemiły Craig z Kalifornii pożyczył Jurkowi swoje raki. Wymieniliśmy się adresami (również e-mail'ami). Umówiliśmy się, że odeślemy raki pocztą bezpośrednio po zejściu do Talkeetny. Jurek dostosował raki do swoich butów. Pożegnaliśmy Craiga, który życzył nam wejścia na szczyt. Tego dnia nie zdecydowaliśmy się na ponowne wyjście. Wieczorem spotkaliśmy Keila, którego znaliśmy z naszej poprzedniej wyprawy na Aconcaguę. Wiedzieliśmy, że będzie on w tym czasie na Denali, ale fakt, że rozłożył swój namiot 10 metrów od naszego (bezpośrednio koło nas) i mogliśmy się nie rozpoznać był dość symptomatyczny. Wieczorem Keil przekazał nam wiadomość, że następny dzień będzie prawdopodobnie ostatnim dniem dobrej pogody. Postanowiliśmy zmienić plany i pójść do obozu 11,000' z całym bagażem.

Karty kredytowe

 W USA bardzo popularne są karty kredytowe. Jeśli używana jest karta przy zakupie to uczestniczą w transakcjach trzy strony: klient, bank, który wystawił kartę i sklep. W zasadzie wszyscy są zadowoleni. Klient zyskuje przez szybką obsługę i opóźnioną płatność. Bank zyskuje na tym, że klienci płacą wcześniej jemu, a dopiero on później przekazuje pieniążki na rachunek sklepu. Dodatkowy zysk jest wtedy, gdy klient nie płaci. Wówczas traktowane jest to jako pożyczka i zwrot pieniędzy jest oprocentowany. Sklep ma szybką obsługę i nie ma problemów z gotówką.

 Zastanawialiśmy się, dlaczego ludzie mają dziesiątki kart kredytowych (są specjalne saszetki na karty kredytowe). Otóż część kart nie jest tak naprawdę kartami kredytowymi, a innymi kartami o formacie kart kredytowych (na przykład karty na wejście do pomieszczeń). Jednak mając wiele kart kredytowych można zyskać wybierając taką, która najpóźniej ma podliczanie płatności. Jeśli kupujemy, dajmy na to 8 dnia miesiąca, a podliczenie następuje 5 dnia miesiąca, to bank (a właściwie to sklep) kredytuje nas na okres: od 8 do 5 następnego miesiąca i dalej mamy pewien okres (zwykle 3 tygodnie) na zapłacenie rachunku. W sumie wychodzi to około półtora miesiąca. Opłaca się więc wybierać kartę o jak najpóźniejszym (w stosunku do bieżącego dnia) okresie płacenia.

 Firmy udostępniające karty kredytowe oferują szereg bonusów w przypadku korzystania z karty. Płacąc kartą Visa za bilety lotnicze ma się automatycznie dodatkowe ubezpieczenie.

 Banki prześcigają się w pomysłach, aby ludzie używali kart kredytowych wydanych właśnie przez dany bank. Oferty są na przykład takie. Jeśli wykorzystasz pierwsze $1,000 to $100 zostanie ci podarowane. Oferty takie dotyczą tylko klientów o których banki wiedzą, że posiadają zdolności kredytowe. Informacjami o zdolnościach kredytowych klientów zajmują się w USA 3 firmy. Główne dane, które gromadzą o kliencie, to jego adres (w USA NIE MA obowiązku meldunkowego), wszystkie nieterminowe spłaty i wyroki sądowe związane z niepłaceniem oraz wielkości kwot przekazywanych stale na konta. Banki (wszystkie ?!) przekazują informacje o operacjach z klientem do tych firm.

 Rano (piątek, 1998-05-29 - 13./20.) złożyliśmy depozyt. Wybraliśmy miejsce koło ścieżki prowadzącej do szczeliny. Zostały zarówno rakiety śnieżne jak i mnóstwo śmieci. Tym razem podejście na przełęcz było dużo bardziej męczące. Mieliśmy sanki zdecydowanie bardziej obciążone. Ale to jeszcze był drobiazg. Powyżej przełęczy rozpoczęliśmy trawers. Tu już sanki zdecydowanie nie chciały trzymać się wydeptanej ścieżki i ciągnęły nas w dół. Doszliśmy do wypłaszczenia przed Windy Corner. Widać było, że podejście jest bardzo ciężkie. Przed samym podejściem zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek (zupki !). Potem rozpoczął się koszmar. Podejście na Windy Korner prowadziło dość ostro do góry, ale sanki ciągnęły zdecydowanie w bok, w kierunku szczelin. Jurkowi zaczął spadać jeden rak. Wielokrotne próby jego prawidłowego ustawienia nie powiodły się. Przy tych próbach Jurkowi spadła do szczeliny jedna z rękawic. W końcu Jurek zdjął rak i wszedł na przełęcz Windy Corner tylko w jednym. Na Windy Corner rzeczywiście wiał bardzo silny wiatr. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale nie było możliwości założenia tam obozu. Okazało się, że raki mają 3 regulacje - zapięcia przedniego, zapięcia tylnego i długości raków. Jeden z raków był po prostu dłuższy i nie było możliwości jego zmiany w czasie podejścia, gdyż wymagany był specjalny klucz. Jurek postanowił iść dalej w jednym raku. Dalsza droga prowadziła lekko pod górę. Wydeptana ścieżka prowadziła trawersem. Sanki od czasu do czasu spadały ze ścieżki i po dużym nachyleniu kierowały się w stronę szczelin. W pewnej chwili Joasia przeszła kolejny garb i jej sanki zaczęły gwałtownie spadać w dół. Sanki szarpnęły do przodu Jurka, który upadł i zsunął się ze ścieżki. W wyniku tego również jego sanki zsunęły się ze ścieżki. Sytuacja była niebezpieczna, ale Jurkowi udało się utrzymać sanki, wstać i wrócić na ścieżkę. Później droga zaczęła się obniżać i zobaczyliśmy obóz pośredni: 13,500'. Był on na płaskim terenie, ale postanowiliśmy iść dalej. Jurek, zmęczony poprzednimi wydarzeniami zmienił taktykę podchodzenia. Zostawiał plecak idąc tylko z sankami. Później, gdy Joasia odpoczywała, wracał, przenosił plecak do przodu i wracał, aby przeciągnąć dalej sanki. Spowolniło to tempo marszu. Ale wiedzieliśmy, że obóz 14,000' stóp jest już blisko. I rzeczywiście. Około 23 byliśmy na miejscu. Jurek zaczął szukać jamy na namiot. Ponieważ tego (i poprzedniego) dnia do tego obozu doszło wiele grup nie było wolnych jam. Przy pomocy specjalnej piłki do śniegu zaczęliśmy wycinać bloki o wymiarach około 30 cm x 30 cm x 60 cm. Około drugiej nad ranem mieliśmy już rozbity namiot. Później kolacja. Tego dnia (a właściwie to nocy) Jurek darował sobie golenie, gdyż w namiocie było zbyt ciemno.

 Następnego dnia (sobota, 1998-05-30 - 14./21.) odpoczywaliśmy. Strażnicy parkowi mieli wydzielony podobóz. Znajdował się tam namiot lekarza, namiot gospodarczy z kilkoma radiostacjami i ich namioty do spania. Widzieliśmy bardzo poodmrażaną grupę (Hiszpanie), która była opatrywana przez lekarza. Jurek poprosił strażników parkowych o pomoc w ustawieniu raka. Okazało się, że mają komplet narzędzi i po kilku minutach oba raki miały jednakową długość. Od tej pory skończyły się problemy z rakami. Pogoda była słoneczna i była dobra widoczność. Z góry schodzili szczęśliwcy, którym udało się wejść na szczyt.

Telefony w USA

 W USA od kilku lat (po złamaniu monopolu AT&T) jest bardzo duża konkurencja wśród dostawców usług telefonicznych. Posiadacz telefonu jest stale kuszony ofertami przejścia do innego dostawcy. Zachowuje przy tym swój poprzedni numer. Zmiana następuje w ciągu kilku godzin. Czasami okazuje się, że oferta rzeczywiście jest lepsza. Czasami jednak charakter naszych rozmów akurat nie wpisuje się do cennika (przekroczenie lub nie pewnej liczby rozmów, mniej lub bardziej dalekie rozmowy) i okazuje się, że po zmianie płaci się więcej.

 Firmy przedstawiają oferty na przykład takie, że po zmianie dostawcy pierwsze $100 zostaje darowane. W wyniku tak dużej konkurencji ceny rozmów międzymiastowych (lokalne rozmowy są BEZPŁATNE) spadły wielokrotnie. W tej chwili 1 minuta rozmowy wewnątrz USA kosztuje 10 centów.

 Większość automatów telefonicznych przyjmuje zarówno gotówkę jak i karty kredytowe. Najpierw wykręcamy numer telefonu (bez wstawiania karty lub wrzucania monet) i po chwili słyszymy miły głos z prośbą o wrzucenie określonej kwoty, lub włożenie karty kredytowej. Koszt 1 minuty rozmowy z automatu jest znacznie większy niż przy rozmowie z domu. 4 razy lataliśmy wewnątrz USA samolotami linii NW (Nord-West). W samolotach na każde 3 siedzenia był jeden telefon na kartę kredytową. Koszt 1 minuty rozmowy wynosił $8.

 W USA zrozumieliśmy w końcu co to znaczy dostawca usług INTERNETOWYCH. Ponieważ lokalne rozmowy telefoniczne są bezpłatne, to małe firmy (często w garażach) posiadają komputer z kilkudziesięcioma lokalnymi modemami i z szybkim wyjściem do internetu. Najprostsze usługi kosztują około $15 na miesiąc.

 Kolejnego dnia (niedziela, 1998-05-31 - 15./22.) z rana była ładna pogoda i postanowiliśmy przenieść część naszych rzeczy do obozu 17,000'. Początkowo ścieżka prowadziła zakosami do góry. Widzieliśmy przez cały czas zamykającą dolinę ściankę lodową wzdłuż której prowadziła lina asekuracyjna. Widać było, że tam wszyscy przechodzą bardzo wolno. Tuż przed wpięciem się do liny odpoczęliśmy kilka minut. Później rozpoczęliśmy podejście. Miało ono jeden mankament. Otóż szło się cały czas za kimś i przed kimś. Nie można sobie było pozwolić na żaden dłuższy odpoczynek. Nie było, żadnego niebezpieczeństwa, choć był to żywy, niebieski lód i nachylenie było dość duże. Tuż przed końcem podejścia dopadły nas chmury. Po wyjściu do obozu 16,200', który był tuż za końcem liny jedliśmy zupki częstując nimi również grupę wspinaczy z Wenezueli, którzy schodzili w dół. Zdecydowaliśmy się, że dalej nie pójdziemy, bo pogoda się pogarszała. Zakopaliśmy nasz depozyt i zeszliśmy na dół. Jurek miał spierzchłe wargi i lekarz polecił mu stosować co pół godziny krem (UV: 25) i poza namiotem chodzić w masce. Wieczorem zaczął padać śnieg.

 Kolejny dzień (poniedziałek, 1998-06-01 - 16./23.) padał śnieg. Graliśmy w karty. Parę razy rozmawialiśmy ze strażnikami parkowymi. W obozie były 2 ubikacje. Były to po prostu plastikowe siedzenia osłonięte z 3 stron.

 Następnego dnia (wtorek, 1998-06-02 - 17./24.) z rana była mgła. Koło południa zaczęło się przejaśniać, ale już tego dnia nie wyruszyliśmy.

 W środę (1998-06-03 - 18./25.) wyruszyliśmy najpierw do obozu 16,200'. Później przeszliśmy słynnym Zachodnim Żebrem (West Buttress) do obozu 17,000'. Przejście to jest bardzo "psychiczne", bo prowadzi często niezaporęczowanymi lodowymi ściankami, pod którymi było dużo powietrza. W obozie 17,000' nie znaleźliśmy dużej jamy. Nasza miała niezbyt wysoki okalający ją murek, który postanowiliśmy następnego dnia powiększyć. Pogoda była wspaniała. Nie było wiatru ani chmur. Widzieliśmy przełęcz Denali, która od wielu lat była naszym marzeniem.

Koleje w USA

 W USA odbyliśmy 4 wycieczki wykorzystując linie kolejowe. Przejazd koleją nie jest tani. Jednak usługi są na wysokim poziomie. Jest bardzo czysto. Pociągi kursują bardzo dokładnie. A siedzenia są (najczęściej) typu lotniczego. Dodatkowo spotykaliśmy specjalne poręcze na ułożenie nóg.

 Konduktor natychmiast rozpoznaje wszystkie osoby, które weszły na poprzednim przystanku, bo koło nich nie ma wyłożonego biletu. Po sprawdzeniu biletu konduktor wkłada go do specjalnego uchwytu znajdującego się przed lub nad pasażerem.

 Wszystkie koleje są prywatne. Większość towarzystw kolejowych przewozi w ramach jednego stanu. Linią kolejową, która przewozi pasażerów przez wiele stanów jest Amtrak.

 W Waszyngtonie zaskoczyło nas wpuszczanie pasażerów do pociągu. Mieliśmy przejechać około 100 km, pociągiem który jechał do Bostonu. Do pociągu wchodzi się wyznaczonymi przejściami (gate). Na około 20 minut przed odjazdem poproszono inwalidów i osoby z dziećmi. Później jeszcze wybrano dwie grupy pasażerów (pasażerów z biletami na dokładnie ten pociąg i jeszcze jakąś grupę wybraną według jakiegoś kryterium) a dopiero potem pozwolono przechodzić pozostałym.

 Następnego dnia (czwartek, 1998-06-04 - 19./26.) wyruszyliśmy na lekko po nasz depozyt do obozu 16,200'. Nie wzięliśmy ani liny, ani nawet uprzęży. Szło się nam bardzo dobrze. Po drodze w dół spotkaliśmy dwóch Kanadyjczyków, którzy przenocowali w jamie śnieżnej w obozie 16,200'. Odkopaliśmy nasz depozyt. Gdy już mieliśmy wyruszać niedaleko nas odsunęła się kupka śniegu i z jamy wyszedł jakiś zaspany człowiek. Pomachaliśmy mu i poszliśmy do góry. Mieliśmy lekkie plecaki i dobrą kondycję. Szybko dogoniliśmy Kanadyjczyków i wróciliśmy do obozu 17,000'. Tu podwyższyliśmy o jeden blok śnieżny murek osłaniający nasz namiot. Po skończonej pracy usłyszeliśmy, że dwie osoby rozmawiają po rosyjsku. Okazała się to dwójka (a może trójka, ale trzeciej osoby nie widzieliśmy) z Moskwy, która tego dnia zdobyła szczyt. Wieczorem zaczął wiać wiatr.

 Dni od 5 do 7 czerwca (20. ... 22./27. ... 29.) to nieustanne wycie wiatru. Pogoda doprowadziła nas na kraj katastrofy. Najpierw potężny wiatr zwalił murek okalający namiot i wywiał wszystek śnieg, który usztywniał tropik. Później zaczął zrywać się tropik. W pewnym momencie stało się jasne, że w tym miejscu namiot się nie utrzyma. Jurek trzymał tropik namiotu, aby wiatr go nie zerwał, Joasia natomiast pakowała wszystkie nasze rzeczy do plecaków. W pewnym momencie wyginający się pałąk rozdarł tropik. Trzeba było szybko go złożyć. Poprosiliśmy o pomoc dwóch Amerykanów, którzy mieli rozstawiony namiot najbliżej nas. Przyszedł do nas Mark. Drugi został, bojąc się aby ich nieobciążonego namiotu też nie porwało. Razem z Markiem przeciągnęliśmy namiot do większej jamy. Tam próbowaliśmy założyć pałąki na namiot. Okazało się, że wieje tam jednak tak silny wiatr, że dalej nie można rozbić namiotu. Mark wrócił do siebie. My natomiast przenieśliśmy wszystkie nasze rzeczy z poprzedniej jamy i zaczęliśmy się szykować, aby biwakować w namiocie bez pałąków. Przyszedł do nas Mark i zaprosił nas do ich namiotu. Poszukaliśmy herbaty i czegoś do zjedzenia. Mieliśmy duże kłopoty w odnalezieniu ich namiotu, który stał w odległości nie większej niż 15 metrów, ale wichura nie pozwalała patrzeć przed siebie. Namiot, do którego weszliśmy był bardzo dobry dla dwóch osób, ale nie dla czwórki. Po chwili Jurka ogarnęły dreszcze i próbował, poskręcany, przez chwilę poleżeć. Były z tym pewne kłopoty. Amerykanie powiedzieli, że mają zapasowy, maleńki szturmowy namiot bez tropiku (był to namiot na dwie osoby bez sprzętu). Byliśmy im bardzo wdzięczni za udostępnienie tego namiotu. Mark z Jurkiem rozbili maleńki namiot, a później Joasia przeniosła do niego karimaty i śpiwory. W końcu można było się położyć. Namiot był dość wąski, ale jednocześnie w miarę wysoki. Przenieśliśmy więc do niego całą zawartość poprzedniego namiotu i również poprzedni namiot, który w środku spakowaliśmy (pakowanie dużego namiotu w maleńkim namiociku!!!). Zrobiliśmy porządek z naszymi rzeczami i nawet zdołaliśmy uruchomić kuchenkę. Cóż to była za radość, kiedy w końcu było nam ciepło. Czuliśmy tylko wyraźnie odmrożenia w rękach, choć były to tylko początkowe objawy. Zaczął padać śnieg. Należało wychodzić i odśnieżać maleńki namiocik. Ponieważ nie było żadnej absydy, to po każdym wyjściu do namiotu wpadał śnieg. Namiot był z dobrego materiału, ale para wodna z naszych oddechów zamarzała na ściankach. Poza tym noc przebiegła już spokojnie.

Jedzenie "na mieście"

 Podczas pobytu w USA (poza pobytem w górach) najczęściej korzystaliśmy z kuchni naszych znajomych. (Chwała im za to.) Podczas całodniowych wycieczek korzystaliśmy jednak z możliwości szybkiego zjedzenia posiłku "na mieście". Według opinii naszych znajomych najbardziej sytne i tanie jest jedzenie w kuchniach chińskich. Rzeczywiście. Danie z 3 udek kurczaka wraz sałatką kosztowało w Atlantic City około $4.

 Wspaniale wyglądała sala jadalna na dworcu w Waszyngtonie. Było tam około 50 (numerowanych: 1, 2, ...) stoisk oferujących dania z różnych stron świata (indyjskie, japońskie, włoskie, wietnamskie i inne) lub według asortymentu (słodycze, sałatki i coś tam jeszcze). Myśmy wybrali danie kuchni meksykańskiej o nazwie Taco-Taco. (Taco - to chyba naleśnik.) Były to dwa naleśniki z mięsem i całym wachlarzem sałatek. Wszystko to było bardzo pikantne.

 Co nam przeszkadzało to fakt, że do wszystkich napojów starano się nam dodać lodu. Jeśli człowiek prosił o Coca Colę to dostawał (najczęściej) kubek pełen lodu z poleceniem nabrania płynu z automatu.

 Często wraz z biletem na coś tam (samolot, kolejka linowa, ...) dostajemy posiłek. Tu zawsze mamy wybór, choć niezbyt szeroki.

 W poniedziałek (1998-06-08 - 23./30.) pogoda była lekko mglista, ale nie było już takiego zwariowanego wiatru. Wydawało się, że musimy jak najszybciej uciekać na dół. Taką wiadomość też przekazaliśmy Amerykanom, którzy zbierali się do pójścia na szczyt. Ale Joasia znalazła bardzo dużą pustą jamę i postanowiliśmy spróbować zszyć namiot. Gdy zabieraliśmy się do przenoszenia namiotu zobaczyliśmy, że Mark zaczyna wracać do obozu. Widać było, że ma kłopoty z żołądkiem. Napoiliśmy go herbatą i obiecaliśmy mu zrobić lunch, po tym jak przeniesiemy nasz namiot. Po wyrównaniu platformy przenieśliśmy namiot. Maszty były strasznie powyginane. Ale namiot stał. Joasia zabrała się za zszywanie, a Jurek za przenoszenie rzeczy z maleńkiego namiociku. Potem Joasia pomogła Jurkowi spakować mały namiocik. Jurek poszedł do Marka i zaniósł mu paczkę liofilizatów. Mark leżał zmarznięty w swoim namiocie i miał na sobie wszystkie kurtki. Pierwszych kilka łyżek zjadł z apetytem, a później zaczął się rozbierać - liofilizat zaczął go rozgrzewać. Gdy był w połowie, to został w samej koszuli. Ponieważ Mark jadł powoli, to Jurek obiecał, że przyjdzie po termos za około dwie godziny. Joasia zdążyła w międzyczasie obsypać namiot, tak, że był w miarę bezpieczny. Graliśmy w karty. Gdy dochodził czas spotkania z Markiem okazało się, że on sam do nas przyszedł. Trochę był zaskoczony tym, że u nas w namiocie było bardzo sucho. W absydzie namiotu otrzepywaliśmy się i zostawialiśmy nasze buty (Mark też tam zostawił). Było również w miarę ciepło. Rozmawialiśmy kilka godzin. Później Mark wrócił do siebie, a my przygotowaliśmy sobie kolację planując na następny dzień atak szczytowy.

Jurek przed wierzchołkiem  Następnego dnia (wtorek, 1998-06-09 - 24./31.) spakowaliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w kierunku szczytu. Świadomie nie wzięliśmy liny - szliśmy bez uprzęży. Nie wzięliśmy też takich zalecanych rzeczy jak łopata, karimat czy maszynka do gotowania. Do Przełęczy Denali (około 18,300') droga była osłonięta. Na samej przełęczy było bardzo ciepło. Później zaczęło trochę wiać. Temperatura wynosiła około minus 20 stopni Celsjusza. Najpierw Jurek, a później Joasia ubrali kurtki puchowe. Było nam trochę zimno w uda. Doszliśmy do Footbol Fields. Jest to płaskowyż na wysokości około 19,500' (6,050 m). Płaskowyż ten był pokryty 1.5 metrową warstwą świeżego śniegu. W śniegu był wydeptany korytarz. Podczas, gdy tylko jedna osoba stale próbowała przedeptać ścieżkę, pozostali musieli czekać. Wiele osób rezygnowało z czekania. Ponieważ było nam zimno postanowiliśmy wrócić i ponowić atak za dwa dni. Po kilku godzinach byliśmy z powrotem w obozie 17,000'. Postanowiliśmy odpocząć jeden dzień, a za dwa dni ponownie ruszyć na szczyt. Sprawdziliśmy nasze zapasy żywności. Mieliśmy zapas na pełnych 6 dni. Od biedy można by przeżyć i dni 10.

Joasia w partiach szczytowych Denali  Kolejnego dnia (środa, 1998-06-10 - 25./31.) pogoda była nieciekawa: było mglisto. Graliśmy w karty i odpoczywaliśmy. Szykowaliśmy się do ataku albo nocnego, albo z rana. Wieczorem było zdecydowanie zimno, więc postanowiliśmy wyruszyć rano.

Mniejszości narodowe

 Rasizm jest delikatnym problemem w USA. Większość naszych znajomych (białych) twierdziła, że w tej chwili mniejszości narodowe są pod zbyt wielką ochroną. Pracodawca boi się zwolnić źle pracującego murzyna, aby nie być posądzonym o rasistowskie podejście. Nawet zwrócenie uwagi czasami może być poczytane za niegrzeczność.

 W ustawodawstwie USA istnieje pojęcie mniejszości narodowych. Mniejszościami narodowymi są murzyni, żydzi i ... kobiety(!). Pracodawca, z mocy prawa, MUSI, w przypadku braku innych podstaw, zatrudnić osobę mającą statut mniejszości narodowej przed osobą nie mającą takiego statutu!!! Firma konsultingowa, w której pracował jeden z naszych znajomych, straciła parę kontraktów ponieważ w konkurencyjnej firmie prezesem ... była kobieta (!).

 Wyczuleni znajomi twierdzą, że w tej chwili poprawne sztuki (filmowe, teatralne) zawsze mają role murzyńskie. I nie mogą to być role negatywne.

 Jest jednak faktem, że dzieci z biednych ośrodków nie mogą się przebić na dobre studia co zaważa na ich późniejszym statusie.

 W czwartek (1998-06-11 - 26./33.) wyruszyliśmy bardzo wcześnie. Pogoda była barowa: była mgła i padał niewielki śnieg. Gdy podchodziliśmy do przełęczy Denali zaczął wiać wiatr. Postanowiliśmy zrezygnować. Szybko zeszliśmy na dół i weszliśmy do śpiworów, aby się zagrzać. Około południa zebraliśmy się i ruszyliśmy na dół. Tym razem Zachodnie Żebro było wywiane i warunki były trudniejsze niż poprzednio. Oprócz tego mieliśmy cięższe plecaki. Zejście ścianką lodową poniżej obozu 16,200' było już przyjemnością. Droga poniżej była poprowadzona już inaczej niż poprzednio: pootwierały się nowe szczeliny. Po drodze spotkaliśmy grupę Polaków, którzy szli złożyć depozyt do obozu 16,200' lub 17,000'. W obozie 14,000', po rozbiciu namiotu, Joasia poszła do strażników parkowych, ponieważ odmrożenia na palcach rąk spowodowały, że zaczęły się pojawiać pęcherze. Potem Jurek przyniósł depozyt (sanki). Trochę przez przypadek dowiedzieliśmy się, że z dołu idzie dwójka Polaków. Jurek wyszedł im naprzeciw i okazało się, że byli to Adam i Piotr z Olkusza. Spędziliśmy miły wieczór w namiocie naszych znajomych. Zostawiliśmy im nasz cukier. Piotr, który dowiedział się o fantastycznych zaletach overbootów odkupił je od Jurka, pożyczając mu własne ochraniacze. Również uzgodniono zmianę karimatów. Piotr miał dobry dla spania, ale bardzo wchłaniający wilgoć samo-pompujący się materac kanadyjski. Piotr dostał dwa nasze najlepsze karimaty, a my dostaliśmy jego "cudo". Pytaliśmy o drugą dwójkę, Monikę i Piotra z Krakowa. Okazało się, że od momentu wylądowania na lodowcu Adam i Piotr nie mają o nich wiadomości i spodziewają się ich nieprędko. Sądzili, że jadąc na nartach przebyli ten odcinek znacznie szybciej. Zaskoczyły nas wiadomości o deszczach, które prześladowały ich na dole. Myśmy wodę widzieli tylko po ugotowaniu.

 Rankiem kolejnego dnia (piątek, 1998-06-12 - 27./34.) dostaliśmy "zlecenie" na przekazanie do kraju wiadomości od kolegi z grupy gdańskiej. Ruszyliśmy z bardzo obciążonymi sankami. Po około pół godzinie okazało się, że musimy nasze sanki przepakować, bo zbyt często się wywracają. Robiliśmy to przy dużym wietrze. Tuż po ruszeniu spotkaliśmy Piotra i Monikę, którzy jak się okazało byli w bardzo dobrej formie i szykowali się do przejścia do obozu 14,000'. Życzyliśmy im sukcesu, a sami ruszyliśmy w kierunku Windy Corner. Przy pierwszej większej szczelinie bardzo gwałtownie obsunęły się w dół sanki Joasi powodując wysunięcie się spod lin całego worka. Trzymał się sanek tylko dlatego, że uchwyt na górze był do nich przywiązany. Joasia poszła więc przez przełęcz Windy Corner z samym plecakiem. Później Jurek przeciągnął swoje sanki również za Windy Corner. W końcu Jurek przeniósł worek, a Joasia przeciągnęła sanki. Na Windy Corner był bardzo niebieski lód, a szczeliny straszyły swoją głębią. Zamocowaliśmy znowu bagaż do sanek i rozpoczęliśmy dalsze schodzenie. Sanki Joasi obracały się często w poprzek stoku. Sanki Jurka często go wyprzedzały. Szliśmy w gęstej mgle, tak, że zaskoczył nas obóz 11,000'. Postanowiliśmy w nim przenocować. Rozbiliśmy obóz i Jurek poszedł po depozyt. Okazało się, że był on około metr głębiej niż go złożyliśmy. Potem zrobiliśmy dodatkowe otwory w sankach po to aby linkę obciągającą bagaż można było przeprowadzić również z tyłu.

Zwierzęta w mieście

 Chodząc po Nowym Jorku często widzieliśmy ludzi, którzy prowadzili psy. Psów nie wolno puszczać wolno. Bardzo istotnym jest to, że wszystkie odchody swoich ulubieńców muszą zbierać ich właściciele.

 Zwierzęta (psy, koty, ptaki) mają swoje kartoteki. Wszystkie przechodzą coroczne szczepienia. Samice są kastrowane (tylko osoby prowadzące "hodowlę" mają samiczki nie kastrowane).

 Następnego dnia (sobota, 1998-06-13 - 28. 'dzień pobytu w górach - ostatni'/35. 'dzień wyprawy') nasz bagaż był bardzo ładnie przymocowany do sanek. Ponieważ nachylenie stoku było niewielkie, to, mimo rakiet, szło się bardzo dobrze. Była jednak gęsta mgła i widzieliśmy na odległość około 30 metrów. Wystarczało to jednak, aby dostrzegać kolejne tyczki. Około południa wyszliśmy z chmur. Pod nami był obóz 8,000'. Spotkani ludzie (w koszulach !) pytali nas o pogodę. 'Cóż za dziwne pytania' myśleliśmy. Ale rzut oka do tyłu wyjaśnił nam wszystko. Powyżej nas była czarna warstwa chmur. Poniżej - sielanka. Słońce. Szybko zeszliśmy do obozu 8,000' i zjedliśmy zupki. Potem szliśmy długi odcinek do bazy przechodząc przez wiele nowych mostków śnieżnych. Cały czas latały samoloty. Po przyjściu do bazy spotkaliśmy Marka, który za chwilę odlatywał. Spotkaliśmy również dwójkę wspinaczy z Gliwic, którzy chwilę wcześniej przylecieli. Od nich dowiedzieliśmy się, że jest to pierwszy lotny dzień. Niektóre osoby czekały w bazie na odlot 10 (!!!) dni. Samoloty zabierały ludzi. Bagaż był wkładany do samolotów według możliwości. Zgłosiliśmy naszą chęć wylotu. Kazano nam zostawić nasz bagaż w kolejce. Zajęło nam to ze 2 godziny, zanim poprzekładaliśmy z sanek nasze bagaże. Koledzy z Gliwic ugotowali nam kilka manierek wody. My przekazaliśmy im dziesiątki uwag o trasie (czuliśmy się "weteranami" trasy). W końcu użyczyliśmy im naszej "małpy" - przyrządu do podciągania na linie. Joasia poleciała wcześniejszym samolotem. Miała niestety miejsce wyraźnie z tyłu, tak, że mimo bardzo ładnej pogody nie mogła zrobić wiele zdjęć. Jurek leciał jako ostatni pasażer. Później samoloty zwoziły jeszcze tylko bagaż. W Talkeetnie było bardzo zielono. Ponieważ "hotel" w którym nocowaliśmy poprzednio był (ponoć) całkowicie zajęty, to przemiła pani pozwoliła nam spędzić noc w biurze. Około 1 w nocy poszła do domu, a my wykąpaliśmy się i wskoczyliśmy do śpiworów.

Anchorage

 Anchorage jest położony na zachód tak daleko jak Hawaje i tak na północ jak Helsinki. Wysokość nad poziomem morza wynosi około 10 metrów i dlatego wspaniale się prezentują otaczające go pokryte lodowcami góry o wysokościach przekraczających kilka tysięcy metrów.

W 1915 tu właśnie założono kwaterę główną powstającej drogi kolejowej.

Aktualnie w Anchorage mieszka połowa mieszkańców Alaski. Jest to centrum handlowe, transportowe i przemysłowe oraz wspaniały rekreacyjny ośrodek zimowy.

{TourBook Western Canada and Alaska}

 Kolejnego dnia (niedziela, 1998-06-14 - 36. dzień wyprawy) poszliśmy do biura parku zgłosić nasz powrót. Dostaliśmy do wypełnienia ankietę, w której były dość szczegółowe pytania (ile dni przebywaliśmy w każdym obozie przy wejściu i przy zejściu). Ankieta zawierała również informację o naszych palcach i pytania, czy sami coś zostawiliśmy na górze, lub czy widzieliśmy, aby ktoś coś zostawiał. Próbowaliśmy też wysłać raki do naszego przyjaciela z Kalifornii. Była jednak niedziela i zrobiliśmy to dopiero następnego dnia z Anchorage. Do Anchorage przejechaliśmy autobusem. Wiesiek odebrał nas z portu lotniczego. Zrobiliśmy jego synom wielką frajdę rozbijając nasz namiot, który musiał się wysuszyć. Kasia przygotowała wspaniały obiad. Wieczorem pojechaliśmy na wycieczkę na miasto {Patrz: Wikipedia, Anchorage (Alaska). W pewnym momencie zobaczyliśmy łosia, który ogryzał żywopłot przy jakiejś posesji. Ponieważ nasi koledzy, którzy też byli u Kasi (Wieśka w tym czasie nie było) zostawili bilet lotniczy na powrót do kraju, to wysłaliśmy list (e-mail) do linii lotniczej w Talkeetnie, aby ich o tym poinformowano.

 Wysłaliśmy też list (e-mail) do kraju. Koleżanka miała zawiadomić naszych rodziców i znajomych o tym, jak nam poszło w górach. I że w ogóle żyjemy. Nie wiedzieliśmy, że koleżanka poszła na przyspieszony urlop macierzyński i wiadomości od nas (ta i następne) nie docierały. Jakże denerwowali się nasi Rodzice!

   Wycieczka do kurortu Aliaska.

 Następnego dnia (poniedziałek, 1998-06-15 - 37.) z rana oglądaliśmy mecz USA-Niemcy. Do Wieśka przyszedł też na ten mecz jego przyjaciel Piotr. Piotr urodził się w Polsce, ma obywatelstwo ... niemieckie. Wiesiek i Piotr uczciwie mówili, że kibicują USA, ale sądzą, że wygrają Niemcy. Tak też się stało. Po południu Wiesiek samochodem pojechał z nami do najbardziej znanego kurortu na Alasce o nazwie Aliaska. Największym wyciągiem narciarskim na Alasce wyjechaliśmy na górę. Na górze zjedliśmy lunch. Przy jeździe kolejką na dół zobaczyliśmy parę niedźwiedzi (małe z matką). Obsługujący kolejkę zatrzymał ją, ale odległość była zbyt duża, aby można było zrobić zdjęcia.

 Kolejnego dnia (wtorek, 1998-06-16 - 38.) z rana pojechaliśmy z Kacprem na wycieczkę rowerową. Kacper ćwiczy karate i jest nawet mistrzem stanu Alaska w swojej kategorii wiekowej. Był trochę zaskoczony, że potrafimy dotrzymać mu kroku, ale po wyprawie kondycję mieliśmy wyśmienitą. Później sami pospacerowaliśmy po supermarketach. Szokuje fakt, że kompleksy supermarketów zawierają wszystko co jest potrzebne ludziom: baseny i lodowisko, kino, restauracje i bary, no i sklepy. Kupiliśmy drobiazgi. Poprzedniego dnia Jurek wspomniał, że marzy mu się zupa pomidorowa. Kasia zrobiła nam frajdę przygotowując właśnie tą zupę w ramach wystawnego obiadu. Pięknie podziękowaliśmy naszym gospodarzom i około 20 Wiesiek odwiózł nas na lotnisko. Wylot się opóźnił z powodu złych warunków atmosferycznych.

 Do Detroit przylecieliśmy już następnego dnia (środa, 1998-06-17 - 39.) około 5 rano. W chwilę później wylecieliśmy do Newark. Zastanawialiśmy się, jak dojechać do domu Gosi i Adama. Wybraliśmy autobus, który jechał do East Brunswick, ale gdy zadzwoniliśmy do Gosi, to powiedziała nam, że Adaś nas przywiezie, ale musimy do niego zadzwonić. Tak też zrobiliśmy. Po drodze wstąpiliśmy z Adasiem do firmy, w której kupił on (dla kogoś) ostatnio komputer. Adaś stwierdził, że opłaca się kupować tanie składaki, które co prawda zawsze mają jakiś feler, ale po kilku interwencjach jest to poprawny komputer za połowę ceny markowego. Po odwiezieniu nas do domu, Adaś pojechał do pracy, a my poszliśmy na spacer po okolicy. Wieczorem było dużo opowiadań. My opowiadaliśmy o naszych przygodach w górach. Gosia i Adam przekazywali nam swoje wrażenia z pobytu w parku Yellowstons, w którym byli w czasie naszego pobytu na Alasce. Oglądaliśmy również zdjęcia z innych ich wypraw (Ameryka Południowa, wyspy Bahama).

   Wycieczka do Waszyngtonu.

Waszyngton  Następnego dnia (czwartek. 1998-06-18 - 40.) pojechaliśmy koleją (bilet powrotny: $103) do Waszyngtonu {Patrz: Wikipedia, Waszyngton}. W Kongresie przez około piętnaście minut przysłuchiwaliśmy się obradom Izby Reprezentantów USA w sprawie szkolnictwa prywatnego.
Waszyngton

 Washington District of Columbia określa się w skrócie "DC". Fakt, że pod budowę Waszyngtonu - stolicy USA - wybrano tereny bagienne świadczy o ówczesnym stosunku do rządu. Inną przyczyną lokalizacji stolicy USA jest położenie pomiędzy miastami Północy (Boston, Nowy Jork, Filadelfia) a Południem USA. W 1867 roku założono tu Howard University - jedyny uniwersytet w USA przyjmujący murzyńskich studentów.

{Przewodnik Pascal}

Później poszliśmy do muzeum astronautyki, gdzie oprócz innych atrakcji dotykaliśmy autentycznej skały księżycowej. Biały Dom był zamknięty dla zwiedzających, więc tylko z zewnątrz zajrzeliśmy do Clintona. Pomniki Waszyngtona i (zwłaszcza) Lincolna zrobiły na nas duże wrażenie. Jeszcze większe wrażenie robił na nas wybitnie antywojenny pomnik poświęcony amerykanom, którzy zginęli w wojnie wietnamskiej. Jest to rów, w którym w porządku chronologicznym podano nazwiska wszystkich tych, którzy zginęli. Rzeka Potomak - była dla nas granicą (nie poszliśmy na cmentarz Arlington, który jest za rzeką). Impresjonistów w Galerii Narodowej oglądnęliśmy w tempie ekspresowym. Zakończyliśmy pobyt w stolicy USA meksykańskim daniem Taco Taco (naleśniki z mięsem + ryż + fasola).

   Wycieczka do Atlantic City.

 Następnego dnia (piątek, 1998-06-19 - 41.), za radą naszych gospodarzy, wybraliśmy się od rana do drugiego (po Las Vegas) centrum hazardu w USA - Atlantic City {Patrz: Wikipedia, Atlantic City (New Jersey)}.
Atlantic City

 Jest mekką dla turystów od 1854 roku, kiedy filadelfijscy spekulanci stworzyli tu kurort na końcu linii kolejowej. Atlantic City ma interesującą przeszłość. Tu między innymi zbudowano pierwszą nadmorską promenadę - Boardwalk (1870), wydano pierwszą kolorową widokówkę (1893 r.), uruchomiono pierwszy na świecie Diabelski Młyn (1869 r.) i przeprowadzono pierwsze wybory Miss Piękności Ameryki. W okresie prohibicji i Wielkiego kryzysu Atlantic City było centrum produkcji rumu. Następnie w obliczu wzrastającej konkurencji Florydy miasto zaczęło chylić się ku całkowitemu upadkowi, aż do 1976 roku, gdy zdesperowane władze miasta zalegalizowały hazard. Monstrualne kasyna zdominowały nie tylko panoramę, ale i kulturę miasta.

{Przewodnik Pascal}

Ciekawym był fakt zwrotu kosztów przejazdu (po 17 USD) w kasynie - w gotówce. Starsi ludzie siedzący przy setkach "jednorękich bandytów", stoliki przy których grano w pokera i oczko i inne atrakcje kasyna nas nie pociągały. Staraliśmy się trochę wygrzać na plaży. A upał był straszny - około 90 stopni F. (to jest około 32 stopnie Celsjusza - patrz: Jednostki Miar). Chiński kurczak nam bardzo smakował. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że w Polsce jest strajk kolejarzy.

 W sobotę (1998-06-20 - 42.) spokojnie przygotowaliśmy się do wyjazdu. Burza spowodowała około 2 godzinne opóźnienie odlotu samolotu (siedzieliśmy już w samolocie). Ale ostatecznie wylecieliśmy.

   Powrót.

Flaga Wielkiej Brytanii  Ostatni dzień naszej podróży (niedziela, 1998-06-21 - 43. dzień wyprawy) rozpoczęliśmy od Londynu. Z powodu opóźnienia mieliśmy zaledwie godzinę czasu na przesiadkę do samolotu do Warszawy. W samolocie do Warszawy spotkaliśmy młodziutką Kanadyjkę mówiącą z wyraźnym francuskim akcentem. Była ona z prowincji Quebek i jechała do swojej znajomej (z Kanady), która pracuje w Krakowie. Jakież było nasze zdziwienie, gdy się okazało, że przebywała ona przez rok w ... Moskwie u rosyjskiej rodziny. Po rosyjsku mówiła płynnie. Flaga Polski Pomogliśmy jej w Warszawie dostać się do prawidłowego tramwaju. Sami natomiast cieszyliśmy się z faktu przerwania strajku i wróciliśmy wieczorem do Sosnowca. Wszędzie dobrze, ale w domu ... to w domu.

   Co było dalej.

 W miesiąc po powrocie z USA spotkaliśmy się z Adamem i Piotrem z Olkusza. Obu im nie udało się wejść na szczyt. Później szybko zjechali na nartach do bazy i 5 dni czekali na samolot.

 Monika z Krakowa nawet nie próbowała atakować wierzchołka i czekała w obozie 14,000'. Jej partner, Piotr, wszedł na szczyt. Później przez miesiąc siedzieli wśród Eskimosów i zrobili ponad 1,500 zdjęć. Aktualnie kończą pisać prace dyplomowe.

 Jarek i Maciek, których spotkaliśmy w ostatnim dniu naszego pobytu w górach, przy pięknej pogodzie weszli na szczyt.

 Napisaliśmy do Dunlop Sports Ltd. opisując nasze problemy z namiotem. Przejęto się tam bardzo naszym losem. Pytano, jak się czujemy. I najważniejsze. Przysłano nam komplet masztów do namiotu. Dzięki im za to.

   Wnioski.

W sumie wyprawa trwała 43 dni. W górach byliśmy dni 28.

Mieliśmy trzy cele: góry, wycieczka po Alasce i okolice Nowego Jorku.

  1. Szczyt Denali (6,194 m npm.). Byliśmy bardzo blisko (150 metrów od) szczytu. Trochę żal, że nie postawiliśmy nogi na wierzchołku. Cieszymy się jednak z tego co tam dokonaliśmy.
  2. Pętla samochodowa na Alasce. Ponieważ zdecydowanie przedłużył się nam pobyt w górach zamieniliśmy na jedną wycieczkę do kurortu Aliaska. Nie żałujemy straty.
  3. Miasta na wybrzeżu wschodnim. Udało nam się w pełni zrealizować.

   Podziękowania:

Bardzo wiele osób nam pomagało w wyprawie.

Od wielu osób dostaliśmy użyteczne porady.

Sprzęt też nie był tylko nasz.

Żywność otrzymana z firm Lyovit i Hanpol służyła nam wyśmienicie.

Ciepłe przyjęcie w domach Gosi i Adama oraz Kasi i Wieśka spowodowały, że na wyprawie czuliśmy się prawie jak w domu.

   Odwiedzone Stany:

{Adresy z lewej kolumny prowadzą do stron mówiących o dniu dzisiejszym odpowiednich stanów.
Każdy stan ma (zatwierdzony przez władze lokalne) flagę, hymn, herb, pieczęć, motto, kwiat, drzewo, ptaka etc.
Flagi z prawej kolumny prowadzą do stron zawierające dane historyczne.}

Alaska.

Alaska została odkupiona od Rosji w 1867 roku. Stanem (i to największym) jest zaledwie od roku 1955. Stolicą jest Juneau. Największym miastem jest Anchorage.

Flaga Alaski. Alaska - fakty

New Jersey.

Leży na wybrzeżu Atlantyku, między Filadelfią a Nowym Jorkiem. Zwany też jest "Garden State". Stolicą stanu jest Trenton. Największym miastem jest Newark.

Holendrzy oddali te ziemie Anglikom w latach 60. XVII wieku. Podczas wojny o niepodległość została tu rozegrana bitwa pod Princeton.

Flaga New Jersey. New Jersey - fakty

Nowy Jork.

Rozległy stan pozostaje w cieniu najbardziej znanego miasta Ameryki. Stolicą stanu jest Albany (!!! tak). Wielkim miastem jest też Buffalo.

W XVII i XVIII wieku północnymi terenami rządziły wpół feudalne holenderskie dynastie posiadaczy. Ich potęgę zachwiało przekazanie tych ziem Brytyjczykom.

Flaga Nowego Jorku. New York - fakty

Pensylwania.

Niewielki obszar nad jeziorem Erie. Jedyny stan śródlądowy na północnym wschodzie USA. Stolicą stanu jest Harrisburg. Największymi miastami są Filadelfia i Pittsburg .

W 1682 roku król Anglii Karol II ofiarował te ziemie Willamowi Pennowi w zamian za długi królewskie. Willam Penn był kwakrem, a pierwszymi osadnikami byli w większości uchodźcy religijni.

W Pensylwanii działał Beniamin Franklin i inni czołowi politycy i myśliciele, których idee doprowadziły do wybuchu wojny o niepodległość. W Filadelfii uchwalono Deklarację Niepodległości oraz Konstytucję USA.

Flaga Pensylwanii. Pensylwania - fakty
Waszyngton.

Właściwie to Waszyngton D.C. jest i nie jest stanem. Ziemie na stolicę USA zostały podarowane przez inne stany.

{Patrz: Yahoo! - Regional - U.S. States - Washington, D.C. .
(http://www.yahoo.com/Regional/U_S _States/Washington__D_C_/)
}

 

   Koszt (na osobę):

 Bilety - 600+700+250 USD

 Gotówka - po około 500 USD.

 (Nie uwzględniono sprzętu i żywności z Polski).

   Literatura:

  1. Adam Bilczewski, Michał Gliński, Adam Zyzak, Jan Bagsik, Henryk Furmanik i Roman Trzeszewski. W górach Alaski i Kanady. Wydawnictwo Śląsk.
  2. Deborah Bosley, Samantha Cook, Martin Dunford, Donald Hutera, Jack Holland, Jamie Jensen, Tim Perry, Mick Sinclair i Greg Ward. USA Wschód. Praktyczny przewodnik.. Wydawnictwo Pascal. Bielsko-Biała 1994.
  3. Western Canada and Alaska. AAA, CAA. TourBook.
  4. Strona WWW parku Denali.
  5. Strona WWW Lonely Planet http://www.lonelyplanet.com/.
   Plany.:
  1. Puncac Jaya - Piramida Carstensa (najwyższa - 5,029 metrów npm. - góra Australii i Oceanii, znajdująca się w Irian Jaya, w zachodniej - Indonezyjskiej - części Nowej Gwinei), lub
  2. Gasherbrun II (szczyt o wysokości 8,035 metrów npm. w Pakistanie), lub po prostu
  3. Rajastan (stan w Indiach. Joasi stale marzy być tam powtórnie).
   FAQ. Często zadawane pytania.
  1. Wybieramy się na wyprawę. Czy możemy dostać namiary na ludzi w Nowym Jorku lub w Anchorage?
  2. W Nowym Jorku byliście na Empire State Building, czy na World Trade Center?
  3. Zawsze mi się wydawało, że najwyższym szczytem Ameryki Północnej to McKinley. Czy Denali to McKinley?
  4. Czy widzieli państwo młodzież na Alasce (konkretnie na Denali) ?
  5. Czy należy chodzić z obozu do obozu i nie można zrobić sobie biwaku w połowie drogi?
  6. Czy pogoda dała Wam mocno w kość?
  7. Czy zrobione przez Was liofilizaty były w ogóle do jedzenia?
Wybieramy się na wyprawę. Czy możemy dostać namiary na ludzi w Nowym Jorku lub w Anchorage?
Nie. Zarówno Małgosia z Adasiem w Somerset, jak i Kasia z Wieśkiem w Anchorage dysponują pocztą elektroniczną. Jedyne co możemy zrobić, to przekazać list od Was bezpośrednio do nich. Może odpiszą.
W Nowym Jorku byliście na Empire State Building, czy na World Trade Center? Ten ostatni jest największym budynkiem w NY i o ile wiem, to właśnie na jego szczyt jeżdżą wszyscy podziwiać panoramę miasta.
Myśmy wybrali Empire State Building. Byliśmy również w pobliżu World Trade Center, ale ile można wjeżdżać na górę? Tak naprawdę, to chodziło o to, że przy Empire State Building była lepsza pogoda. Inną zaletą Empire State Building jest to, że położony jest bardziej centralnie.
Zawsze mi się wydawało, że najwyższym szczytem Ameryki Północnej to McKinley. Czy Denali to McKinley?
Dokładnie tak. W USA (i nie tylko) jest bardzo silna presja, aby używać nazw geograficznych pierwotnych mieszkańców. Ponoć oni tak ją nazywali, co oznacza "wielka góra". I dlatego w opisie postanowiliśmy używać nazwy Denali. W USA obie te nazwy traktowane są wymiennie, choć oficjalne dokumenty z ostatniego okresu zalecają nazwę Denali.
Czy widzieli państwo młodzież na Alasce (konkretnie na Denali) ?
Nawet z Polski. Była dwójka studentów ze Śląska. Wydaje mi się, że każda osoba mająca samodzielność prawną może wspinać się na Denali. (Śmieszna historia. W Argentynie osoby dorosłe muszą mieć 21 lat. I był problem jak 20-latka z Polski, który nieźle już łoił w górach wsiąść na szczyt Aconcagui. Ostatecznie się udało.) Trudno też do młodzieży nie zaliczyć Moniki i Piotra z Krakowa (o których piszemy w naszym sprawozdaniu), którzy są studentami. Wiec jednak, ze oni byli już kilka razy w okolicach podbiegunowych (Grenlandia).
Wiec również, że Denali to góra okrutna. Nie znosi pomyłek. Myśmy obeszli się drobnymi odmrożeniami. Każdego roku ginie na niej kilka osób. Bezwzględnie należy mieć doświadczenie w innych górach, aby na nią startować. (Jest to jeden z formalnych wymogów przy składaniu aplikacji na zezwolenie na wspinaczkę na tą górę. Należy podać w jakich górach, jakie szczyty, jakimi drogami się wchodziło i do jakiej wysokości się doszło.) Jest oczywiście lista wyposażenia, które należy mieć ze sobą (na przykład, na stronie HTML parku Denali), ale posiadanie wyposażenia musi być poparte doświadczeniem w jego używaniu. Wszystko to piszemy dlatego, abyś przypadkiem swojej górskiej działalności nie zaczynał od tej góry.
Czy należy chodzić z obozu do obozu i nie można zrobić sobie biwaku w połowie drogi?
Nie jest tak. Można zatrzymać się w każdym miejscu, wykopać dziurę i biwakować. Można też iść innymi szlakami. Trasa, którą myśmy wybrali aktualnie uważana jest za najbezpieczniejszą. Już na odprawie dowiedzieliśmy się jakie miejsca nadają się na obozy pośrednie. Należy pamiętać, że są to wysokie góry i miejsca pod ścianami narażone są na lawiny. Dodatkową zaletą "wielkich" obozów jest to, że zwykle nie musisz zaczynać od kopania. Tylko w jednym górskim obozie (14,000') była stała obsada. Cała trasa była stale patrolowana przez strażników parkowych. Odpowiada to prawie dokładnie temu co jest w innych wysokich górach. Zobacz nasz opis wejścia na Aconcaguę, gdzie równolegle z nami na szczyt weszli strażnicy.
Czy pogoda dała Wam mocno w kość?
Właściwie to nie. Porwanie namiotu uważamy za błąd w taktyce - nie poświęciliśmy dostatecznej uwagi zrobieniu większej dziury. Siedzenie w namiocie nie było jakąś straszną dolegliwością i nie można powiedzieć, że "pogoda dała nam w kość". Przypominamy sobie wyjazdy w Himalaje, gdzie mimo deszczu MUSIELIŚMY iść i tam pogoda, choć nie tak ekstremalna, była bardziej przykra. Nie było również zbyt wielkich kłopotów z temperaturą. Odmrożenia, których się nabawiliśmy, były skutkiem nieuwagi, a nie bardzo niskich temperatur. Fakt. Gdyby była bardziej odpowiednia pogoda, to weszlibyśmy szybciej. Z drugiej strony, wchodzić nie należy zbyt szybko ze względu na aklimatyzację. Sumując. Na pogodę: nie narzekamy.
Czy zrobione przez Was liofilizaty były w ogóle do jedzenia?
Były bardzo smaczne. Może w naszych było mało soli, ale dodawaliśmy zupki z Hanpolu i smak wychodził fantastyczny. Produkty wejściowe: kurczaki, warzywa oraz ryż lub makaron są z "polskiej" kuchni i jedliśmy je z apetytem.

   Uwagi:

 Uwagi dotyczące tej strony proszę przesłać na e-mail : .